- To jest całkiem podobne do prawdziwej wojny domowej - tak rozwój najnowszych wypadków w Syrii skomentował szef rosyjskiego MSZ Siergiej Ławrow.
Słowa Rosjanina padły dzień po ataku, jaki Wolna Armia Syryjska, przedstawiająca się jako główna siła zbrojna przeciwna reżimowi Baszara el-Asada, przypuściła na parę placówek wojskowych w pobliżu Damaszku, w tym budynki służb wywiadowczych. Był to pierwszy znaczący atak na ważne obiekty sił bezpieczeństwa od wybuchu w marcu antyprezydenckich protestów.
Syryjska armia przyznaje, że codziennie dochodzi do dezercji, z których składa się WAS, jednak jej zdaniem Wolna Armia nie jest dostatecznie silna, by podjąć regularną walkę.
Damaszek zapowiada ukaranie winnych
Władze Syrii zapowiedziały tymczasem w środę, że zatrzymają i osądzą każdego, kto dokonuje napaści na przedstawicielstwo dyplomatyczne. W środę celem ataków proreżimowych demonstrantów syryjskich padły ambasady Maroka i Zjednoczonych Emiratów Arabskich (ZEA). Maroko zapowiedziało w środę wieczorem odwołanie ambasadora z Damaszku. ZEA z kolei zaznaczyły, że to rząd Syrii jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo i nietykalność przedstawicielstw.
Ambasadora z Damaszku odwołał także Paryż po atakach na francuskie placówki konsularne w Halabie (Aleppo, na północy) i w Latakii (północny zachód).
Ataki nasiliły się po decyzji o zawieszeniu Syrii w prawach członka Ligi Arabskiej. MSW w Damaszku przypomniało jednocześnie, że rząd Syrii musi przestrzegać konwencji międzynarodowych, w tym konwencji wiedeńskiej o przedstawicielstwach dyplomatycznych, która mówi o ich ochronie.
Liga Arabska, która zebrała się w środę w Rabacie, dała Damaszkowi trzy dni na "położenie kresu krwawym represjom" wobec demonstrujących, którzy zaczęli protesty antyrządowe w połowie marca. Według ONZ w następstwie represji w Syrii zginęło ponad 3500 ludzi.
Źródło: reuters, pap