Na nowozelandzkim uniwersytecie znaleziono martwego studenta, którego ciało leżało w pokoju w akademiku przez dwa miesiące. W tym czasie władze uczelni nie zwróciły uwagi na jego nieobecność. Minister edukacji wezwał do przeprowadzenia dogłębnego śledztwa w tej sprawie. – Jeśli uczeń płaci duże pieniądze, to nie tylko za dach nad głową, ale również za opiekę – stwierdził.
Ciało studenta pierwszego roku studiów znaleziono w akademiku uniwersytetu Canterbury w nowozelandzkim Christchurch w poniedziałek w nocy, gdy inni studenci zaczęli się skarżyć na nieprzyjemny zapach wydobywający się z jego pokoju.
Ustalono, że mężczyzna zmarł dwa miesiące temu – przez ten czas nikt nie zwrócił uwagi na jego nieobecność na zajęciach.
Jak podaje BBC, z uwagi na stopień rozkładu ciała, do identyfikacji zwłok potrzebna była pomoc zespołu ds. identyfikacji ofiar katastrof masowych DVI (ang. Disaster Victims Identification).
Uczelnia "wstrząśnięta"
Władze uczelni przekazały, że są "wstrząśnięte" i "zasmucone niespodziewaną śmiercią studenta". Przyczyna jego zgonu nie jest znana.
"Pomimo wszechstronnego systemu opieki, dla nas jest to niewyobrażalne, w jakich okolicznościach doszło do tej tragedii" – napisała w oświadczeniu prorektor Cheryl de la Rey.
Incydent bada biuro nowozelandzkiego koronera. "Dogłębnego śledztwa" domaga się również minister edukacji Chris Hipkins. – Jeśli uczeń idzie do akademika czy hostelu i płaci duże pieniądze, to nie tylko za dach nad głową, ale również za opiekę. W tym przypadku widać, że tej opieki nie było – stwierdził.
Autor: asty, momo/adso / Źródło: BBC
Źródło zdjęcia głównego: Wikimedia (CC BY SA 3.0)/Greg O'Beirne