Gdy się zdenerwował, zdarzało mu się zapomnieć o dobrych manierach. Słynął z niewyparzonego języka i indywidualizmu. Był wojennym bohaterem. Chciał zostać prezydentem. Kim był John McCain?
John Sidney McCain III urodził się 29 sierpnia 1936 r. w Coco Solo, bazie lotniczej na terenie kontrolowanej przez Amerykanów Strefy Kanału Panamskiego. Pochodził z rodziny o długiej tradycji wojskowej. W związku z zawodem ojca, admirała marynarki wojennej, często zmieniał miejsce zamieszkania i szkoły.
Nie był dobrym uczniem, a problemów przysparzała mu podobno zwłaszcza matematyka. W końcu zdecydował się zapomnieć o humanistycznych zainteresowaniach i pójść w ślady przodków. W 1954 r. wstąpił do Akademii Marynarki Wojennej w Annapolis. Do nauki jednak wciąż się nie przykładał, więc studia ukończył na 894. pozycji z 899 i zaczął się szkolić na pilota szturmowego. Ożenił się z modelką z Filadelfii, Carol Shepp, zaadoptował dwójkę jej dzieci, a w 1966 r. na świat przyszła ich córka Sidney.
Rodzinna sielanka nie trwała jednak długo. W 1967 r. McCain wyjechał do Wietnamu i w lipcu tego roku cudem uniknął śmierci – przeżył katastrofę na lotniskowcu USS Forrestal, w której zginęło ponad 130 marynarzy. W końcu jednak i do niego los przestał się uśmiechać. Trzy miesiące później jego samolot został zestrzelony przez Wietnamczyków, a McCain z połamanymi rękami i rozgruchotanym kolanem trafił do niewoli. Miał wtedy zaledwie 31 lat.
Gdy jego ojciec został mianowany dowódcą Sił Amerykańskich na Pacyfiku, północnowietnamskie władze zaoferowały mu możliwość wyjścia z więzienia. Z propozycji nie skorzystał. Stwierdził, że byłoby to niesprawiedliwe wobec innych jeńców. W sumie w więzieniu spędził pięć lat, był torturowany i bity, usiłował popełnić samobójstwo. Po powrocie do domu kontynuował wojskową karierę, starał się otrząsnąć się z wojennej traumy i prowadził bujne życie towarzyskie. Rozwiódł się z żoną, a w 1980 r. poślubił młodszą o 20 lat Cindy Hensley – dziedziczkę fortuny, którą jej ojciec zbił na dystrybucji piwa. Złośliwi dowcipkowali, że to właśnie pieniądze nowej wybranki przyspieszyły decyzję McCaina o kolejnym małżeństwie. Nawet jeśli tak było, to związek okazał się nadzwyczaj trwały – para była ze sobą do końca życia McCaina, wychowała dwójkę własnych dzieci i adoptowaną dziewczynkę z Bangladeszu.
Weteran, który stał się politykiem
Na początku lat 80. McCain przeniósł się do Arizony i tam rozpoczął swoją przygodę z polityką. W 1982 r. dostał się do Izby Reprezentantów, a w 1986 r. zastąpił w Senacie odchodzącego na emeryturę Barry'ego Goldwatera, legendę amerykańskiego konserwatyzmu. Niektórzy zarzucali McCainowi, że karierę polityczną zbudował na wspomnieniach z czasów wojny, eksploatowaniu wizerunku bohatera i jeńca wojennego. Bez wątpienia było to doświadczenie, które go uformowało. Marny student, niestroniący od alkoholu i pięknych kobiet, wyjechał z Wietnamu z przekonaniem, że musi zmienić świat i wymknąć się z cienia ojca. O swojej przemianie McCain potrafił jednak opowiadać przekonująco, zyskując uznanie wyborców.
W Senacie, w którym pracował do śmierci, McCain rozwinął skrzydła. Zaangażował się w prace dwóch ważnych komisji: spraw zagranicznych i sił zbrojnych. Szybko pokazał, że myśli nieszablonowo, a wygłaszane przez niego opinie często odchodzą od głównej linii partyjnej. Lubił, gdy określano go mianem buntownika, a w jednej ze swoich książek przyznał, że w jego naturze leżało wyłamywanie się z utartych konwencji.
