Barack Obama, ubiegając się o amerykańską prezydenturę, deklarował, że będzie forsował atomowe rozbrojenie. Z ambitnych planów zostało niewiele. USA są na progu gigantycznego programu modernizacji arsenału jądrowego, którego koszty szacuje się na bilion dolarów. Potrzebne są nowe rakiety, okręty podwodne i bombowce.
Podczas kampanii wyborczej w 2008 roku Obama wybrał rozbrojenie jądrowe na jeden z głównych punktów swojego programu dotyczącego polityki zagranicznej i wojskowej. Deklarował, że jego pragnieniem jest świat bez bomb atomowych, choć zaznaczał, że będzie to długotrwały proces i najpewniej jego końca nie zobaczy za swojego życia.
Podczas pierwszej kadencji administracja Obamy żwawo ruszyła do wypełnienia tego celu. Rozpoczęto sławetny "reset" w relacjach z Rosją i negocjacje nad nowym porozumieniem rozbrojeniowym Nowy START. W nagrodę za chęć dążenia do rozbrojenia i "na zachętę" prezydent USA otrzymał nawet w 2009 roku Pokojową Nagrodę Nobla. W 2010 roku Obama wraz z Dmitrijem Miedwiediewem w Pradze triumfalnie podpisali traktat Nowy START. To był moment szczytowy wizji rozbrojenia. Później przyszła brzydka rzeczywistość.
Mniej, ale lepiej
To, co obecnie dzieje się z arsenałami jądrowymi Rosji i USA, można streścić w dwóch słowach: redukcja i modernizacja. Postanowienia traktatu Nowy START są wypełniane i prawdopodobnie obie strony podtrzymają swoje zobowiązania. Zakładają one, że do 2018 roku oba mocarstwa będą miały po 700 gotowych do użycia środków przenoszenia broni jądrowej (rakiety balistyczne i bombowce) oraz po 1550 aktywnych głowic. Łącznie środków przenoszenia może być nie więcej niż 800.
Nowy START nie upadnie, bo odpowiada potrzebom obu mocarstw. Ustanowione limity są uznawane za wystarczające do skutecznego odstraszania, a redukcja liczby głowic i uzbrojenia jest i tak niezbędna. Zarówno USA, jak i Rosji nie byłoby stać na modernizację większych arsenałów. Uznano zatem, że lepiej je zredukować, ale jednocześnie znacząco unowocześnić. Rosjanie już teraz zeszli poniżej progów wyznaczonych w układzie i według oficjalnych danych z 2013 roku mają 1400 głowic zamontowanych na 473 gotowych do użycia systemach uzbrojenia. Jednocześnie zwiększają produkcję nowych rakiet balistycznych i wycofują te pamiętające głębokie ZSRR.
Amerykanie jeszcze nie rozpoczęli modernizacji. Na razie czynią przygotowania i plany. Skala przedsięwzięcia jest jednak olbrzymia i - czy Obama tego chce czy nie - zostanie ono na dobre rozpoczęte jeszcze za jego rządów. Prezydent nie ma wielkiego wyboru. Jeszcze w 2010 roku musiał poczynić istotne zobowiązania, aby w ogóle doszło do ratyfikacji układu Nowy START w Kongresie. Obama przyrzekł wtedy republikanom, że nie zablokuje programu modernizacji arsenału jądrowego i w najbliższych latach przeznaczy na niego niemal sto miliardów dolarów.
Wierny swojej idei rozbrojenia prezydent mógłby próbować ograniczać prace nad bronią atomową, jednak spektakularne fiasko "resetu" z Rosją uczyniło to niemożliwym. - Inwazja Putina na Ukrainę całkowicie zmieniła zasady gry - powiedział dziennikowi “New York Times” Gary Samore, były doradca Obamy ds. rozbrojenia jądrowego. - W obecnej sytuacji wszelkie kroki w kierunku jednostronnego ograniczenia arsenału są politycznie nie do obronienia - dodał.
Problemem dla Amerykanów mogą być jednak nie chęci, ale możliwości. Modernizacja arsenału jądrowego przy utrzymaniu go na podobnym poziomie będzie niezwykle kosztowna. Całkowity koszt przedsięwzięcia w ciągu 30 lat jest szacowany na bilion dolarów.
Życie na kredyt
W okresie zimnej wojny arsenał jądrowy był jednym z priorytetów sił zbrojnych USA. Inwestowano w niego wielkie fundusze i rozbudowano do wielkich rozmiarów tak, że pod koniec lat 80. Amerykanie posiadali ponad 20 tysięcy głowic jądrowych. Ukształtowała się również tak zwana "triada jądrowa", czyli zestaw uzbrojenia, przy pomocy którego cały ten arsenał można było zrzucić na wroga: z powietrza przy pomocy bombowców, z lądu przy pomocy rakiet międzykontynentalnych i z wody przy pomocy rakiet odpalanych z atomowych okrętów podwodnych.
