4 listopada 1979 roku, gdy w Iranie trwała islamska rewolucja, do ambasady Stanów Zjednoczonych w Teheranie wtargnął tłum irańskich studentów. Pracownicy placówki zostali wzięci jako zakładnicy, a dramat 52 z nich trwał 444 dni. 40 lat od tamtych wydarzeń wciąż nie widać możliwości poprawy relacji na linii USA–Iran.
Tłum przeskakujący przez płot ambasady, dyplomaci z zasłoniętymi oczami, palenie flag Stanów Zjednoczonych i hasła "Śmierć USA" – przez 444 dni, od 4 listopada 1979 roku do 20 stycznia roku 1981, zszokowani Amerykanie oglądali relacje telewizyjne z Teheranu.
Irańscy studenci, głównie marksistowscy, złamali najświętsze dyplomatyczne prawo, gdy wzburzyła ich informacja o zgodzie Waszyngtonu na leczenie w USA znienawidzonego przez nich i obalonego kilka miesięcy wcześniej szacha Mohammada Rezy Pahlawiego.
- Byliśmy przekonani, że zgoda na leczenie szacha w USA oznacza, że Waszyngton szykuje w Iranie kolejny przewrót, na wzór tego z 1953 roku – tłumaczyła po latach rzeczniczka studentów Masumah Ektebar.
Bezkrwawy szturm na ambasadę
Na konferencjach prasowych w placówce studenci pokazywali znalezione w niej dokumenty potwierdzające nielegalną - jak mówili - działalność USA w ich kraju. Zarzucali Amerykanom szkolenie SAWAK-u, owianej złą sławą tajnej policji z czasów szacha. Żądali też ekstradycji i osądzenia byłego władcy, przejęcia jego majątku i przeprosin ze strony amerykańskiej.
"Nie jesteśmy okupantami, to my wyrzuciliśmy okupantów" – głosili. Działania studentów były - jak utrzymują do tej pory - spontaniczne i nieskoordynowane.
Podczas szturmu i wzięcia do niewoli 66 zakładników nikt nie wystrzelił z broni, nie wywiązała się też żadna bójka.
Kobiety i czarnoskórych pracowników szybko zwolniono. Później postąpiono podobnie z jednym chorym zakładnikiem.
Studenckim szturmem był podobno zaskoczony, a początkowo nawet zaniepokojony, sam przywódca rewolucji islamskiej ajatollah Ruhollah Chomeini. Szybko jednak wykorzystał politycznie sytuację i lojalność studentów. Poparł ich, a szturm na ambasadę nazwał "drugą rewolucją". - My studenci ponosimy odpowiedzialność za pierwsze 48 godzin przejęcia – tłumaczył w wywiadzie dla agencji AP jeden ze studentów, Ebrahim Asgharzadeh. - Potem była ona w rękach Największego Przywódcy Chomeiniego i establishmentu - dodał.
Narodziny doktryny Cartera
W rękach Amerykanów był za to w 1979 r. chorujący na raka szach, któremu prezydent Jimmy Carter po kilkumiesięcznej tułaczce zezwolił na leczenie w Nowym Jorku. - Człowiek, który przez 37 lat był przyjacielem USA, nie powinien być traktowany jak "Latający Holender", który nie może znaleźć portu – wywierał na prezydencie presję Henry Kissinger, były sekretarz stanu i doradca ds. bezpieczeństwa narodowego z czasów Richarda Nixona i Geralda Forda.
Kryzys zakładników zmienił optykę nad Potomakiem. Polityczny szok spowodowany rewolucją islamską zamienił się po przejęciu ambasady w emocjonalną sprawę wagi państwowej i stał się jednym z głównych tematów kampanii prezydenckiej. Republikański kandydat Ronald Reagan zarzucał Carterowi bierność. Waszyngton długo postrzegał Iran jako zaporę przeciwko sowieckiej ekspansji na Bliskim Wschodzie i zbroił szacha. Rewolucja islamska, kryzys zakładników i inwazja ZSRR na Afganistan w niecały rok wywróciły bliskowschodnią politykę USA.
Na początku 1980 r. w orędziu o stanie państwa amerykański prezydent ogłosił to, co nazwano "doktryną Cartera". Zgodnie z nią "jakakolwiek próba przejęcia kontroli nad regionem Zatoki Perskiej przez siłę zewnętrzną będzie traktowana jako atak na żywotne interesy Stanów Zjednoczonych i taki atak będzie odparty wszelkimi niezbędnymi środkami, w tym siłą militarną".
Próba odbicia zakładników
Tymczasem kryzys trwał. Bezskuteczne okazały się próby mediacji podejmowane przez ONZ i Czerwony Krzyż. Próba odbicia zakładników przez USA 24 kwietnia 1980 r. zakończyła się fiaskiem. Podczas burzy piaskowej awarii uległy trzy z ośmiu śmigłowców uczestniczących w akcji, zginęło ośmiu komandosów. Chomeini mówił o "palcu Boga", który strącił jedną z maszyn.
Więzienie zakładników z czasem stawało się ciężarem dla poddanego międzynarodowej presji Iranu. Po śmierci szacha i wybuchu wojny iracko-irańskiej w 1980 roku Teheran zgodził się na ich wypuszczenie.
Kilka godzin po inauguracji Reagana, który pokonał w wyborach Cartera, ostatnich 52 zakładników opuściło Iran. Odczytano to jako próbę upokorzenia Cartera.
"Nie widzę żadnej nadziei"
Zerwanych w trakcie kryzysu stosunków dyplomatycznych nie przywrócono do dziś a między krajami wciąż jest wiele napięć. Poziom wzajemnej nieufności i wrogości wzrósł jeszcze bardziej od objęcia urzędu prezydenta USA przez Donalda Trumpa i jego decyzji o wycofaniu Stanów Zjednoczonych z porozumienia nuklearnego.
Waszyngton regularnie w ostatnich latach oskarża Iran o finansowanie organizacji terrorystycznych i nakłada sankcje. Teheran zapewnia, że nie da się zastraszyć i żąda od amerykańskich oddziałów wycofania z Bliskiego Wschodu. Wojska USA w tym regionie uznaje za intruzów.
W sobotę na murach dawnej amerykańskiej placówki w Teheranie, w związku ze zbliżającą się rocznicą, odsłonięto nowe antyamerykańskie murale. W budynku tym swoją siedzibę ma obecnie elitarna irańska formacja Strażników Rewolucji.
Co roku 4 listopada tłum wykrzykuje tu antyamerykańskie i antyizraelskie hasła, często też płoną flagi tych krajów i kukły przedstawiające Wuja Sama.
Protestujących nie popiera Asgharzadeh, który żałuje udziału w szturmie na placówkę sprzed czterech dekad. Jednocześnie nie chce mówić o tym, kiedy relacje na linii Waszyngton-Teheran zostaną unormowane. - Nie widzę żadnej nadziei – zaznacza.
Autor: momo/adso / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: wikipedia/domena publiczna