Lider większości republikańskiej w Izbie Reprezentantów Kevin McCarthy, typowany na nowego spikera niższej izby Kongresu, niespodziewanie wycofał w czwartek swą kandydaturę. Ogromne spory i podziały w Partii Republikańskiej uniemożliwiają wybór nowego lidera.
Na zamkniętym spotkaniu kongresmenów Partii Republikańskiej McCarthy - jak relacjonują amerykańskie media - ogłosił w czwartek, że nie jest odpowiednią osobą na stanowisko przewodniczącego Izby i wycofuje swą kandydaturę. Zasugerował, by odłożyć głosowanie na później oraz by dotychczasowy spiker John Boehner pozostał dłużej na stanowisku.
"Nigdy czegoś takiego nie widziałem"
Jak relacjonuje radio NPR, szok był tak ogromny, że "niektórzy republikanie płakali". - Nigdy czegoś takiego nie widziałem - powiedział kongresmen Ryan Costello. Wielu komentatorów wprost mówi o chaosie i kryzysie w przywództwie Partii Republikańskiej.
McCarthy, 50-letni kongresmen z Kalifornii, był do tej pory postrzegany jako niemal pewny następca Boehnera, który po pięciu latach na tym najważniejszym stanowisku na Kapitolu pod koniec września ogłosił rezygnację. Jednak cieszący się poparciem większości kolegów z partii McCarthy wycofał swą kandydaturę pod presją najbardziej konserwatywnych republikanów, tych samych, którzy wymusili dymisję na Boehnerze. Zagrozili, że nawet jeśli partia nominuje McCarthy'ego, oni nie poprą go w kluczowym głosowaniu plenarnym, planowanym dotychczas na 29 października.
By McCarthy mógł objąć stanowisko, jego nominację musiałaby poprzeć zwykła większość wszystkich członków Izby Reprezentantów, czyli minimum 218 osób. Republikanie mają większość w Izbie, więc wydawało się, że wybór ich kandydata będzie formalnością, nawet przy założeniu, że wszyscy demokraci zgodnie z zapowiedziami będą głosować na własnego kandydata, czyli liderkę mniejszości w Izbie, kongresmenkę Nancy Pelosi. Wszystko to pod warunkiem, że z głosowania na kandydata republikanów nie wyłamie się więcej niż 29 członków tej partii.
Kandydat konserwatystów
Tymczasem proces nominacji następcy Boehnera potwierdził ogromne podziały w Partii Republikańskiej. W środę ultrakonserwatyści niespodziewanie zgłosili własnego kandydata, Daniela Webstera, mało znanego kongresmena z Florydy. Zapowiedzieli, że nie zagłosują na McCarthy'ego, zarzucając mu głównie to, że za bardzo przypomina Boehnera, ich zdaniem zbyt ugodowego wobec demokratów i Białego Domu.
- Nasi wyborcy po prostu nie zgodzą się na utrzymanie status quo - napisali w oświadczeniu członkowie parlamentarnej grupy Freedom Caucus, która obejmuje ok. 40 najbardziej konserwatywnych republikanów.
To pod presją członków tej grupy Boehner ogłosił swą rezygnację, gdy po raz kolejny zagrozili mu we wrześniu wotum nieufności. Nie mogli mu wybaczyć, że w negocjacjach z demokratami zgodził się na przedłużenie o kilka tygodni obecnego budżetu USA, zamiast postawić ultimatum w sprawie zniesienia państwowej dotacji na wspierającą prawa kobiet do aborcji organizację Planned Parenthood. Boehner wolał uniknąć widma kolejnego "shutdownu", czyli paraliżu federalnych instytucji z powodu braku ustawy budżetowej.
- Nie chcemy drugiego Boehnera - powiedział kongresmen z Teksasu Blake Farenthold.
Na razie nie wiadomo, kiedy odbędą się wybory i czy będą w nich startować dotychczasowi rywale McCarthy'ego, czyli Webster oraz kongresmen z Utah Jason Chaffetz.
Autor: //gak / Źródło: PAP