Uczestnicy warszawskiej konferencji, według oficjalnych deklaracji, mają pochylić się nad sprawami pokoju i bezpieczeństwa na całym Bliskim Wschodzie. Od początku jednak niektórzy jej uczestnicy sygnalizują, że problemem numer jeden w regionie - i problemem numer jeden na obradach - jest Iran, jego agresywna polityka zagraniczna, w tym program balistyczny i ambicje atomowe. O co chodzi z Iranem? Zapytaliśmy o to ekspertkę zajmującą się tym krajem, Paulinę Iżewicz, starszą analityczkę w amerykańskim James Martin Center for Nonproliferation Studies.
Pierwsze pytanie dotyczy porozumienia nuklearnego (JCPOA - Joint Comprehensive Plan of Action), które z Iranem w 2015 roku zawarły USA, Rosja, Chiny, Francja, Niemcy, Wielka Brytania oraz Unia Europejska jako całość. Układ miał ograniczyć atomowe ambicje Iranu w zamian za zniesienie niektórych nałożonych na ten kraj sankcji i dopuszczenie go do światowej gospodarki. Niechętny porozumieniu od początku Donald Trump, który już w kampanii wyborczej zapowiadał zerwanie układu, w maju 2018 roku wyprowadził z niego USA. Od tego czasu przyszłość JCPOA jest zagrożona.
Czy JCPOA faktycznie działa po wyjściu z niego USA?
Paulina Iżewicz: - To zależy od definicji działania i tego, z której strony się na to spojrzy. Działa o tyle, że restrykcje nałożone na irański program nuklearny nadal są i, jak to regularnie potwierdza Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, Iran ich przestrzega. Z drugiej strony, z perspektywy Iranu, obiecane korzyści ekonomiczne nie do końca się zmaterializowały. Był z tym problem i przed wyjściem USA z porozumienia, ale teraz te korzyści stoją pod naprawdę poważnym znakiem zapytania.
Sondaż z grudnia poprzedniego roku wskazuje, że tylko 51 procent Irańczyków nadal popiera JCPOA. Z obserwacji wewnętrznych napięć pomiędzy różnymi obozami politycznymi w Iranie wynika, że administracja prezydenta Hasana Rowhaniego jest też pod coraz większą presją pod tym względem i jeżeli sytuacja będzie się pogarszać, być może będzie musiała się w końcu ugiąć. Już pojawiają się komentarze na temat wszczęcia pewnych aktywności, które aktualnie obwarowane są restrykcjami. Na razie nadal wydaje się jeszcze panować w Teheranie konsensus, że JCPOA to "wartość dodatnia" - chociażby przez to, że porozumienie wyciągnęło kraj z międzynarodowej izolacji - ale jak długo to potrwa, trudno powiedzieć.
Czy wyjście USA z JCPOA zmieniło układ sił w regionie?
- Samo wyjście raczej nie. Irański program nuklearny tak naprawdę nigdy nie był priorytetem dla krajów w regionie - używały go one raczej jako sposobu na znalezienie wspólnego priorytetu z Zachodem i w ten sposób skupić uwagę na Iranie. Kiedy porozumienie zostało zawarte, priorytety od razu przesunęły się w kierunku irańskich działań w Syrii, Jemenie czy Iraku, czy też irańskiego programu rakiet balistycznych.
- Oczywiście, Iran z arsenałem atomowym raczej nie byłby sąsiadom w smak, ale z ich perspektywy to zagrożenie raczej drugoplanowe. W tym kontekście wyjście USA z porozumienia jako takie nie ma większego znaczenia. Gdzie dopatrywałabym się zmiany, to raczej w ogólnym podejściu administracji Trumpa do Iranu. Druga strona tego medalu to niemal bezwarunkowe poparcie dla krajów takich, jak Arabia Saudyjska czy Izrael, co z kolei umożliwia im prowadzenie polityki zagranicznej w dużo ostrzejszy sposób.
Czy ewentualne wyjście Iranu z JCPOA będzie oznaczać powrót tego kraju na ścieżkę budowy arsenału atomowego?
