- Praktycznie stanęło mi serce, kiedy uzmysłowiłem sobie, że jeszcze miesiąc temu ja tam byłem - powiedział w TVN24 Ryszard Kuźniewicz, który jeszcze kilka tygodni temu pływał na porwanym przez piratów chemikaliowcu "Bow Asir". Na pokładzie znajduje się 27 członków załogi, w tym pięciu Polaków.
Kuźniewicz był marynarzem i pomagał nowej załodze zapoznać się z jednostką, sprzedaną nowemu armatorowi w połowie lutego. Polak zszedł z pokładu "Bow Asir" 24. lutego.
Nie mniej niż 500 mil
W wywiadzie dla TVN24 Kuźniewicz powiedział, że poprzedni armator zabraniał przepływać w odległości mniejszej niż 500 mil morskich od wybrzeży Somalii.
Zaznaczył też, że broni palnej "absolutnie" na statku nie ma. Jego zdaniem jedyną deską ratunku w zasięgu załogi są armatki wodne, obowiązkowo znajdujące się na każdym chemikaliowcu. Jednak tym razem nie udało się ich użyć.
"Nie znałem ich zbyt długo"
Polski marynarz zaznaczył, że poprzednią załogę znał niezbyt długo, bo przez dwa tygodnie pomagał jej zapoznawać się jej z okrętem. Jednak bardzo ciepło wspomina dwóch członków załogi: starszego mechanika z Pomorza Józefa Dudziaka i norweskiego kapitana "Bow Asir", z którym utrzymywał korespondencję.
Kuźniewicz zaznaczył, że ma nadzieję na pomyślne zakończenie całej historii. - Ja pracuję na morzu już 29 lat i byłem w sytuacjach bardzo różnych i zawsze jakoś szczęśliwie się kończyło, więc podejrzewam, że będzie tak dalej - podsumował.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24/ Fot. Ryszard Kuźniewicz