W USA w środę wykryto ponad 60 tysięcy przypadków zakażenia koronawirusem - wynika z bilansu prowadzonego przez Reutersa. Co szósta zdiagnozowana infekcja przypada na Florydę. Na niektórych oddziałach intensywnej terapii brakuje tam już miejsc.
Z nowo wykrytych w USA zakażeń około 10 tysięcy przypada na Florydę, na Teksas około 9 tysięcy, a na Kalifornię nieco mniej niż 8 tysięcy. Tendencja wzrostowa w diagnozach SARS-CoV-2 odnotowywana jest w 42 stanach. Łącznie w środę w USA wykryto ponad 60 tysięcy nowych przypadków zakażenia - wynika z danych Reutersa.
Pełne obłożenie w wielu szpitalach na Florydzie
Tylko na Florydzie wykryto już blisko ćwierć miliona przypadków koronawirusa. Na co najmniej 56 oddziałach intensywnej terapii w tym stanie na południu USA osiągnięto pełne obłożenie. Portal The Hill pisze, że Floryda jest "nowym epicentrum COVID-19", a odsetek testów z wynikiem pozytywnym utrzymuje się tu na poziomie powyżej 14 procent już przez ponad tydzień.
Epidemiologiczna sytuacja na Florydzie może pokrzyżować plany republikanów. Na sierpień do Jacksonville z Charlotte w Karolinie Północnej przełożono konwencję partyjną, ale część przedstawicieli partii informuje, że z obawy o zdrowie nie zamierza się na niej pojawić.
Ewentualne pogorszenie sytuacji na Florydzie może uniemożliwić dokończenie sezonu NBA, najlepszej koszykarskiej ligi świata. Rozgrywki z udziałem 22 najlepszych drużyn mają planowo zostać wznowione 30 lipca na terenie parku rozrywki Disney World w Orlando.
Cuomo: Nowy Jork potwierdza skuteczność podjętych kroków
Bardziej optymistyczne wiadomości nadeszły za to z Nowego Jorku. Gubernator stanu Andrew Cuomo, przytaczając w środę statystyki dotyczące koronawirusa, nazwał Nowy Jork laboratorium potwierdzającym skuteczność kroków podjętych w całym stanie w batalii z pandemią. Wyraził jednocześnie zaniepokojenie sytuacją w innych regionach kraju.
Podczas konferencji prasowej Cuomo powiadomił, że we wtorek hospitalizowanych w stanie Nowy Jork było 841 osób. Liczba osób pod respiratorem - 97 - po raz pierwszy spadła poniżej 100 i była najmniejsza od 16 marca. Gubernator uznał to za bardzo istotne, ponieważ ok. 80 proc. chorym będących pod respiratorem nie udaje się przeżyć.
Według Cuomo dobowy bilans ofiar śmiertelnych sięgał 11, w porównaniu z 10 odnotowanymi 24 godziny wcześniej. Trzydniowa przeciętna zgonów z powodu COVID-19 także wynosiła 10. - Kiedy tracimy 11 osób i mówimy, że jest to dobra wiadomość, stanowi to powitanie nowej rzeczywistości. Nasze myśli i modlitwy są z tymi jedenastoma. Ale w porównaniu z tym, gdzie byliśmy, to faktycznie dobra wiadomość – ocenił gubernator. W szczycie pandemii w szpitalach stanu Nowy Jork umierało dziennie nawet ok. 400 chorych.
Cuomo zauważył, że obecnie codziennie do Nowego Jorku przybywa blisko 12 tys. osób. Jak ostrzegł, w New Rochelle, gdzie było pierwsze ognisko wirusa w Ameryce, jedna osoba zaraziła setki innych. Apelował o noszenie maseczek i zachowanie dystansu społecznego.
Trump uzasadnia wzrost zwiększeniem wykonywanych testów
Od początku epidemii COVID-19 w Stanach Zjednoczonych zmarło już ponad 132 tys. osób - wynika z danych Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa w Baltimore. W środę drugi dzień z rzędu liczba ta zwiększyła się o ponad 900.
Prezydent USA Donald Trump argumentuje, że wzrastające liczby wykrywanych przypadków związane są ze zwiększeniem mocy testowych w Stanach Zjednoczonych. Podkreśla przy tym, że odsetek zgonów spada. Inaczej widzi to dyrektor Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych Anthony Fauci. Jego zdaniem skupianie się na odsetku zgonów to "fałszywa narracja".
mart\mtom
Źródło: PAP