- Trudno powiedzieć, choć w krótkiej perspektywie to chyba mało prawdopodobne. Do tej pory strategia Iranu skupiała się raczej na tzw. hedgingu, czyli niepodejmowaniu żadnych radykalny kroków, a raczej upewnieniu się, że ta opcja jest potencjalnie dostępna, jeżeli okazałaby się potrzebna. Patrząc na irański program nuklearny sprzed JCPOA, skupiał się on na zapewnieniu pewnych technicznych możliwości: zgromadzeniu odpowiedniej ilości uranu, budowie nowych, technicznie zaawansowanych wirówek do jego wzbogacania czy potencjalnej produkcji plutonu.
- Czasem mówi się o takich programach, że to "przekręcenie śrubokrętu" od broni atomowej: zaplecze techniczne jest obecne, potrzebna jest tylko polityczna decyzja. I o tę decyzję wszystko się rozbija. Jak potwierdziła Międzynarodowa Agencja Energii Atomowej, Iran faktycznie miał pewne zakusy w tym kierunku do roku 2003, kiedy to prace o ewidentnym zarysie militarnym zostały zakończone. Budowa arsenału atomowego byłaby dla Iranu bardzo ryzykowną decyzją. Ale kto wie, może w którymś momencie warunki geopolityczne sprawią, że zostanie podjęta.
Czy stanowisko UE wobec JCPOA spełnia oczekiwania Iranu? Czy jest gwarancją zachowania układu?
- Coraz bardziej ewidentnym jest, że nie. Rozmawiając z Irańczykami w roku 2016 czy 2017, można było odnieść wrażenie, że w razie problemów ze strony USA całą nadzieję pokładali oni w Europie. Ten sam sondaż, o którym wspomniałam wcześniej, wskazuje, że teraz już tylko 43 procent Irańczyków nadal wierzy, że kraje europejskie dotrzymają swojej części umowy, w porównaniu z 60 procentami w styczniu poprzedniego roku. Przyczyna jest prosta: pomimo pozytywnych sygnałów natury politycznej, kraje europejskie zwyczajnie nie są w stanie efektywnie postawić się amerykańskim sankcjom. Problem polega na tym, że sankcje te mają bardzo szeroki zasięg. Ze względu na to, że dolar jest tak dominującą walutą, a amerykańskie instytucje finansowe mają tak dominująca pozycję na rynku międzynarodowym, wszystko, co ich de facto dotyka, automatycznie dotyka również amerykańskiej jurysdykcji.
- Wystarczy tutaj wspomnieć np. o karze nałożonej przez Amerykanów na bank BNP Paribas w 2015 roku, opiewającej na, bagatela, niemal 9 miliardów dolarów. Wiele europejskich instytucji finansowych miało podobne przejścia. Z tego względu większość z nich unika Iranu jak ognia, nawet w obszarach, które nie są objęte sankcjami, jak np. produkty spożywcze czy lekarstwa. Skutkiem tego jest to, że nawet przed wyjściem USA z JCPOA Iran miał ogromny problem z finansowaniem jakichkolwiek transakcji, a aktualnie w kraju brakuje już lekarstw, które normalnie sprowadzane są z Zachodu. Kraje europejskie, po bardzo długich dywagacjach, utworzyły specjalny mechanizm, który ma pomóc w ominięciu amerykańskich sankcji. Pierwotnie mówiło się o tym, że będzie on służył np. rozliczaniu płatności za irańską ropę, co ma kluczowe znaczenie dla Iranu. Te ambicje zostały jednak szybko utemperowane i aktualnie mechanizm ten ma ułatwiać handel lekami czy produktami spożywczymi - raz jeszcze podkreślmy, produktami nieobjętymi sankcjami.
Czy zarzuty Zachodu wobec irańskiego programu balistycznego mają uzasadnienie?