Po zakończeniu zimnej wojny triada drastycznie spadła na liście priorytetów Pentagonu. Obcięto rozpoczęte jeszcze w latach 80. programy budowy broni strategicznej i zakończono je tak szybko, jak to było możliwe. Częściowo wymusił to traktat START I, podpisany w 1991 roku, który zmniejszył arsenały jądrowe USA i ZSRR o około 80 procent. Niektóre programy zamykano, gdyż były kosztowne i w nowej "pokojowej" rzeczywistości nie wydawały się potrzebne. Zrezygnowano z produkcji nowych rakiet międzykontynentalnych Peacekeeper (formalnie z powodu układu START II, ale nigdy nie wszedł on w życie), dodatkowych okrętów podwodnych typu Ohio, dalszych bombowców B-2 czy rakiet manewrujących z głowicami jądrowymi AGM-129.
W efekcie zaplanowany na dekady program ciągłego udoskonalania broni strategicznej zatrzymano, a przez kolejne 20 lat USA odcinały kupony od efektów zimnowojennych zbrojeń. Uznano, że obecny stan posiadania wojska wystarczy w zmienionych realiach geopolitycznych. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że uzbrojenie również ma swoje terminy "przydatności do użycia".
Triada do wymiany
Lądowa część amerykańskiej triady jest kontrolowana przez lotnictwo wojskowe. To 450 rakiet międzykontynentalnych Minuteman III, które zbliżają się do wieku zabytku muzealnego. Pierwsze pociski umieszczono w silosach w 1970 roku. Później przechodziły szereg modernizacji i usprawnień, które miały z nich uczynić "zupełnie nowe rakiety". Nie zmienia to jednak faktu, że to uzbrojenie tkwiące korzeniami w latach 60. i jego elementy mają już ponad 40 lat. Schowane pod preriami na północy centralnych stanów USA silosy i centra dowodzenia są w kiepskim stanie i wymagają gruntownych remontów oraz wymiany całej elektroniki, która pochodzi z lat 80. i jak na obecne standardy jest bardzo stara.
Lotnictwo kontroluje również drugi element triady, czyli bombowce strategiczne B-52 i B-2 (najliczniejsze bombowce B-1 zgodnie z porozumieniami rozbrojeniowymi pozbawiono możliwości przenoszenia broni jądrowej). Wszystkie B-52H zostały wyprodukowane ponad 50 lat temu i jest ich nieco mniej niż sto. Ich głównym uzbrojeniem jądrowym są rakiety manewrujące dalekiego zasięgu AGM-68, które zaprojektowano pod koniec lat 70. i które też wymagają następcy. Wspomniane nowsze AGM-129 wycofano ze służby w 2012 roku, bowiem trapiły je problemy techniczne i były droższe w utrzymaniu. Stare B-52H uzupełniają sławetne "niewidzialne" latające skrzydła B-2 Spirit, które pomimo zaprojektowania w latach 80. nadal są wyjątkowymi dziełami techniki. Jednak jest ich tylko 20.
Relatywnie najlepiej ma się morski element triady, czyli 14 atomowych okrętów podwodnych typu Ohio. Każdy z nich przenosi do 24 rakiet balistycznych Trident II, z których każda może mieć w sobie 14 głowic jądrowych. US Navy planuje, że ze względu na wiek pierwszy okręt zostanie wycofany ze służby w 2029 roku. Do tego czasu musi już zostać rozpoczęta produkcja następców. Opracowanie i zbudowanie nowego atomowego okrętu podwodnego z rakietami balistycznymi to jednak nie lada zadanie, bowiem broń tego rodzaju jest jedną z najbardziej skomplikowanych.
Sprzęt za setki miliardów
W związku ze starzeniem się triady, w USA są rozpoczynane różne programy modernizacyjne. Najbardziej zaawansowany jest proces zbudowania nowego bombowca, określany Long Range Strike – Bomber (ang. Uderzenie Dalekiego Zasięgu - Bombowiec). Określono już dokładne oczekiwania wojska i latem tego roku rozpoczęto konkurs na producenta nowej maszyny. Konkurs ma zostać rozstrzygnięty do końca roku przyszłego, a pierwsza maszyna - trafić do służby w ciągu dekady. Jeden bombowiec ma kosztować maksymalnie 550 milionów dolarów, a USAF chce ich kupić od 80 do 100. Oznacza to wydatek około 50 miliardów dolarów, nie licząc koniecznych dodatkowych nakładów na modernizację infrastruktury czy na szkolenia. Praktyka uczy też, że wstępnie zakładane koszty prawie zawsze okazują się nierealistyczne. Co znamienne, przez lata dyskutowano, czy nowy bombowiec w ogóle ma móc przenosić broń jądrową. Po zmianie w relacjach z Rosją nie ma już wątpliwości. Wszystkie będą.
