Poniedziałkowe wybory do kanadyjskiego parlamentu federalnego mogą stać się pierwszymi, w których istotne będą głosy Indian - podają kanadyjskie media. Trzy główne partie cieszą się bowiem zbliżonym poparciem w sondażach. Stawką uzyskania przychylności Indian jest nawet rząd większościowy.
W poniedziałek w Kanadzie odbędą się wybory do parlamentu federalnego. O 338 miejsc walczą kandydaci przede wszystkim największych trzech partii: rządzących od 10 lat konserwatystów (CPC) oraz opozycyjnych liberałów (LPC) i Nowych Demokratów (NDP).
Z ostatnich sondaży wynika jedynie to, że nikt nie jest pewny wyniku. Według danych ze środy prowadzą liberałowie (35,6 proc.), za nimi są konserwatyści (30,4 proc.), na trzecim miejscu jest NDP (23,8 proc.). Pod koniec lipca równo po 31,6 proc. mieli NDP oraz konserwatyści, zaś liberałowie - 26,1 proc.
Przyszłym premierem będzie szef jednej z trzech głównych partii: obecny premier Stephen Harper (konserwatyści), Thomas Mulcair (NDP) lub znów Trudeau – czyli Justin Trudeau (liberałowie), syn Pierre'a Trudeau, premiera Kanady w latach 1968-1979 i 1980-1984.
Pierwsi będą pierwszymi
Jak kilka tygodni temu podkreślała telewizja CBC, jest co najmniej 51 okręgów, w których tzw. Pierwsze Narody (First Nations) mogą wpłynąć na wynik wyborczy.
Stawka jest wysoka, ale kanadyjscy Indianie dotychczas głosowali niechętnie. Ogólna frekwencja w ostatnich wyborach federalnych w 2011 r., według danych Statistics Canada, wyniosła 61,1 proc., ale wśród Indian zaledwie 50,1 proc. Tymczasem problemów w ich społecznościach jest wiele: niski poziom edukacji, problemy z mieszkaniami i czystą wodą w rezerwatach, narkomania, alkoholizm, bezrobocie, głośna sprawa ginących w niewyjaśnionych okolicznościach indiańskich kobiet, brak korzyści z eksploatacji surowców na terenach indiańskich.
Indianie, choć są najszybciej rosnącą grupą etniczną i stanowią ok. 3 proc. ludności Kanady, a połowa z nich mieszka w największych kanadyjskich miastach, wciąż nieufnie podchodzą do polityki. 3 proc. to tyle, ile osób pochodzenia polskiego czy ukraińskiego.
"To nie nasz rząd"
Od 1960 r. kanadyjscy Indianie mogą brać udział w wyborach, nie tracąc jednocześnie swojego formalnego statusu indiańskiego, dającego pewne przywileje. Jednak dopiero w latach 90. zaczęto badać, co wpływa na niską frekwencję wyborczą w rezerwatach.
W 1996 r. dwóch badaczy, David Bedford i Sidney Pobihushchy, zaproponowało wyjaśnienie odwołujące się do historii. Postawili tezę, że dokonuje się swoisty proces dekolonizacji, w którym Indianie coraz bardziej uznają się za członków odrębnego narodu, bez związku z Kanadą, a wybory uważają za "obce". Stwierdzenia typu "to nie nasz rząd" dość często pojawiają się w cytowanych przez media wypowiedziach Indian wyjaśniających, dlaczego nie głosują w wyborach.
Ta teza nie była wystarczająca dla Elections Canada (odpowiednika polskiej Państwowej Komisji Wyborczej), które nie tylko organizuje wybory, lecz także promuje udział w akcie wyborczym. Od kilkunastu lat Elections Canada prowadziło więc badania, które podsumowano w raporcie z 2011 r. Wskazano, że frekwencja wyborcza wśród Indian, tak samo, jak wśród innych Kanadyjczyków, rośnie wraz z wykształceniem, dochodami, wiekiem i lepszym dostępem do informacji. W badaniach prowadzonych po 2000 r. wśród indiańskich wyborców uwagę zwracało, że najchętniej głosują ci, którzy dysponują informacjami o polityce, oraz ci, którzy oddanie głosu uważają za obywatelską powinność. Większą polityczną aktywność wykazują także ci, którzy działają aktywnie w ramach swojej społeczności.