- Te zarzuty są bardzo różne. Dla Amerykanów irański program balistyczny stanowi zagrożenie dla sojuszników oraz w kontekście amerykańskich sił na Bliskim Wschodzie. Sytuacja wygląda trochę inaczej w Europie. Kraje europejskie, co prawda, przebąkują o zagrożeniu spowodowanym irańskimi rakietami balistycznymi, ale ich perspektywy też dość się różnią. Południowo-wschodnie obrzeża Europy są teoretycznie w zasięgu irańskich rakiet, ale, powiedzmy sobie szczerze, trudno sobie raczej wyobrazić irański atak na Palermo czy Wiedeń. Natowska tarcza antyrakietowa ma w teorii służyć do obrony przed zagrożeniami z Bliskiego Wschodu, ale w krajach takich jak Polska mówi się o niej głównie w kontekście Rosji - pomimo że nie ma ona technicznych możliwości obrony przed atakiem z tego kierunku, co Amerykanie zmuszeni są często podkreślać.
- Po zawarciu JCPOA pojawiły się głosy, że kolejnym obszarem negocjacji mógłby być właśnie irański program balistyczny. Trudno sobie wyobrazić sytuację, w której Iran pozbyłby się swojego arsenału, ale pewne restrykcje, np. co do zasięgu rakiet, byłyby potencjalnie możliwe. Irańscy dowódcy wielokrotnie podkreślali, że aktualny zasięg irańskich rakiet - 2000 km - jest wystarczający. Niestety, perspektywa takich rozmów jest aktualnie raczej znikoma.
Po co Iranowi program balistyczny?
- Iran położony jest w regionie, w którym jest raczej mało lubiany. Trudno się więc dziwić, że za cel postawił sobie budowę możliwości obronnych. Arabia Saudyjska ma własny arsenał rakiet balistycznych, Izrael - broń atomową. W 2016 roku irański budżet obronny wyniósł 15,9 miliarda dolarów - sama Arabia Saudyskia wydała 56,9 miliarda. Niemal wszystkie kraje w regionie inwestują też poważnie w obronę przeciwrakietową, co dalej nakręca spiralę.
- Irańskie siły powietrzne są tak przestarzałe, że praktycznie nie są w stanie pełnić swojej funkcji. Dla przykładu, 64 procent irańskich samolotów bojowych ma co najmniej 40 lat; najnowszy model to MiG-29, który dołączył do irańskiego arsenału w roku 1990-91. Dla porównania, cała flota Zjednoczonych Emiratów Arabskich ma mniej niż 15 lat. Mówimy tutaj o praktycznych możliwościach sił zbrojnych, ale także o odstraszaniu - irański program balistyczny pełni w obu tych obszarach kluczową funkcję. Z zachodniej perspektywy może się to wydawać nieco dziwne, ale pełni on także rolę w irańskiej, nacjonalistycznej koncepcji państwowości - tak jak program atomowy uważany jest powszechnie za powód do narodowej dumy, podobnie traktowany jest program balistyczny. Bardzo często pojawia się on w dyskursie politycznym, jako coś, co ma ochronić Iran przed "obcą dominacją".
Czy warszawska konferencja ma szansę zmienić cokolwiek w regionie?
- Wydaje mi się to dosyć wątpliwe. Jeżeli przyjmiemy wersję, że celem konferencji jest rozmowa o Bliskim Wschodnie, to trudno oczekiwać rezultatów bez obecności jednego z głównych aktorów w regionie - Iranu. A ten nie został zaproszony.
- Pomimo polskich wysiłków, oczywistym jest jednak, że dla głównych aktorów celem konferencji jest budowa antyirańskiej koalicji. Świadczą o tym chociażby ostatnie komentarze Mike'a Pompeo czy Benjamina Netanjahu. Lista gości - na czele z rywalami Iranu, ale bez Rosji, Turcji, oficjalnej reprezentacji Unii Europejskiej i z bardzo krótką ławą krajów europejskich - też jest raczej wymowna i nie wieszczy sukcesu. W mojej ocenie w najlepszym wypadku konferencja przejdzie bez większego echa. W najgorszym, przejdzie bez echa i pogorszy stosunki naszego kraju z Unią Europejską i z Iranem.
Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl