Załoga jachtu Andromeda, która - zdaniem niemieckich śledczych - mogła brać udział w operacji wysadzenia gazociągów Nord Stream, we wrześniu ubiegłego roku przybiła do polskiego portu. Nie dokonywała w nim jednak załadunku i została skontrolowana przez polską Straż Graniczną - przekazała "Rzeczpospolitej" Prokuratura Krajowa. Z ustaleń portalu Frontstory wynika, że łódź miała przybić do portu w Kołobrzegu w dniach poprzedzających odnotowanie wycieku z rurociągów.
W pierwszej połowie czerwca amerykański dziennik "Wall Street Journal" napisał, że niemieccy śledczy badają dowody, które sugerują, że grupa sabotażystów hipotetycznie odpowiedzialnych za wysadzenie gazociągów Nord Stream, wykorzystała Polskę jako bazę logistyczną dla swojej operacji.
Prokuratura Krajowa, cytowana przez "Rzeczpospolitą", przekazała, że stwierdzenie zawarte w publikacji gazety jest "całkowicie nieprawdziwe i nie znajduje oparcia w materiale dowodowym śledztwa".
Prokuratura prowadzi własne postępowanie w sprawie wysadzenia pod koniec września nitek bałtyckiego gazociągu Nord Stream i Nord Stream 2, którymi transportowano rosyjski gaz do Niemiec - czytamy.
Prokuratura: załoga jachtu była poddana kontroli przez polską Straż Graniczną
Według najpoważniejszej hipotezy badanej przez niemieckich śledczych, sabotażu mogła dokonać sześcioosobowa grupa, która we wrześniu zeszłego roku wynajęła w Niemczech 15-metrowy jacht Andromeda.
"Rzeczpospolita" przekazała, że śledztwo prowadzone przez Pomorski Wydział do spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej w Gdańsku nie potwierdza wersji strony niemieckiej, że za wybuchem mogła stać załoga jachtu Andromeda.
Dziennik "WSJ" informował wcześniej, że jacht pływał wokół każdego z miejsc, w których chwilę później miały miejsce wybuchy, na co - zdaniem polskich śledczych - brak jest bezpośrednich dowodów.
Z nowych ustaleń polskiej strony - jak podał dziennik - wynika, że jacht przypłynął do Polski z Wiek, nadmorskiej wioski na wyspie Rugia w Niemczech, a na jego pokładzie znajdowało się sześć osób. Zacumował w jednym z polskich portów na 12 godzin i po tym czasie opuścił polskie wody terytorialne.
"Z ustaleń śledztwa wynika, że podczas postoju jachtu w polskim porcie nie dokonywano na jego pokład załadunku żadnych przedmiotów, a załoga jachtu była poddana kontroli przez polską Straż Graniczną" - przekazała "Rzeczpospolitej" prokuratura.
Prokuratura Krajowa zaznaczyła też, że "brak jest jakichkolwiek dowodów, które wskazywałyby na udział obywateli polskich w wysadzeniu rurociągu Nord Stream".
Media: Andromeda nie miała systemu automatycznej identyfikacji
Portal Frontstory odnotował, że "jednym z problemów, jaki z Andromedą od miesięcy mają śledczy we wszystkich krajach, to brak zapisu jej podróży po Bałtyku". "Większość dużych jachtów używa systemu AIS, który zapisuje ślad łodzi na wodzie, na przykład odwiedzane porty. Andromeda nie miała takiego systemu" - czytamy.
Według autorów łódź miała przybić do mariny w Kołobrzegu 19 września. "Z ustaleń śledztwa wynika, iż jacht ten przypłynął do Polski z Wiek z Rugii, a na jego pokładzie znajdowało się 6 osób"- odpowiedziała prokuratura na pytania portalu.
To - jak czytamy - kłóci się z ustaleniami duńskich śledczych, według których Andromeda zawinęła do duńskiego Christianso między 16 a 18 września. "Jeśli to prawda, to do Kołobrzegu jacht przypłynął 19 września właśnie od strony Christianso, a nie Wiek w Niemczech" - zaznaczyli autorzy.
Ślad w Warszawie
Pod koniec maja "Rzeczpospolita" przekazała, że "zamachowcy posługujący się fałszywymi paszportami mieli wynająć jacht Andromeda opłacony przez spółkę Feeria Lwowa z siedzibą w Warszawie, której udziałowcami są obywatele Ukrainy". "Na stole w kajucie Andromedy śledczy znaleźli ślady materiałów wybuchowych, a spółka wygląda na 'słup'" - czytamy.
"Oba wątki były sprawdzane i zdecydowanie nie są wiodące" - powiedziała wówczas gazecie osoba znająca polskie śledztwo. Jak podał dziennik, człowiek ten "wskazuje, że osoby na jachcie zupełnie nie wyglądały na profesjonalistów, którzy mogliby wykonać takie zadanie”. - Balowali, głośno się zachowywali. (…) Żaden profesjonalista tak ostentacyjnie nie zwracałby na siebie uwagi - dodał rozmówca.
Tymczasem portal Frontstory przekazał, powołując się na nieoficjalne informacje, że "polskie służby miały przeszukać lokal, w którym mieści się wirtualne biuro spółki Feeria Lwowa".
Źródło: PAP, Frontstory, Wall Street Journal