Przeciwnicy ekipy rządzącej na Ukrainie twierdzą, że dzięki odpowiedniemu doborowi pytań referendum może doprowadzić m.in. do anulowania powszechnych wyborów prezydenckich, a także do całkowitej zmiany zasad polityki zagranicznej państwa. Opozycja obawia się, by nie zostało to wykorzystane np. dla wejścia Ukrainy do Unii Celnej Rosji, Białorusi i Kazachstanu.
Każdy kij ma dwa końce
W ubiegłym tygodniu, chcąc zniechęcić Janukowycza do podpisania ustawy o referendum, opozycja zaproponowała przeprowadzenie w pierwszej kolejności referendum na temat skasowania paragrafu kodeksu karnego, z którego w październiku ubiegłego roku skazano na siedem lat więzienia byłą premier Julię Tymoszenko.
- Prezydent miał zamiar wykorzystać ustawę o referendum dla zmiany konstytucji, ale nie pomyślał, że można jej będzie użyć jako instrumentu do uwolnienia Julii Tymoszenko. Sądzę, że gdy tylko to zrozumie, odmówi podpisania tego dokumentu - mówił wówczas Jurij Odarczenko z partii Tymoszenko Batkiwszczyna (Ojczyzna).
Polityk się przeliczył, ale opozycja twierdzi dziś, że nie złoży broni w walce z ekipą prezydenta.
Zgodnie z przegłosowaną wcześniej przez Radę Najwyższą Ukrainy ustawą o referendum dla jego przeprowadzenia należy zebrać 3 mln podpisów. Zdaniem Odarczenki w przypadku podpisów na rzecz Tymoszenko nie będzie to problemem. Polityk uważa, że pod głosowanie w referendum w myśl nowej ustawy można też poddać na przykład sprawę impeachmentu prezydenta.
Zdaniem ekspertów na Ukrainie panuje zbyt niska kultura polityczna, by o sprawach najważniejszych dla państwa decydowano w łatwych do zmanipulowania referendach. Uważa tak politolog Wołodymyr Kuchar, który mówił niedawno, że nowa ustawa o referendum pozwala na "wrzucanie do jednego koszyka różnych spraw", co może doprowadzić do tego, że wielu ludzi nie zrozumie, jaki jest właściwie przedmiot głosowania.
Autor: adso/tr / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN 24