Interwencja zbrojna w ogarniętej wojną domową Syrii miałaby nieprzewidywalne konsekwencje dla całego regionu - powiedział w poniedziałek w Brukseli sekretarz generalny NATO Anders Fogh Rasmussen. Dodał, że Sojusz jest bardzo zaniepokojony sytuacją w Syrii.
- Sytuacja w Syrii bardzo nas niepokoi, i to zarówno sytuacja humanitarna, jak i ryzyko, że ten konflikt rozejdzie się po regionie. Niepokoi nas także możliwość wykorzystania broni chemicznej. Społeczność międzynarodowa musi zatem szybko wypracować jakieś rozwiązanie - powiedział Rasmussen na spotkaniu z komisją spraw zagranicznych Parlamentu Europejskiego.
W Libii NATO miało mandat ONZ
- Jedynym możliwym rozwiązaniem jest rozwiązanie polityczne, ale do tego potrzebujemy zgodnego głosu wspólnoty międzynarodowej - dodał.
Według szefa NATO często pada pytanie, dlaczego Sojusz nie zamierza interweniować w Syrii, tak jak w 2011 roku interweniował w Libii w trakcie rebelii przeciwko reżimowi Muammara Kaddafiego. - Jest jasna różnica między Libią a Syrią. W Libii mieliśmy mandat ONZ do podjęcia działań w celu ochrony ludności cywilnej przed atakami i zostaliśmy wsparci przez kraje regionu. Żaden z tych warunków nie jest spełniony jeśli chodzi o Syrię - powiedział.
- Syria to bardziej skomplikowane społeczeństwo - dodał Rasmussen. - Sądzę, że zewnętrzna interwencja wojskowa w tym kraju mogłaby mieć nieprzewidywalne reperkusje dla regionu. Dlatego wydaje mi się, że właściwym rozwiązaniem na przyszłość jest rozwiązanie polityczne.
Rasmussen nie skomentował doniesień o dwóch przeprowadzonych w ostatnich dniach izraelskich atakach lotniczych na cele w Syrii. - Widziałem doniesienia prasowe, ale wiemy, że nie doszło do takich działań na obszarach, które są ważne z punktu widzenia rozmieszczenia pocisków NATO w Turcji - powiedział. Na początku roku NATO rozmieściło pociski antyrakietowe Patriot w Turcji, na pograniczu z Syrią, aby chronić terytorium tureckie przed ewentualnym atakiem rakietowym z sąsiedniego kraju.
42 ofiary izraelskiego nalotu?
Według syryjskich władz izraelskie lotnictwo zaatakowało w piątek rano znajdujące się w Syrii składy z irańską bronią przeznaczoną dla bojowników libańskiego Hezbollahu. Następnie, w nocy z soboty na niedzielę, samoloty izraelskie przeprowadziły ataki na trzy obiekty wojskowe w okolicach Damaszku. Według źródeł libańskich ostrzelano wojskowy ośrodek badawczy Dżamraja, składy z bronią oraz jednostkę syryjskiej obrony przeciwlotniczej w miejscowości Sabura, w pobliżu autostrady Damaszek-Bejrut.
Według Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka z siedzibą w Genewie w wyniku tego ostatniego ataku zginęło co najmniej 42 syryjskich żołnierzy, a los około 100 jest nieznany. Wcześniejsze doniesienia mówiły o 15 zabitych.
Według szefa Obserwatorium Ramiego Abdela Rahmana trzy syryjskie obiekty zaatakowane przez Izrael "były obsadzone przez 150 osób, ale nie wiadomo, czy wszyscy znajdowali się na miejscu w chwili ataku".
Władze Syrii do tej pory nie podały oficjalnego bilansu ofiar. Jedynie MSZ w nocie wysłanej w niedzielę do ONZ potwierdziło, że "ten akt agresji spowodował ofiary śmiertelne; są też ranni i poważne zniszczenia w obiektach wojskowych i w leżących nieopodal rejonach zamieszkanych przez ludność cywilną".
Autor: adso//kdj / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: US Air Force