Na nieco wcześniejszym etapie jest program stworzenia następców okrętów typu Ohio. Na razie gotowy jest zestaw dokładnych wymogów US Navy i trwają pierwsze prace projektowe. Budowa pierwszego okrętu ma się rozpocząć około roku 2020. Do służby ma on wejść dekadę później. Już teraz program ma dwuletnie opóźnienie. Wielkim problemem są koszty nowych okrętów. Obecne szacunki zakładają, że jeden będzie kosztował 6-8 miliardów dolarów. Będzie to jeden z największych wydatków w historii wojska USA, bo US Navy chce kupić 12 sztuk. Koszt całego programu wstępnie szacuje się na około sto miliardów dolarów. Plusem jest to, że następcy Ohio mają służyć do 2085 roku.
W Waszyngtonie trwają również spory co do tego, czy należy zbudować nowe rakiety dalekiego zasięgu dla bombowców. Wykorzystywane obecnie AGM-68 są stare i najpóźniej na początku przyszłej dekady trzeba by zacząć szukać następcy. Budżet USAF będzie jednak wtedy ledwo się domykał z powodu zakupów myśliwców F-35, nowych latających cystern KC-46 i prawdopodobnie nowego bombowca. O dodatkowe pieniądze na rakiety będzie trudno.
Równocześnie USAF prowadzi ograniczoną modernizację rakiet międzykontynentalnych Minuteman III. Rozpoczęty w poprzedniej dekadzie program wart siedem miliardów dolarów obejmuje szereg zmian głównie w elektronice i wymianę części napędu. W małych ilościach wytwarzane są również główne silniki rakiet, aby nie doszło do zamknięcia linii produkcyjnej. Dodatkowo dowództwo USAF prowadzi analizy, czy lepiej będzie dalej modernizować stare Minuteman III i utrzymywać je w służbie po 2030 roku, czy też stworzyć zupełnie nową rakietę za około dziesięć miliardów dolarów. Wojskowi skłaniają się do drugiej opcji. Ostateczna decyzja ma zostać podjęta dopiero w 2016 roku.
Przedłużanie terminu ważności głowic
Poza niezwykle drogimi zakupami nowych systemów przenoszenia broni jądrowej, Amerykanów czeka też modernizacja samych bomb i głowic. Według najnowszych danych z 2013 roku wojsko USA posiada ich 4,8 tysiąca. 1,5 tysiąca z nich jest bronią strategiczną, czyli służą do odstraszania i ewentualnego ataku na ośrodki przemysłowe oraz wojskowe agresora. Pozostałe to broń taktyczna, czyli przeznaczona do użycia na froncie do bezpośrednich ataków na wrogie wojska. To głównie mniejsze bomby zrzucane przez samoloty wielozadaniowe.
Ostatnie ładunki jądrowe wyprodukowano w USA w 1989 roku. Najnowsze mają więc już ćwierć wieku. Wszystkie są poddawane systematycznym zabiegom odmładzającym w ramach Life Extension Program, polegającym głównie na cyklicznych przeglądach i lekkich modernizacjach. Mają one zapewnić, że ładunki pozostaną sprawne i bezpieczne przez wiele lat. Obecnie posiadane bomby i głowice mają pozostać w służbie bezterminowo, tak aby nie było potrzeby wznawiania produkcji i testów. Właśnie trwa modernizacja głowic termojądrowych W76 montowanych na rakietach Trident II, W78 montowanych na Minuteman II oraz taktycznych bomb B61. Łączny koszt prac to około 20 miliardów dolarów.
Prace nad ładunkami jądrowymi przyciągają znacznie mniej uwagi, większość bowiem informacji na ten temat pozostaje tajna. Władze USA inwestują jednak miliardy dolarów w odnawianie i rozbudowę różnych instytucji biorących udział w Life Extension Program, które zatrudniają łącznie 40 tysięcy ludzi. Praktycznie w każdej placówce są prowadzone inwestycje. Najbardziej spektakularną jest zbudowanie od nowa za 700 mln dolarów dużych zakładów w Kansas, które produkują ponad 80 procent części głowic jądrowych.
Koniec snów o rozbrojeniu, są zbrojenia
Jak widać, USA stoją na progu głębokiej modernizacji, a nawet odbudowy swoich strategicznych sił jądrowych. Deklaracje Obamy o chęci rozbrojenia rozwiały się w zderzeniu z rzeczywistością. Dalsze odwlekanie inwestycji w arsenał jądrowy doprowadziłoby do jego zapaści na początku lat 30., na co USA nie mogą sobie pozwolić, bo po "resecie" w relacjach z Kremlem zostało tylko wspomnienie, a Rosja jest o krok przed USA już budując nowe rakiety, okręty podwodne i pracując nad nowym bombowcem. Chiny również nie śpią i tworzą nowe pociski międzykontynentalne.
Plany Amerykanów są bardzo ambitne i będą stanowić poważne obciążenie dla budżetu wojska. Flota i lotnictwo nieustannie powtarzają, że same nie dadzą rady i potrzebują dodatkowych funduszy. Należy się zatem spodziewać, że modernizacja arsenału jądrowego będzie polem ciągłych starć o pieniądze i część programów zostanie ograniczona lub zmodyfikowana.
Autor: Maciej Kucharczyk//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US DoD, White House