W połowie sierpnia na teren Syrii potajemnie przedostało się komando liczące 300 syryjskich rebeliantów, uprzednio wyszkolonych i uzbrojonych przez Amerykanów. Oddziałowi przewodzą komandosi USA, Izraela i Jordanii oraz agenci CIA - twierdzi francuska gazeta "Le Figaro" powołując się na swoje źródła.
Elitarny oddział miał wkroczyć do Syrii z terytorium Jordanii i ruszył do walki w okolicy strategicznego miasta Dara. Skuteczność gruntownie wyszkolonych, dobrze dowodzonych i porządnie uzbrojonych rebeliantów miała zaowocować istotnymi sukcesami w walce z wojskiem Asada. Głównym celem oddziału ma być leżący dalej na północ Damaszek, stolica Syrii.
Uważna selekcja
"Le Figaro" nie precyzuje źródeł swoich informacji. Pokrywają się one z wcześniejszymi doniesieniami izraelskiego portalu Debka, którego wiarygodność jest jednak dyskusyjna. Według Izraelczyków, Amerykanie szkolą i organizują całe oddziały rebeliantów już od lipca. Pierwsze akcje na terytorium Syrii miały się rozpocząć z początkiem sierpnia.
Według "Le Figaro", gazety która ma znacznie lepszą reputację od Debki, pierwszy oddział wyszkolony przez zagranicznych instruktorów i wspierany przez "doradców", liczący łącznie około 300 osób, wkroczył do Syrii dokładnie 17 sierpnia. Kolejny liczący 250 osób miał ruszyć na drugą stronę granicy dwa dni później.
Ich członkowie to w większości staranie wyselekcjonowani rebelianci z laickiej Wolnej Armii Syryjskiej, która stoi w opozycji do fanatycznych religijnych bojówek, częściowo powiązanych z Al-Kaidą. Szczegółowa selekcja i prześwietlanie kandydatów ma zapewnić ich "odpowiednie" poglądy.
Ma to kluczowe znaczenie, bowiem wybrańcy mają przechodzi intensywny kurs z zakresu walki partyzanckiej prowadzony przez siły specjalne USA, Izraela i Jordanii. Na dodatek mają też otrzymywać nowoczesne uzbrojenie. Zachodnie rządy bardzo by nie chciały, aby tego rodzaju ludzie stali się następnie stronnikami religijnych fundamentalistów, którzy zdobyli silną pozycję w syryjskiej rebelii.
To właśnie między innymi z obawy przed uzbrajaniem fanatyków, którzy w przyszłości mogą się stać wrogami Zachodu, nie podjęto dotychczas decyzji o szeroko zakrojonej akcji uzbrojenia wrogów syryjskiego reżimu.
Skryte ruchy
Szkolenia mają być prowadzone w tajnych obozach na bezludnej pustyni w północnej części Jordanii. Znamienne jest to, że wojsko USA przeprowadziło na tym obszarze wiosną ćwiczenia z wojskiem jordańskim. Po ich zakończeniu Pentagon zadeklarował, że część wysłanych tam sił pozostanie na miejscu na prośbę rządu w Ammanie. Amerykańscy żołnierze mają być "gwarantem bezpieczeństwa" wobec chaosu w Syrii.
Pozostawione w Jordanii wojska dysponują rakietami przeciwlotniczymi Patriot i myśliwcami F-16. Utworzono też specjalne dowództwo do "monitorowania sytuacji w Syrii". Już po ćwiczeniach wysłano tam kilkuset logistyków i planistów z Pierwszej Dywizji Pancernej. Od dłuższego czasu w Jordanii stacjonuje też ponad stu żołnierzy Piechoty Morskiej USA, którzy oficjalnie szkolą jordańskich żołnierzy mających udać się do Afganistanu.
O skrytym zaangażowaniu się sił specjalnych państw arabskich i zachodnich w walkę po stronie syryjskiej rebelii nieoficjalnie wiadomo już od ponad roku. Agenci i żołnierze mieli głównie zajmować się koordynacją różnych bojówek i organizowaniem dystrybucji szmuglowanej przez granice broni. Nie było jednak informacji o zaangażowanie się w walki.
Podobny scenariusz skrytego zaangażowania się sił specjalnych po stronie rebeliantów zastosowano podczas rewolty w Libii. Już po obaleniu Muammara Kaddafiego jeden z katarskich generałów chełpił się, iż jego kraj wysłał do pomocy opozycji "kilkuset" komandosów.
Autor: mk//bgr / Źródło: "Le Figaro", debka.com, examiner.com, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US DoD