Co się właściwie wydarzyło w tym tygodniu w Kaszmirze? Dlaczego do kryzysu indyjsko-pakistańskiego doszło właśnie teraz? Jak poważna jest obecna sytuacja w porównaniu z poprzednimi podobnymi i co na to świat? Na pytania tvn24.pl odpowiada dr Krzysztof Iwanek, kierownik Ośrodka Badań Azji Centrum Badań nad Bezpieczeństwem Akademii Sztuki Wojennej.
Co się właściwie wydarzyło w tym tygodniu w Kaszmirze?
Krzysztof Iwanek: - Warto zacząć od tego, co wydarzyło się dwa tygodnie temu. W miejscowości Pulwama w indyjskim stanie Dżammu i Kaszmir zamachowiec samobójca zaatakował 14 lutego konwój indyjskiej jednostki policyjnej (Central Reserve Police Force). Zginęło ponad 40 funkcjonariuszy. Zamachowiec należał do radykalnej muzułmańskiej organizacji Jaish-e-Mohammad (JeM), która od lat prowadzi działania terrorystyczne przeciw Indiom z terytorium Pakistanu.
Był to jeden z najkrwawszych zamachów w Indiach od lat i rząd w Nowym Delhi musiał jakoś zareagować. Ale jeśli miał dokonać kontrataku na sprawców, to wszystkie cele leżały w sąsiednim państwie. Organizacja JeM od lat bez większych problemów funkcjonuje i prowadzi obozy w Pakistanie, a w przeszłości – kto wie, czy nie do dziś – tego typu organizacje miały związki z częścią pakistańskiej armii.
Aby zemścić się na JeM, indyjskie siły musiały uderzyć na cele w Pakistanie i, wiele ryzykując, to uczyniły. W nocy z 25 na 26 lutego indyjskie samoloty bojowe zbombardowały obóz JeM w miejscowości Balakot w Pakistanie. Balakot nie leży w części Kaszmiru będącej pod kontrolą Pakistanu, tylko w prowincji Chajber-Pasztunchwa. To istotna zmiana: dotąd Indie w odwecie atakowały cele w Kaszmirze, który jest terytorium spornym (z perspektywy Nowego Delhi zatem Indie działały na swoim obszarze). Teraz zaatakowano cel leżący trochę dalej od Indii i nie w Kaszmirze.
Rząd Pakistanu poczuł się zmuszony do kontrataku. W środę 27 lutego rano pakistańskie samoloty uderzyły na cele w indyjskim stanie Dżammu i Kaszmir. Rzecznik pakistańskiej armii twierdził, że wybrano cele "na otwartej przestrzeni", jakoby tylko po to, by pokazać, że Islamabad jest gotowy do odpowiedzi, a nie po to, by zadać jakiekolwiek straty. Podczas pakistańskiego nalotu doszło również do starcia w powietrzu, o którego rezultatach na razie wiemy bardzo mało. Na pewno można powiedzieć tylko tyle, że zestrzelono samolot indyjski, a jego pilot został pojmany na terytorium Pakistanu. We wtorek wieczorem doszło również do wymiany ognia artyleryjskiego w spornym Kaszmirze.
Jak dotąd mało wiemy o nalotach: jak były skuteczne, co się podczas nich działo. Wszystko to były, jak dotąd, jednorazowe incydenty, do których dochodziło bez wypowiedzenia wojny. Może się na nich zakończyć, ale nie można też wykluczyć jakiejś formy eskalacji.
Dlaczego do kryzysu doszło właśnie teraz? Czy mają na to wpływ wydarzenia w wewnętrznej polityce indyjskiej czy pakistańskiej?
Trudno wyjaśnić, dlaczego JeM dokonało ataku w Pulwamie właśnie teraz. Wewnętrznych procesów decyzyjnych takich organizacji terrorystycznych zazwyczaj nie znamy. Konflikt w tym momencie nie jest na rękę Pakistanowi, bo jego rząd jest teraz zajęty brakiem rezerw walutowych. Zdziwiłbym się zatem, gdyby polecenie dokonania zamachu wyszło od jakiegoś wysoko postawionego podmiotu, w jakiś sposób powiązanego z władzami w Islamabadzie. Data może też być przypadkowa.
