Rodzina Dalzara na początku sierpnia musiała uciec z domu na północy Iraku. Do ich miasta właśnie wkraczali dżihadyści z Państwa Islamskiego. Dalzar i jego rodzina są jazydami, więc groziła im śmierć. Teraz koczują w Kurdystanie. - Marzą, by mieć pewność, że jutro będą żywi. Gdyby przyjechali do Polski, przyjechaliby do raju - mówi w rozmowie z tvn24.pl Irakijczyk, który jest jednym z dwóch jazydów mieszkających w Polsce.
26-letni Dalzar Nashwan Salem, doktorant na Uniwersytecie Warszawskim i szef Fundacji na Rzecz Studentów Irackich, z Iraku do Polski przyjechał siedem lat temu.
- Zacząłem właśnie studia na uniwersytecie w Mosulu. Niestety szybko okazało się, że nie będę mógł tam zostać. Zrobiło się zbyt niebezpiecznie. Al-Kaida rosła w siłę, codziennie ginęli ludzie. Gdy pojawiła się okazja, że mogę wyjechać, skorzystałem z niej. 10 dni po rozpoczęciu studiów spakowałem się i wyjechałem do Polski - opowiada Irakijczyk.
Niedługo po opuszczeniu przez niego Iraku, doszło do serii ataków na jazydów, w tym najkrwawszego 14 sierpnia 2007 r. w Al-Kahtanijji niedaleko Mosulu. Zginęło wtedy ok. 800 osób, 1,5 tys. kolejnych zostało rannych.
Dalzar szczęśliwiec
Dalzar wcześniej razem z rodziną mieszkał w Bahzani ok. 20 kilometrów od Mosulu. Teraz to rejon aktywnej działalności Państwa Islamskiego nazywany "polem śmierci".
Gdyby dziś był w Iraku, musiałby uciekać przed islamistycznymi bojownikami. Nie miałby wyjścia, bo jazydzi "są niewierni i nie zasługują na życie, posiadanie rodziny i majątku", w związku z czym dżihadyści z Państwa Islamskiego ich brutalnie mordują - odcinają głowy, zakopują żywcem albo rozstrzeliwują, zależnie od kaprysu. Dzieci i kobiety są gwałcone, a potem porywane. Nieraz kończą jako niewolnice.
Dżihadyści tylko od początku sierpnia zabili kilkaset osób, a kilka tysięcy porwali. Jak informuje ONZ, do Kurdystanu przez islamistami uciekło z Iraku już 700 tys. osób, a Amnesty International oskarżyła Państwo Islamskie o "dokonywanie czystek etnicznych i zbrodni wojennych".
- Każdy jazyd jest zagrożony przez Państwo Islamskie. Musi wybierać, czy przejść na islam i walczyć w ich szeregach, czy umrzeć. Ale jazydzi są ofiarami dżihadystów nie dlatego, że są jazydami, ale dlatego, że nie są muzułmanami - mówi Irakijczyk.
Jazydzi przez świat muzułmański atakowani są od lat. Jak wskazują badacze, do 2013 przeżyli 72 masakry. Przez islamistów uważani są nie tylko za innowierców, ale przede wszystkim wyznawców diabła.
Wszystko przez mylne tłumaczenie jednego z imion najważniejszego anioła czczonego przez jazydów - Malaka Tausa (Anioł Paw przedstawiany jako wielki kolorowy ptak, którego rzeźby z brązu lub żelaza czczą wierni). Brzmi ono "shaitan" i jest podobne do arabskiego słowa "szaitan", czyli szatan, diabeł.
"Musieli wyjść, tak jak stali. Bojownicy właśnie wkraczali do miasta"
Rodzice Dalzara, jego siostra i dwóch braci w ubiegłym miesiącu musieli uciekać z domu. - Gdyby nie uciekli, mogliby zostać zabici - przekonuje. - Rodzice zdecydowali, że najpierw wyjedzie mama z siostrą i młodszym bratem. Decyzja zapadła po tym, gdy na początku sierpnia po ataku na pobliskie miasto Sindżar dżihadyści zaczęli kierować się w stronę naszego miasta. Policja i wojsko przestała je chronić, mieszkańcy zostali pozostawieni sami sobie - opowiada.
I dodaje: - Mieli ukryć się tylko na trochę, aż uspokoi się sytuacja. Zabrali jedynie najpotrzebniejsze rzeczy, dokumenty i 3 sierpnia wyjechali.
Do domu jednak nie wrócili, bo dwa dni później miasto zajęli bojownicy.
- Tata i brat, którzy zostali, żeby bronić domu, do ostatniej chwili mieli nadzieję, że nie będzie trzeba z niego uciekać. Musieli jednak wyjść, tak jak stali. Zaczęli uciekać w góry, w przeciwnym kierunku do tego, z którego szli terroryści. Bahzani opuścili cztery-pięć godzin przed wkroczeniem Państwa Islamskiego - opowiada Dalzar.
Nie mieli samochodu, którym uciekła wcześniej część rodziny. Nie mieli też czasu, żeby jakiś pożyczyć. Prawie 100 kilometrów przeszli więc na piechotę, aż dotarli na tereny kontrolowane przez Kurdów.
