Chińskie władze zamiast od razu ujawnić pojawienie się nowego koronawirusa, postanowiły zachować dyskrecję - pisze "New York Times". Jak dodaje, ukrywając prawdę, Pekin stracił szansę na powstrzymanie epidemii.
Epidemia koronawirusa wybuchła przed Nowym Rokiem w Wuhanie, stolicy prowincji Hubei w środkowych Chinach. Nowy koronawirus wywołuje zapalenie płuc, które może być śmiertelne. W Chinach kontynentalnych zakażenie potwierdzono już u ponad 20 tys. osób, ponad 420 chorych zmarło. Przypadki zakażeń wykryto także w innych krajach, w tym w Niemczech, Rosji, Francji i Włoszech. Odnotowano jak dotąd dwa zgony poza Chinami – na Filipinach i w Hongkongu.
RAPORT TVN24.PL: KORONAWIRUS Z CHIN >>>
"New York Times" przeanalizował siedem kluczowych tygodni od pojawienia się pierwszych przypadków zakażeń pod koniec zeszłego roku, do podjęcia przez Pekin decyzji o zamknięciu miasta Wuhan. Na podstawie wywiadów z mieszkańcami, lekarzami oraz urzędnikami z Wuhan, analizy oficjalnych oświadczeń władz oraz doniesień chińskich mediów, dziennikarze ujawniają postawę Pekinu, która opóźniła "ofensywę" przeciwko koronawirusowi.
W trakcie tych kilku tygodni władze Chin uciszały lekarzy i wszystkich tych, którzy podnosili alarm. Bagatelizowały zagrożenie dla społeczeństwa, pozostawiając mieszkańców 11-milionowego miasta nieświadomych grożącego im niebezpieczeństwa - pisze "New York Times".
Uciszyć lekarza
Jest koniec grudnia 2019 roku. Do szpitala w Wuhan trafia siedmiu pacjentów z tajemniczą chorobą. Pracujący w placówce dr Li Wenliang postanawia ostrzec swoich uczniów ze szkoły medycznej. "(Pacjenci - red.) objęci kwarantanną na oddziale ratunkowym" - pisze na grupowym czacie 30 grudnia.
"To przerażające" - otrzymuje w odpowiedzi. "Czy SARS powrócił?" - pyta jeden ze studentów. Epidemia wirusa SARS w 2002 roku zabiła w Chinach blisko 800 ludzi.
W środku nocy dr Li zostaje wezwany przez władze w Wuhanie do złożenia wyjaśnień. Trzy dni później policja zmusza go do podpisania oświadczenia, w którym przyznaje, że wysłanie ostrzeżenia o kwarantannie było "niezgodne z prawem".
Koronawirus. Jak chronić się przed zakażeniem? Zalecenia WHO
Ostatniego dnia 2019 roku, po tym, jak na jaw wyszła wiadomość doktora Li, władze postanowiły przejąć kontrolę nad informacjami pojawiającymi się wokół tajemniczej choroby - pisze "NYT".
31 grudnia chińska policja podała, że przesłuchuje osiem osób oskarżonych o szerzenie plotek dotyczących wirusa. Tego samego dnia komisja zdrowia w Wuhanie ogłosiła, że u 27 osób stwierdzono zapalenie płuc o nieznanej przyczynie. Uspokajano jednocześnie, że nie ma powodu do niepokoju. "Chorobie można zapobiec i jest ona pod kontrolą" - przekonywano w oświadczeniu.
Po otrzymaniu reprymendy dr Li, okulista, wrócił do pracy. 10 stycznia trafiła do niego kobieta z jaskrą. Nie wiedział, że pacjentka jest zainfekowana koronawirusem, którym prawdopodobnie zaraziła się od córki. W ten sposób choroba dopadła także jego.
Śmiercionośny bazar
Tymczasem do szpitali w Wuhanie trafiały kolejne osoby z objawami zapalenia płuc, na które nie działało zwykłe leczenie. Wkrótce lekarze odkryli, że pacjentów łączy coś więcej: wszyscy pracowali na znajdującym się w centrum miasta bazarze Huanan. Eksperci przypuszczają, że właśnie to miejsce było źródłem choroby. Sprzedawano na nim żywe zwierzęta, w tym nietoperze, koale, węże, pawie, szczenięta wilków, salamandry, lisy, szczury i wiele innych gatunków. Najprawdopodobniej któreś ze zwierząt było nosicielem koronawirusa.
1 stycznia na rynku pojawili się policjanci, którym towarzyszyli urzędnicy z departamentu zdrowia. Bazar został zamknięty. Lokalne władze poinformowały, że ma to związek z kolejnymi zachorowaniami pracowników. Rankiem na bazarze pojawili się ludzie ubrani w specjalistyczne kombinezony, którzy rozpylali tam substancje dezynfekujące. Jak pisze "NYT", była to pierwsza widoczna dla mieszkańców reakcja władz na pojawienie się tajemniczego wirusa. Dzień wcześniej, 31 grudnia, chiński rząd powiadomił o chorobie biuro Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w Pekinie.
Władze miasta uspokajały jednak w swoich komunikatach, sugerując, że udało im się powstrzymać rozprzestrzenianie wirusa u źródła. Twierdziły, że liczba zarażonych jest ograniczona oraz że nie ma dowodów na to, by choroba przenosiła się z człowieka na człowieka.