Jeśli w Waszyngtonie się go bali, to nie z powodu władzy, jaką posiadał, lecz ze względu na jego temperament. Gdy się zdenerwował, nie wahał się tego pokazać, dzięki czemu dorobił się przydomka "Białe Tornado". W takich sytuacjach zdarzało mu się zapominać o manierach. Kiedy w 2007 r. republikański senator z Teksasu John Cornyn zarzucił McCainowi, że jest zbyt zajęty kampanią prezydencką, by wypełniać swoje obowiązki, ten odpowiedział mu, żeby się "pie*****ł". Słynął z niewyparzonego języka, który dobrze się sprawdzał, by dosadnie podsumować strategie przeciwnika. Momentami bywał jednak mniej elegancki, jak wtedy, gdy głośno zastanawiał się, dlaczego Chelsea Clinton "jest taka brzydka". Zarzucano mu, że działa pod wpływem impulsów i zamyka w ten sposób możliwość dialogu z drugą stroną. O ile na stanowisku senatora to nie raziło, być może jednak to m.in. te cechy sprawiły, że McCainowi nie udało się ukoronować kariery najważniejszym stanowiskiem w amerykańskiej polityce.
"Jastrząb", który nie został prezydentem
Prezydentem próbował zostać dwukrotnie. W 2000 r. po brutalnej kampanii nominację z ramienia Partii Republikańskiej odebrał mu George W. Bush. Osiem lat później, gdy udało mu się przekonać do siebie republikańskich wyborców, przegrał z niosącym nadzieję na zmiany młodszym o 25 lat senatorem z Illinois Barackiem Obamą.
Po obu porażkach powstał jak feniks z popiołów. Wyrobił sobie renomę specjalisty od spraw międzynarodowych i bezpieczeństwa. Choć miał zażartych krytyków, którzy z upodobaniem rozgrzebywali jego wojenną przeszłość, szukali sensacji w życiu prywatnym czy oskarżali o podżeganie do kolejnych konfliktów zbrojnych, pozostał jednym z najbardziej szanowanych polityków w Waszyngtonie, zwłaszcza od kiedy stanął na czele senackiej komisji ds. sił zbrojnych. Co nieczęste na podzielonej w ostatnich latach amerykańskiej scenie politycznej, zdarzało mu się budować ponadpartyjne sojusze. Gdy ważny był dla niego cel, mniej istotne bywało to, czy do jego realizacji będzie dążył z demokratami, czy republikanami u boku. Z Russem Feingoldem, senatorem demokratycznym z Wisconsin, pracował nad reformą systemu finansowania kampanii wyborczych; z Tedem Kennedym, demokratą z Massachusetts, pracował nad przepisami dotyczącymi imigracji.
McCain znany był ze swojego "jastrzębiego" podejścia do polityki zagranicznej. Nie zawsze jednak tak było. Jako jeden z nielicznych republikanów sprzeciwiał się decyzji Ronalda Reagana o wysłaniu wojsk do Libanu w 1982 r., krytykował interwencję w Somalii. Z biegiem lat stawał się jednak coraz bardziej stanowczy. Mimo że w wielu kwestiach różnił się z Georgem W. Bushem, poparł wojnę w Iraku. Często mówi się, że w swoim podejściu stał się nawet bardziej "bushowski" niż sam prezydent. W 2003 r. pojechał do Bagdadu (później wybrał się tam jeszcze ośmiokrotnie), a po powrocie stwierdził, że nie ma tam wystarczająco dużo wojska, by misja mogła zakończyć się powodzeniem. W 2004 r., gdy przemoc w regionie rosła, powiedział publicznie, że stracił zaufanie do szefa Pentagonu Donalda Rumsfelda. W 2006 r. wystosował do Busha list, w którym zalecał wysłanie do Iraku 20 tys. dodatkowych żołnierzy. Argumentował, że tylko to może pomóc w wygraniu wojny. Mimo wojennego zapału w kontrze walczył o wprowadzenie zapisu zakazującego torturowania więźniów podejrzanych o terroryzm. – Tu nie chodzi o wroga, ale o nas samych. To właśnie nasze wartości odróżniają nas od wrogów – wyjaśniał.
McCain był zwolennikiem nieprzejednanego stanowiska wobec Korei Północnej i Iranu. Wobec Pjongjangu przyjął konfrontacyjną postawę już na początku lat 90. Sugerował, że Stany Zjednoczone powinny zbombardować Ośrodek Badań Jądrowych w Jongbjon, jeśli Korea Płn. nie zrezygnuje z rozwoju programu nuklearnego. Gdy w 1994 r. Bill Clinton podpisywał z Pjongjangiem umowę dotyczącą zaprzestania prac nad bronią jądrową, narzekał głośno, że to "same marchewki, bez kija". Jego stanowisko wobec Teheranu najlepiej oddaje fragment jednego z wystąpień z 2007 r., w którym zaintonował melodię piosenki "Bomb, bomb, bomb, bomb Iran!". Teheran z bronią nuklearną to było dla niego ryzyko nie do zaakceptowania, zarówno z punktu widzenia bezpieczeństwa regionu, jak i świata. – Bezczynne stanie i patrzenie, jak odrażający reżim z długą tradycją wspierania terrorystów pracuje nad bronią, która mogłaby zabić miliony Amerykanów, to żaden wybór. To abdykacja – oceniał.