Liderzy przekonują: nasz głos się liczy
W tym roku nie tylko Elections Canada namawia Indian do oddawania głosu; zmobilizowały się także indiańskie organizacje. Assembly of First Nations (AFN – Zgromadzenie Pierwszych Narodów), organizacja plemion indiańskich, apelowała o udział w wyborach. Perry Bellegarde, obecny szef AFN, jeszcze na początku września uznał, że nie będzie głosował, by pozostać "neutralnym", po tygodniu jednak zmienił zdanie, podkreślając od tego czasu wielokrotnie, że "nasz głos się liczy".
Miesiąc temu do głosowania nawoływano podczas zgromadzenia organizacji młodych Indian w Saskatoon. Działa też ruch Rock the Vote, którego wolontariusze jeżdżą po rezerwatach, pomagając przy rejestrowaniu się wyborców. Sama rejestracja nie jest prostym procesem, bo choć istnieje możliwość wykorzystania strony internetowej Elections Canada, to w trakcie pracy wolontariuszy okazało się, że nie rozpoznaje ona wielu adresów w rezerwatach i na terenach wiejskich.
Zdecyduje 8 tysięcy głosów?
Znaczenie mobilizacji wyborczej Indian zaczęto dostrzegać w mediach. W artykule z 2013 r. w dzienniku "The Globe and Mail" Eric Grenier pisał, bazując na badaniach Statistics Canada, że gdyby w wyborach w 2011 r. frekwencja wyborcza wśród, jak to się w Kanadzie określa, Aboriginal People była wyższa i przełożyła się na poparcie dla liberałów (LPC) lub centrowo-lewicowych Nowych Demokratów (NDP), to aż w 14 okręgach wygrałby przedstawiciel partii opozycyjnej, a nie rządzących obecnie konserwatystów (CPC).
To zaś oznacza, podkreślał Grenier, że torysi mieliby 152 miejsca w parlamencie (na 308) i mniejszościowy rząd i nie wprowadziliby rozwiązań prawnych, które stały się czynnikiem rozwijającym na szeroką skalę ruchy protestacyjne Indian (w tym Idle No More). "W sumie mniej niż 8 tys. głosów Indian ważyłoby na różnicy między większościowym a mniejszościowym rządem" - napisał Grenier. "Jest co najmniej 10 okręgów, w których indiańskich wyborców jest wystarczająco dużo, by wybrać swoich własnych kandydatów, gdyby frekwencja wyborcza była odpowiednio duża" - dodawał. W obecnych wyborach Kanadyjczycy wybierają 338 deputowanych, ponieważ przybyło 30 okręgów wyborczych.
Partie zabiegają o głosy Indian
Indianie mają dosyć konserwatystów i wielokrotnie przedstawiciele indiańskich organizacji dawali wyraz frustracji brakiem działań po stronie rządu torysów.
Politycy zauważyli potencjał głosów indiańskich i zaczęli uczestniczyć w spotkaniach i debatach przedwyborczych w rezerwatach.
Trzy federalne partie opozycyjne - NDP, liberałowie i Zieloni - w swoich programach wyborczych wydzieliły specjalną część poświęconą Indianom. Poparcie AFN zyskało NDP. Konserwatyści zadeklarowali miliony dolarów na edukację i rozwój ekonomiczny, ale – jak zwracała uwagę APTN, stacja telewizyjna zajmująca się wyłącznie kwestiami Pierwszych Narodów – premier Stephen Harper ani nie wziął udziału w tegorocznym spotkaniu AFN, ani nie przybył na zakończenie obrad Komisji Prawdy i Pojednania, która w tym roku zakończyła prace nad dokumentacją tzw. residential schools, istniejących przez 150 lat przymusowych szkół dla Indian, których rolą było "dostosowanie" Indian do cywilizacji białego człowieka. Prace tej komisji były dla Indian szczególnie ważne jako rozliczenie z przeszłością.
Tegoroczne wybory są ważne także z symbolicznego powodu. Kiedy w Europie w 1990 r. dokonywały się zmiany polityczne, w Kanadzie trwał tzw. kryzys w Oka. Latem 1990 r. doszło do konfrontacji Indian Mohawk z policją prowincji Quebec, a potem z armią kanadyjską, gdy w miejscowości Oka uniemożliwiono Mohawkom wykupienie terenów, które potem sprzedano na cele budowlane i rozbudowę pola golfowego. Indianie zorganizowali wówczas protest, który przerodził się w dramatyczne starcia zbrojne. W obecnych wyborach zaczyna brać udział pokolenie urodzone już po kryzysie w Oka.
Autor: fil\mtom / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: wiki (CC BY 2.0) | Bahman