Według Alexandry Phelan z departamentu mikrobiologii i immunologii Uniwersytetu Georgetown, "pokazywanie optymizmu i pewności siebie, gdy nie ma się takich danych, to bardzo niebezpieczna strategia", która "podważa wiarygodność władz". - A zdrowie publiczne opiera się na publicznym zaufaniu - przekonuje ekspertka w rozmowie z "NYT".
Jak pisze dziennik, dziewięć dni po zamknięciu bazaru w Wuhanie zmarł mężczyzna, który często robił tam zakupy. Był pierwszą ofiarą śmiertelną koronawirusa. Władze podały informację o śmierci 61-latka dwa dni później. Nie wspomniały jednak o istotnym fakcie, który miał ogromne znaczenie dla zrozumienia natury zagrożenia. Pięć dni po śmierci mężczyzny te same objawy pojawiły się u jego żony, która - jak podkreśla "New York Times" - nigdy nie była na bazarze, co sugerowało, że musiała zarazić się od małżonka.
Rozpracowywanie zabójcy
Podczas gdy społeczeństwo żyło w nieświadomości naukowcy w Wuhanie pracowali nad identyfikacją koronawirusa. Szybko udało im się ustalić, że w wielu aspektach przypomina on SARS. Uznano, że prawdopodobnie przeniósł się na ludzi w ten sam sposób: przez nietoperze.
Naukowcy i lekarze, którzy byli wtajemniczeni w sytuację, próbowali robić to, czego nie robiły władze: ostrzegać swoich kolegów po fachu, narażonych na kontakt z wirusem. Dr Zheng-Li Shi z Instytutu Wirusologii w Wuhanie, cytowana przez "NYT" twierdzi, że dowiedziała się o tajemniczej chorobie trzy tygodnie przed tym, jak o problemie oficjalnie poinformował rząd.
Na początku stycznia oddziały ratunkowe w szpitalach w Wuhanie zaczęły się zapełniać. Jak pisze amerykański dziennik, z niepokojącymi objawami zgłaszali się członkowie tych samych rodzin, co potwierdzało, że koronawirus przenosi się z człowieka na człowieka. Władze wciąż jednak utrzymywały, że jest to mało prawdopodobne.
Jak twierdzi dr Li, nikt nie zdawał sobie sprawy, że sytuacja jest aż tak poważna, do czasu, gdy było już za późno, by powstrzymać epidemię. - Uświadomiłem sobie, że nie doceniliśmy wroga - przyznał.
W międzyczasie w Instytucie Wirusologii udało się - jak twierdzą chińskie władze - wyizolować sekwencję genetyczną oraz szczep koronawirusa z próbek pobranych od pacjentów. 7 stycznia naukowcy z instytutu nadali nowemu koronawirusowi jego tożsamość i zaczęli nazywać go skrótem technicznym 2019-nCoV. Cztery dni później zespół udostępnił skład genetyczny wirusa w publicznej bazie danych, z której mogą korzystać naukowcy z całego świata.
Władze Chin wciąż jednak uspokajały. Na tyle skutecznie, że zdołały uśpić czujność nie tylko własnych obywateli, w tym ekspertów i lekarzy, ale nawet Światowej Organizacji Zdrowia - twierdzi "NYT".
Dopiero 20 stycznia chiński epidemiolog Zhong Nanshan na antenie państwowej telewizji potwierdził, że nowy koronawirus przechodzi z człowieka na człowieka. Dopiero wówczas głos w sprawie epidemii po raz pierwszy zabrał prezydent Chin Xi Jinping.
23 stycznia ogłoszono decyzję o zamknięciu 11-milionowego miasta Wuhan.
Stracona szansa
Jak pisze "New York Times", to, jak początkowo na kryzys zareagowały chińskie władze, dało koronawirusowi przewagę. "W krytycznym momencie urzędnicy przedłożyli dyskrecję i porządek przed otwartą konfrontację z rosnącym kryzysem, by uniknąć publicznego alarmu oraz politycznego ośmieszenia" - pisze dziennik.
Według "NYT", niechęć do ujawnienia problemu publicznie wynikała po części z pobudek politycznych. Lokalne władze przygotowywały się do corocznego kongresu, który miał odbyć się w styczniu - zaznacza dziennik.
Wstrzymując się z ostrzeżeniem lekarzy i społeczeństwa, chiński rząd "stracił szansę na uniknięcie przerodzenia się choroby w epidemię" - twierdzą eksperci zdrowia publicznego, cytowani przez dziennik.
- Nie było żadnych działań w Wuhan ze strony lokalnego departamentu zdrowia, by ostrzec ludzi przed zagrożeniem - powiedział Yanzhong Huang z amerykańskiej organizacji Council on Foreign Relations, który specjalizuje się w tematyce chińskiej.
Jak przypomina "New York Times", pierwszy przypadek koronawirusa u człowieka zanotowano na początku grudnia. Nim władze podjęły zdecydowane działania, wirus zdołał przerodzić się w epidemię.
Teraz koronawirus stał się problemem globalnym. Kolejne kraje wprowadzają restrykcje w podróżach z i do Chin, efekty międzynarodowej paniki odczuwają także światowe rynki finansowe. Cała sytuacja jest też ogromnym wyzwaniem dla chińskiego przywódcy Xi Jinpinga. Jak pisze "NYT", kryzys może podważyć wizję systemu politycznego Xi, który - w założeniu - w zamian za poddanie się "żelaznemu autorytaryzmowi", oferuje obywatelom wzrost gospodarczy oraz bezpieczeństwo.
Autorka/Autor: momo/adso
Źródło: New York Times