W Indiach zbliżają się wybory parlamentarne, które mają się odbyć w kwietniu-maju. Jeśli zamach był z tym związany, to zapewne odniesie rezultat odwrotny do zamierzonego. W Indiach rządzi teraz koalicja pod wodzą partii hinduskich, czyli hinduistycznych nacjonalistów Bharatiya Janata Party. Radykałowie muzułmańscy z Pakistanu na pewno życzą tej partii przegranej w nadchodzących wyborach. Ale jeśli zamach miał skompromitować rząd i wpłynąć na wynik wyborów, to zapewne wpłynie w sposób odwrotny: w chwili kryzysu społeczeństwo stanie za rządem, tymczasowo zapominając o podziałach politycznych. Rządząca koalicja na pewno tego kryzysu nie chciała, ale politycznie może on zwiększyć jej popularność pod warunkiem, że na koniec społeczeństwo uzna, że rząd stanowczo i skutecznie bronił kraju.
Jak poważny jest obecny kryzys w porównaniu z poprzednimi, dotyczącymi Kaszmiru?
Jest bardzo poważny. W zasadzie Indie i Pakistan trwają od dziesięcioleci w stanie pomiędzy wojną a pokojem. Duże napięcia mieliśmy chociażby w 2001 i 2016 roku. Zakładam, że do pełnowymiarowej wojny nie dojdzie - oba państwa mają wszak arsenał nuklearny. Nie można jednak sprowadzać sytuacji do dwóch opcji: wojny lub pokoju. Jest wiele poziomów i form konfliktu. Najwyższą formą eskalacji może być zatem forma konfliktu, który obie strony będą ograniczać do konkretnych regionów i typów działań, by nie przekroczyć pewnej granicy. W 1999 roku Indie i Pakistan przeszły przez taki konflikt (wojnę o Kargil), który utrzymywały w konkretnym regionie. Oba państwa miały już wtedy broń atomową. Należy zatem liczyć na to, że nawet jeśli taki konflikt powtórzy się, będzie on w pewnym sensie ograniczany przez obie strony.
Jak wyglądają stosunki indyjsko-pakistańskie i jaką rolę odgrywa w nich Kaszmir? Dlaczego w tym konflikcie żadna ze stron nie chce ustąpić?
Stosunki te były chłodne od samego początku, czyli uzyskania przez Indie niepodległości i oddzielenia się Pakistanu. Nierzadko z chłodnych zmieniają się w napięte i Kaszmir często odgrywa tu kluczową rolę. Nie sądzę, by spór o Kaszmir dało się rozwiązać jeszcze długo. Co do jego znaczenia, jak ujmuje to wybitny indyjski historyk Ramachandra Guha, ideologicznie Kaszmir jest potrzebny obu państwom. Jest w większości zamieszkany przez muzułmanów, a Pakistan powstał w zamierzeniu jako państwo dla indyjskich muzułmanów. Przynależność Kaszmiru do Pakistanu potwierdzałaby ideę tego państwa jako islamskiej republiki. Ale z kolei Republika Indii ukonstytuowała się jako świeckie państwo, otwarte na różne wspólnoty religijne, stąd przynależność do niej Kaszmiru potwierdza także ideę tego państwa. A poza wymiarem ideologicznym jest też inny, bardzo ważki i bardzo praktyczny: himalajskie źródła rzek, które żywią Pakistan, biją w Kaszmirze.
Jak wygląda porównanie militarnego potencjału Indii i Pakistanu?
Indie nie mają tak wielkiej przewagi, jak mogłoby się wydawać z porównania rozmiarów i gospodarek tych państw. Arsenał nuklearny oczywiście niweluje wiele z tych różnic. Samych głowic Pakistan ma zapewne więcej niż Indie, choć dane nie są pewne - niektóre mówią na przykład o 90-110 głowicach Indii albo nawet 130, inne o 100-130 głowicach Pakistanu lub nawet 140-150.
Indie miałyby ogromną przewagę, gdyby wojna toczona była tylko na lądzie. Indyjska armia jest dwa razy większa liczebnie (1,3 mln personelu do ponad 600 tys. w Pakistanie) i dysponuje dwa razy większą liczbą czołgów (ponad 6000 przeciw niecałym 3000 w Pakistanie). Ale gdy bierzemy pod uwagę technologię - która sprawia, że nie liczy się tylko ilość, ale i jakość - siły powietrzne i arsenał nuklearny, przewaga wojsk lądowych przestaje być tak istotna.
Indie mają dwa razy więcej samolotów bojowych niż Pakistan, ale w rzeczywistości wiele indyjskich maszyn to stare, stopniowo wycofywane MiG-i. Indyjskie lotnictwo wymaga pilnej modernizacji i dofinansowania, a obecnie składa się z maszyn różnego pochodzenia i różnej technologii, na co złożyły się lata niespójnej polityki obronnej. Pakistańskie siły powietrzne także nie są wybitnie silne, ale mają na podorędziu amerykańskie F-16, których Indie nie posiadają.
