Mimo swojej fachowej wiedzy nie mogą liczyć na szybką diagnozę. Maria Mikołajewska spotkała się z włoską lekarką, której mąż - też lekarz - zakaził się koronawirusem. Wiedział, że to nie grypa, ale testu zrobić nie mógł, bo nie pozwalały na to rządowe wytyczne. W konsekwencji zakaził całą rodzinę. Materiał magazynu "Polska i Świat".
Federica Grosso jest onkologiem w szpitalu we włoskiej Aleksandrii. Koronawirusem zakaziła się od swojego męża, u którego pierwsze objawy pojawiły się 8 marca. - Miał dreszcze, bóle całego ciała i 37,5 stopnia gorączki - opowiada Federica Grosso.
"Testy robi się tylko tym, których objawy wskazują na chorobę płuc"
O tym, że to nie jest zwykła grypa, przekonali się po rozmowach z innymi lekarzami z Lombardii. - Mówili nam, że mają problem z zakażeniami personelu medycznego. Ja i mąż jesteśmy onkologami: do pierwszych dni marca przyjmowaliśmy wielu pacjentów, także z innych regionów. Podczas gdy w Lombardii wybuchła już epidemia, u nas lekarze nie stosowali jeszcze zabezpieczeń przed wirusem. Mąż od razu czuł, że to nie grypa, na którą był zresztą szczepiony - dodaje kobieta.
We Włoszech, jak mówi onkolog, postępuje się zgodnie z wytycznymi rządu, czyli "robi się testy tylko tym, których objawy wskazują na chorobę płuc". - Mój mąż nic takiego nie miał. Domagaliśmy się badania, zwłaszcza że w międzyczasie dowiedziałam się, że jeden z pacjentów, z którymi miałam kontakt, jest zakażony - mówi.
- Mimo to odesłano go do domu bez pobrania wymazu. On sam zaczął leczenie. Przez dwa-trzy dni czuł się odrobinę lepiej. Ale potem wzrosła mu gorączka, miał biegunkę, piekło go w gardle, a ciało bolało go tak, że nie mógł się podnieść - dodaje.
"Złe jest to, że nie mając diagnozy, mój mąż siedział w domu z dziećmi"
Lekarka opowiada, że któregoś ranka, kiedy jej mąż był w domu z dziećmi, stracił przytomność. - Przyjechałam do domu, sama pobrałam mu wymaz i zawiozłam go do szpitala. Wtedy okazało się, że ma koronawirusa. Tego samego dnia moje dwie córki dostały gorączki. Jedna ma 11, a druga 18 lat - mówi Federica Grosso.
Przyznaje, że będąc lekarzami spodziewali się zakażenia: na co dzień mają bliski kontakt z wieloma osobami, a wirus łatwo się przenosi. - Złe jest to, że nie mając diagnozy, mój mąż siedział w domu z dziećmi, które w takim układzie nie mogły się nie zakazić – zwraca uwagę.
Mąż kobiety leży w szpitalu z dwustronnym zapaleniem płuc. - Jako pierwszy w naszym szpitalu zaczął stosować na koronawirusa lekarstwo przeznaczone do reumatoidalnego zapalenia stawów. Czuje się znacznie lepiej - mówi. - To był trudny czas, bo po pobraniu od niego wymazu, u mnie też zdiagnozowano koronawirusa - dodaje.
"I tak wiemy, że wszystkie jesteśmy zakażone"
Federica Grosso od początku nie ma żadnych objawów, poza tym, że nie czuje zapachów ani smaków. Dlatego apeluje o badania dla całego personelu medycznego. - Możemy nie wiedzieć, że mamy koronawirusa, a jako lekarze jesteśmy bardziej na niego narażeni - zwraca uwagę.
W czwartek przejdzie kolejne badanie.
- W domu stosujemy się do zasad bezpieczeństwa, ale robimy to z pewną lekkością, bo i tak wiemy, że wszystkie jesteśmy zakażone. Nie nosimy maseczek, ale uważamy - przyznaje. - Często myjemy ręce roztworem z alkoholu i śledzimy wytyczne ministerstwa zdrowia. No i oczywiście czekamy na wyjście ze szpitala mojego męża. Będziemy zdrowieć wszyscy razem - dodaje.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24