"Gdyby przyjechali do Polski, przyjechaliby do raju"
Rodzina Dalzara, tak jak tysiące innych jazydów, schroniła się w prowizorycznym obozie dla uchodźców w Dahuk w Kurdyjskim Okręgu Autonomicznym, w pobliżu granicy z Syrią i Turcją.
- Mieszkają w szkolnej sali, w której razem z nimi przebywa ok. 50 osób. Nie wiedzą, gdzie się podzieją za tydzień, kiedy rozpoczną się lekcje. Sytuacja jest tragiczna. Miasto jest przepełnione, uchodźcy zajmują w mieście każde wolne miejsce: ulice, parki, kościoły - mówi Irakijczyk.
Jak tłumaczy Dalzar, jazydzi, zarówno w Iraku, jak i Kurdystanie, czują się pozostawieni sami sobie. - Nie mają nikogo, nikt ich nie chroni. - Ale najcięższe jest to, że nie wiedzą, jaki będzie ich los, co jutro będzie się z nimi dziać. Jak długo można żyć w takiej sytuacji? - pyta.
Dlatego Dalzar pragnie, żeby jego rodzina przyjechała do niego, do Polski. - Marzą, żeby mieć pewność, że jutro będą żywi. Marzą jedynie o tym, żeby być bezpieczni - wyjaśnia. I dodaje: - Chciałbym, żeby zobaczyli inne, normalne życie, a nie tylko śmierć, strach, wojnę i ucieczkę. Gdyby przyjechali do Polski, przyjechaliby do raju.
Teoretycznie to możliwe. Członkowie rodziny Dalzara mogą ubiegać się Polsce o status uchodźcy.
- Może to zrobić każdy obcokrajowiec, który w swoim kraju jest prześladowany z powodu rasy, religii, narodowości czy przekonań politycznych - mówi w rozmowie z tvn24.pl Ewa Piechota, rzeczniczka urzędu do spraw cudzoziemców. Decyzja zapada najdłużej w ciągu sześciu miesięcy, w tym czasie mogą żyć w Polsce z pomocy socjalną i finansową naszego kraju.
Wystarczy, że pojawi się na polskiej granicy.
Problem polega jednak na dotarciu do niej. Ani z Iraku, ani z Kurdystanu nie można bowiem wyjechać bez wizy kraju docelowego.
Nie plują na ziemię, nie jedzą sałaty, w kwietniu nie biorą ślubów
Choć jazydyzm to jedna z najstarszych monoteistycznych religii na świecie - pierwsze wzmianki na jej temat odnotowano 3 tys. lat p.n.e. - pozostaje tajemniczą religią.
Jazydzi wierzą w zjawiska kosmiczne, pośmiertną wędrówkę dusz, gdzie człowiek może odrodzić się jako istota ludzka, zwierzę albo owad. Zgodnie z ich religią, w kwietniu nie mogą zawierać ślubów (w tym miesiącu świętowany jest nowy rok), a w święta kobiety nie powinny obcinać włosów, a mężczyźni wąsów.
Nie powinni też pluć na ziemię (ze względu na szacunek do niej, uważają, że jej uprawa to najbardziej godny zawód) ani jeść sałaty.
Ten ostatni zakaz jest owity największą aurą tajemniczości. Teorii jest kilka. Jedna z nich mówi, że na polu sałaty Turcy mieli dokonać mordu na jazydach. Według innej, że słowo "sałata" w jazydzkiej odmianie kurdyjskiego brzmi jak aniołowie, których czczą.
Nawet Dalzar nie jest do końca pewny, dlaczego jazydzi nie jedzą sałaty. - Tak się przyjęło, ale to raczej obyczaj związany nie z samą religią, a z tradycją. Gdy zapytałem kiedyś dziadka, dlaczego nie jemy sałaty, powiedział, że za czasów Imperium Osmańskiego, jeden z jazydzkich władców, Mirza Ismail, przegrał pod Mosulem z wojskami tureckimi, a tamtejsza ludność zbezcześciła jego zwłoki i obrzuciła właśnie sałatą - wyjaśnia Irakijczyk. Podkreśla jednak, że obecnie tego zakazu przestrzegają głównie najbardziej zagorzali jazydzi.
Skazani na zagładę
Niektórzy eksperci uważają, że religia jazydów skazana jest na zapomnienie. A to dlatego, że nie można nawrócić się na jazydyzm. Trzeba się urodzić w jednej z trzech jazydzkich kast: szejków (najwyższej), pirów (kapłanów) albo mirdów (najniższa, niepełniąca żadnej funkcji społecznej).
Ilu dokładnie jazydów jest na świecie, nie wiadomo. Szacuje się, że to od kilkuset tysięcy do maksymalnie miliona osób. Najwięcej żyje ich w prowincji Niniwa na północy Iraku, zamieszkują też Syrię, Turcję, Iran, ale także Europę, głównie Niemcy i Szwecję.
Dwóch jazydów mieszka w Polsce. Dalzar jest jednym z nich.
Autor: Natalia Szewczak/mtom / Źródło: tvn24.pl