NATO nie przychodzi na pomoc "z automatu". Kluczowe pięć słów Traktatu

Ćwiczenia z Holendrami i Litwinami
Ćwiczenia z Holendrami i Litwinami
Marynarka Wojenna RP
Kto nam pomoże, jeśli wybuchnie wojna?Marynarka Wojenna RP

Co się dzieje, gdy ktoś zaatakuje jednego z członków Sojuszu Północnoatlantyckiego? Wojenna pomoc reszty bloku wcale nie jest oczywista. Państwa NATO nie są zobowiązane do automatycznego wysłania wojsk w takiej sytuacji. Słynny art. 5 Paktu Północnoatlantyckiego mówi bowiem, że dany kraj podejmuje "działania jakie uzna za konieczne". Niekoniecznie zbrojne.

O braku automatycznej reakcji NATO przypomina szef polskiego MON. Tomasz Siemoniak w wywiadzie dla tygodnika "W Sieci" przytacza to jako jeden z argumentów na rzecz samodzielnego budowania przez Polskę systemu "odstraszania", między innymi wojsk obrony terytorialnej, czasem określanych w mediach jako "Armia Krajowa 2.0" czy "Polska Gwardia Narodowa".

Te jedno zdanie

Sojusz Północnoatlantycki tylko pozornie jest monolitem, który z pełną pewnością natychmiast przyjdzie na pomoc swoim członkom, wykorzystując do tego swoje całe siły. NATO zostało utworzone w 1949 roku w rzeczywistości zdominowanej przez konflikt na linii USA-ZSRR. Wówczas zagrożenie ze Wschodu silnie scalało kraje Europy Zachodniej i Ameryki Północnej. Jednak nawet wówczas dyplomaci tworzący traktat wpletli weń furtki, umożliwiające członkom Sojuszu "elastyczne" podejście do ewentualnych zagrożeń.

W całym Traktacie Północnoatlantyckim kluczowe znaczenie ma artykuł 5. To w nim zawarto stwierdzenie, że "zbrojna napaść" na jednego z sygnatariuszy będzie "napaścią przeciwko nim wszystkim".

Najważniejszy jest jednak dalszy fragment art. 5, mówiący o reakcji na napaść. Oficjalny polski tekst brzmi: "… każda z nich (stron traktatu - red.), w ramach wykonywania prawa do indywidualnej lub zbiorowej samoobrony, […], udzieli pomocy Stronie lub Stronom napadniętym, podejmując niezwłocznie, samodzielnie, jak i w porozumieniu z innymi Stronami, działania jakie uzna za konieczne, łącznie z użyciem siły zbrojnej, […].

Z tego nieco zawiłego zdania wynika jedna kluczowa rzecz. Udzielenie pomocy, owszem, będzie "niezwłoczne", ale przyjmie ona formę takich działań, jakie dany sygnatariusz "uzna za konieczne". Pada stwierdzenie, że "łącznie z użyciem siły zbrojnej". Czyli w wypadku agresji na jednego z członków NATO, wszyscy pozostali muszą uznać to za atak na siebie, ale co do tego jak na nią zareagować, przymusu nie ma. Państwa mogą zrobić to, co "uznają za konieczne" i wcale nie musi to być reakcja zbrojna.

Czym jest działanie "uznane za konieczne"?

Na przykładzie oznacza to, że jeśli ktoś zaatakuje Polskę, to wszystkie pozostałe państwa NATO będą musiały natychmiast solidaryzować się z Warszawą i uznać to za atak na siebie. Następnie będą musiały podjąć decyzję, czy wysyłać do Polski swoje siły zbrojne, czy może nieść pomoc w jakiejś innej formie. Na przykład w postaci pieniędzy, amunicji czy słów wsparcia.

W praktyce proces ten NATO przećwiczyło tylko raz, po atakach terrorystycznych w USA 11 września 2001 roku. Wówczas użyto artykułu piątego głównie w celu wyrażenia solidarności z Waszyngtonem i udzielenia moralnego poparcia. Dalsza reakcja była już niejednoznaczna. Amerykanie praktycznie samodzielnie uderzyli na Afganistan, a pozostałe państwa Sojuszu albo nie chciały brać udziału w tej wojnie i traktowały to jako nadużycie prawo do samoobrony, albo nie miały możliwości militarnego wsparcia wojska USA, które pomocy specjalnie nie potrzebowało.

