Prezydent Azerbejdżanu nieczęsto korzysta z Twittera, ale jeśli już, to zazwyczaj po to, by pochwalić się osiągnięciami swojego kraju. A także by pognębić wroga - Armenię.
Nie inaczej było dziś. "Azerbejdżan jest wyspą stabilności i rozwoju w świecie", napisał Ilham Alijew, podkreślając w jednym z całej serii tweetów, że w jego rządzonym autorytarnie kraju (to Alijew pominął) istnieje "jedność między narodem a rządem", a "wszystkie inicjatywy (rządu) są popierane przez naród".
Zapewne, żeby odeprzeć zarzuty o nagminne łamanie praw człowieka w tym bogatym w surowce kraju Alijew pośpieszył napisać, że "urzędnicy służby cywilnej są po to, żeby służyć ludziom", a on sam jest pierwszym z takich urzędników.
Alijew znalazł też miejsce na swoim Twitterze dla wrogów, czyli Armenii, która popiera ormiańskich separatystów z Górskiego Karabachu okupujących część Azerbejdżanu. "Armenia nie jest nawet kolonią, nie jest nawet warta bycia służącym" - napisał Alijew po tym, jak pochwalił się, że Azerbejdżan nikogo bać się nie musi. "Nikt nie może do nas mówić językiem dyktatu" - napisał prezydent, podkreślając, że jest to możliwe dzięki "ekonomicznym sukcesom" jego kraju.
Tymczasem "duma armeńska duma narodowa jest deptana przez kryminalną juntę" - napisał Alijew.
To nie pierwszy przypadek "twitterowej dyplomacji" w wykonaniu Alijewa. W ubiegłym roku Azer w niedwuznaczny sposób ostrzegał Armenię przed wybuchem konfliktu na pełną skalę.