Zatem, kiedy kluczową rolę - tak jak teraz - odgrywają ograniczone siły lotnicze, a większość sił zbrojnych nie jest zaangażowana – Pakistan nie jest w tak złej pozycji, choć fakt, że przy ataku na Balakot lotnictwo pakistańskie nie zdążyło zareagować, jest kompromitacją. Dwa przykłady skali problemów indyjskiego lotnictwa ujawniły się w środę: po pierwsze, zestrzelony w starciu indyjski samolot to MiG-21, który miał być w tym roku wycofany; po drugie, podczas pakistańskiego ataku doszło do wypadku indyjskiego śmigłowca Mi-17, który najwyraźniej nie ucierpiał w ataku, tylko spadł w wyniku usterki, do której doszło akurat w trakcie pakistańskiego uderzenia.
Można tak jeszcze długo wymieniać i dodawać więcej elementów: marynarka wojenna, różnego typu pociski i tym podobne. Jednakże wszystkie tego typu porównania możliwości sił zbrojnych są tylko połowicznie trafne, póki nie wiemy, jaki będzie typ konfliktu. Jak zaznaczyłem wcześniej, zakładam, że jeśli nawet do konfliktu dojdzie, będzie on ograniczany w zasięgu terytorialnym i sposobach działania. To będzie warunkowało, kto i na ile ma przewagę.
Jak na konflikt indyjsko-pakistański patrzą sąsiedzi i światowe mocarstwa?
Sądzę, że Rosja, Chiny i USA nie chcą teraz wojny w Azji Południowej. W zasadzie jedynym państwem, jakie może skutecznie odegrać rolę rozjemczą, są Stany Zjednoczone. W 2001-2002 roku sytuacja była bardziej napięta niż teraz, gdy po ataku terrorystów na indyjski parlament Indie zgromadziły pół miliona żołnierzy na granicy z Pakistanem i ponoć to mediacja Waszyngtonu była kluczowa dla zatrzymania konfliktu.
USA na pewno będą teraz próbować stonować konflikt, ale w jaki sposób i jakimi drogami – to się okaże. Interesujący fakt: na kilka dni przed atakiem na Balakot Donald Trump zapowiedział, że Indie "szykują coś dużego". Być może wiedział, że Indie planują ten atak, bo Nowe Delhi na wszelki wypadek poinformowało Waszyngton. To byłaby pozytywna interpretacja: oznacza to, że Indie chcą, by Amerykanie trzymali rękę na pulsie.
Chiny w razie konfliktu opowiedzą się bardziej po stronie Pakistanu, ale werbalnie - same do ewentualnych starć zbrojnych by nie przystąpiły. Sympatie polityczne Pekinu są jednak widoczne. Oto jedna z zadr w stosunkach Pekinu z Nowym Delhi z ostatnich lat: Indie chciały, by pakistański przywódca terrorystyczny Masood Azhar został uznany przez ONZ za terrorystę właśnie, ale na forum ONZ zostało to zablokowane przez Chiny. A Azhar jest przywódcą Jaish-e-Mohammad – właśnie tej organizacji, która dokonała zamachu w Pulwamie.
Strategicznie rzecz biorąc, napięcia między Indiami a Pakistanem mają pewien atut dla Chin, bo angażują siły indyjskie, co sprawia, że nie można ich użyć w powstrzymywanie rozwoju siły Chin w regionie. Pekin korzysta z napięć, ale mógłby stracić na konflikcie. Chińczycy nie tylko realizują rozmaite i wiele warte projekty w Pakistanie, także ich handel z Indiami i perspektywy na indyjskim rynku są wiele warte. Pekinowi będzie zatem zależeć na deeskalacji i dotychczasowe deklaracje płynące z ChRL na to wskazują.
Moskwa tradycyjnie stała bardziej po stronie Indii. Od kilku lat zaczęła jednak podejmować próby pewnej równowagi - Rosjanie rozpoczęli stopniową współpracę wojskową z Pakistanem, sprzedali Islamabadowi (nieliczny, ale symbolicznie istotny) sprzęt wojskowy, podpisali kontrakty w dziedzinie energetyki, weszli także w kontakty z talibami. W sytuacji, w której Rosja próbuje utrzymać swoją współpracę z Indiami, a rozwinąć z Pakistanem, także i jej konflikt indyjsko-pakistańskie nie będzie na rękę. Moskwa i Chiny będą zatem wzywać do deeskalacji, ale istotną rolę rozjemczą odegrać mogą Stany Zjednoczone.
Autor: Maciej Tomaszewski / Źródło: tvn24.pl