Sprawa zabójstwa pioniera amerykańskiego rapu Jam Master Jaya z grupy Run-DMC przez ponad dwie dekady pozostawała nierozwikłana. W poniedziałek w Nowym Jorku rozpoczął się proces dwóch osób oskarżanych o zamordowanie artysty - to jego chrześniak i przyjaciel z dzieciństwa. Obaj nie przyznają się do stawianych im zarzutów.
Do zabójstwa Jam Master Jaya (prawdziwe imię Jason William Mizell) doszło w jego nowojorskim studiu nagraniowym w 2002 roku.
Mizell to kultowa postać amerykańskiej sceny muzycznej. Wraz z kolegami z zespołu Run-DMC pomogli ukształtować hip-hop w latach 80-tych, wprowadzając gatunek do głównego nurtu dzięki hitom takim jak "It's Tricky" czy "Walk This Way", które było coverem grupy Aerosmith.
Niektóre z piosenek zespołu opowiadają się przeciwko narkotykom. Pod koniec lat 80. grupa nagrała nawet utwór "Just Say No!" w ramach kampanii społecznej amerykańskiej Agencji ds. Walki z Narkotykami.
Jednak gdy sukces Mizella w branży muzycznej osłabł w latach 90-tych, raper zamienił się w dilera kokainy, aby pomóc sfinansować swoją karierę muzyczną - oświadczył w poniedziałek prokurator w mowie wstępnej w sądzie okręgowym USA na Brooklynie.
"To była zasadzka. Egzekucja"
Według federalnego aktu oskarżenia Jam Master Jay został zastrzelony 30 października 2002 roku, wkrótce po zakupie 2,4 kilogramów kokainy od dystrybutora ze Środkowego Zachodu, które miał sprzedać w Baltimore. Raper miał 37 lat.
Według prokuratury, za zabójstwem stoją jego chrześniak Karl Jordan i przyjaciel z dzieciństwa Ronald Washington. Jak twierdzą prokuratorzy, oskarżeni myśleli, że będą częścią lukratywnej transakcji w Baltimore, wartej prawie 200 tysięcy dolarów i wpadli w furię, gdy Mizell powiedział im, że zostali wykluczeni.
- Zostali z niczym - powiedziała ławie przysięgłych Miranda Gonzalez, prokurator we wschodnim okręgu Nowego Jorku. Jak stwierdziła, mężczyźni uknuli więc spisek, by zabić Mizella. - To była zasadzka. Egzekucja. Dowiecie się, że motywem była chciwość i zemsta - dodała.
Wersja wydarzeń według prokuratury
Według prokuratorów w dniu zabójstwa Mizell przebywał w swoim studiu nagraniowym w dzielnicy Queens we wschodnim Nowym Jorku, gdzie wraz z dwoma oskarżonymi dorastał. W studio obecna miała być także menedżerka Mizella wraz z przyjacielem rapera oraz trzy inne osoby, które pracowały nad muzyką w zamkniętym pomieszczeniu nagraniowym.
Prokuratorzy twierdzą, że przyjaciel Jordana Jay Bryant, którego Mizell nie znał, wszedł frontowymi drzwiami i wpuścił obu oskarżonych przez zamknięte tylne wyjście ewakuacyjne. Obaj mieli być uzbrojeni w pistolety.
Mizell wstał z kanapy, aby przywitać się ze swoim chrześniakiem. Wtedy Jordan strzelił mu z bliska w głowę, zabijając go na miejscu - powiedział prokurator Gonzalez ławie przysięgłych. Chwilę później wszyscy trzej oskarżeni uciekli - dodał.
"Po co gryźć rękę, która cię karmi?"
59-letni Washington i 40-letni Jordan nie przyznają się do zabójstwa. Obu grozi kara dożywocia. Najniższy wymiar kary, jaki mogą otrzymać, jeśli zostaną uznani za winnych, to 20 lat więzienia.
Prawnik Washingtona powiedział, że jego klient zmagał się w tamtym czasie z alkoholizmem i polegał na Mizellu, który zapewnił mu dach nad głową.
- Po co gryźć rękę, która cię karmi? – stwierdził. - Po co zabijać osobę, na której polegasz? - dodał. Jak mówił, nie ma dowodów łączących Waszyngton z morderstwem, a prokuratura opiera się jedynie na "starzejących się wspomnieniach".
W maju o udział w morderstwie oskarżono także Jaya Bryanta, który ma stanąć przed odrębnym procesem w 2026 roku.
Źródło: Reuters
Źródło zdjęcia głównego: Lynn Goldsmith/Corbis/VCG via Getty Images