Przykład z 11 września jest jednak bardzo niejednoznaczny. Sojusz Północnoatlantycki powołano do życia w celu reagowania na klasyczną agresję militarną, a nie terroryzm i znacznie mniej bezpośrednie zagrożenia początku XXI wieku.

Kiedy jest napaść?

W tym kontekście dyskusje rodzi treść artykułu szóstego, który określa, kiedy można uznać atak na członka za "zbrojną napaść" w myśl artykułu piątego. Dokument precyzuje, że atak musi nastąpić na terytorium państw-sygnatariuszy w Europie lub Ameryce Północnej (szczegółowo dodano też Turcję leżącą w większości w Azji, ówczesną francuską Algierię i wyspy na wodach okalających Europę), lub na siły zbrojne tychże państw na tych obszarach.

Nie ma jednak definicji tego, czym właściwie jest "zbrojna napaść". W 1949 roku pojmowano to wprost jako najazd Armii Czerwonej. Współcześnie większym zagrożeniem mogą być na przykład "zielone ludziki" czy atak w cyberprzestrzeni. Traktat Północnoatlantycki nie odnosi się jednak do takich zjawisk, których po prostu ponad pół wieku temu nie znano. Pozostawia to współcześnie pole do interpretacji. Czy pojawienie się "zielonych ludzików" w krajach bałtyckich będzie już "zbrojną napaścią"?

W NATO jest świadomość tych niejasności i część państw, głównie te położone najbliżej Rosji, najsilniej naciska na dostosowanie treści Traktatu do współczesności. Na szczycie w Walii we wrześniu padły deklaracje, że panuje w tym temacie zgoda, ale do czynów jeszcze daleko.

Nadzieje i sposoby

Pozostaje nadzieja, że teoretyczna rosyjska agresja na któregoś z członków NATO, jawna lub bardziej zawoalowana, nie pozostanie bez odpowiedzi. Gdyby Sojusz nie zareagował, to w praktyce przestał by istnieć w obecnej postaci. Stanowiące jego istotę górnolotne deklaracje o wspólnej obronie straciłyby bowiem wszelką wiarygodność. Ewentualnie mógłby przetrwać jako ograniczony sojusz militarny grupy państw o bardziej zdecydowanej postawie i podobnej pozycji geostrategicznej, na przykład USA, Wielkiej Brytanii i Francji.

Gwarancji jednak nie ma. Jak przestrzega Siemoniak, automatycznej reakcji nikt nie obiecuje. Poza wiarą w solidarność innych członków NATO pozostaje zdanie się na własne siły i rozbudowa potencjału militarnego, dostosowanego do polskich realiów. W konwencjonalnym starciu z naszym potężnym wschodnim sąsiadem szans nie mamy. Możemy jedynie go spowalniać i liczyć na pomoc z Zachodu, lub ewentualnie uczynić wkroczenie na polską ziemię i okupację bardzo kosztowną, a co za tym idzie nieopłacalną (stąd pomysły na "AK 2.0").

Jest jeszcze jeden ewentualny mechanizm bezpieczeństwa: ściągnięcie na nasze terytorium wojsk sojuszników. Tym sposobem ich żołnierze staliby się celem podczas ewentualnej agresji, dając wiarygodną przesłankę do silnej reakcji. W tym kontekście ważne dla Polski byłoby zrealizowanie projektu "Szpicy NATO", czyli rozmieszczenia na wschodzie Sojuszu sił szybkiego reagowania.

Nie ma co liczyć na przysłanie do Europy Wschodniej ciężkich brygad zmechanizowanych, bo nie ma do tego woli w Sojuszu. To, na co można realnie liczyć, to znacznie mniejsza i lżej uzbrojona formacja. Nie będzie zdolna samodzielnie odeprzeć ewentualnej szeroko zakrojonej agresji militarnej, ale nie takie byłoby jej główne zdanie. Chodzi raczej o automatyczne zaangażowanie dalej położonych członków Sojuszu w odpowiedź na atak. Tak, aby nie było pola do zastanawiania się nad tym, jaką reakcję można "uznać za konieczną".

Autor: Maciej Kucharczyk//gak / Źródło: tvn24.pl

Źródło zdjęcia głównego: 11LDKPanc. | chor. R. Mniedło