Krytyk Putina
Za niebezpieczeństwo dla interesów Stanów Zjednoczonych McCain od dawna uważał także Rosję. Zasłynął stwierdzeniami, że "w oczach Putina widzi trzy litery: K, G, B" (odpowiedź na słynne słowa George'a W. Busha, który w 2001 r. stwierdził, że zajrzał rosyjskiemu przywódcy w oczy i "przejrzał mu duszę"), a Rosja "to wielka stacja benzynowa udająca państwo".
Był gorącym orędownikiem rozszerzenia NATO o Polskę, Czechy i Węgry. Zbijał argumenty tych, którzy zalecali w tej kwestii ostrożności i radzili, by może lepiej nie drażnić Moskwy. O tych wysiłkach McCaina Polacy wciąż pamiętają. Odebrana w maju 2015 r. z rąk ambasadora Ryszarda Schnepfa Nagroda Orła Białego była symbolicznym podziękowaniem m.in. właśnie za wysiłki zmierzające do przyjęcia Polski do Sojuszu. Po rozszerzeniu NATO w 1999 r. McCain postulował dalsze: o Ukrainę i Gruzję. – Państwa Zachodu powinny jasno pokazać, że solidarność NATO, od Morza Bałtyckiego po Czarne, jest niepodzielna, a drzwi Sojuszu pozostają otwarte dla wszystkich krajów, które chcą bronić wolności – argumentował.
Zwolennik tarczy, chciał wzmacniać wschodnią flankę
Po rosyjskiej agresji na Ukrainę apelował, by Stany Zjednoczone zajęły ostrzejsze stanowisko. Stwierdził, że Waszyngton powinien powrócić do dawnej koncepcji budowy tarczy antyrakietowej w Polsce i Czechach. Barack Obama od początku kręcił na nią nosem, aż w końcu postawił na znacznie okrojoną wersję systemu. McCain zarzucał mu, że taka decyzja została podjęta, by udobruchać Władimira Putina.
Senator zalecał, by w odpowiedzi na rosyjską inwazję na Ukrainę prowadzić w ramach NATO jak najwięcej ćwiczeń "z bałtyckimi przyjaciółmi, którzy są pod ogromną presją ze strony Putina". Apelował, by do Sojuszu jak najszybciej dołączyły Gruzja i Mołdawia. Jest też zwolennikiem sankcji. Jak stwierdził, gdy oligarchowie nie będą mogli jeździć z dziećmi do Londynu, poczują, że sytuacja przestaje być komfortowa. Sam trafił na listę osób, którym w ramach retorsji Rosja zabroniła wjazdu do kraju. Zareagował na to z właściwym sobie humorem: "Cóż, to chyba oznacza, że moje ferie na Syberii są odwołane, akcje Gazpromu przepadły, a sekretne konto bankowe w Moskwie zostało zamrożone" – napisał na Twitterze. W kolejnym zdaniu dodał, że nie zamierza przestać starać się o wolną i suwerenną Ukrainę, z Krymem włącznie.
Z pierwszej wizyty w Kijowie wrócił z silnym przekonaniem: nigdy więcej wciskania guzika resetu. Choć zastrzegał, że nie widzi opcji, by Stany Zjednoczone zaangażowały się w konflikt militarnie, apelował do Obamy o dozbrojenie Ukrainy. Kierowana przez niego senacka komisja w ramach ponadpartyjnego porozumienia argumentowała potrzebę takich działań tym, że "rosyjska inwazja na suwerenne terytorium Ukrainy, która nie słabnie mimo wprowadzenia sankcji politycznych i gospodarczych, to największe wyzwanie dla bezpieczeństwa Europy w ostatnich dekadach". McCain przekonywał, że Putin zatrzyma się dopiero wtedy, gdy jego koszty zaczną przewyższać zyski. Uważał, że rosyjski przywódca będzie zagrażał bezpieczeństwu Europy Środkowej, dopóki Stany Zjednoczone nie wymyślą prawdziwej odpowiedzi na jego działania.
Autor: Katarzyna Guzik / Źródło: tvn24.pl