Sobotnie manifestacje "żółtych kamizelek" przebiegały w Paryżu spokojniej niż przed tygodniem, choć po południu siły porządkowe użyły gazów łzawiących i armatek wodnych. - To się chyba już chyli ku końcowi - ocenił niższą frekwencję jeden z demonstrantów. Protesty trwają od 17 listopada.
W sobotę manifestantów było mniej niż w poprzednich tygodniach. Obserwatorzy przypuszczają, że pod wpływem wezwań do zaniechania udziału w demonstracjach w Paryżu, jak i z powodu przemęczenia i rezygnacji, wielu dotychczasowych uczestników zrezygnowało z przyjazdu do stolicy.
Do południa paryska policja zatrzymała około 92 osób, z czego 53 trafiły do aresztu. Tydzień temu o tej samej porze dokonano 600 zatrzymań.
Manifestacje w całym kraju
W Paryżu przed południem niewielkie grupki "żółtych kamizelek" szły przez bulwary prowadzące do Łuku Tryumfalnego. Stacje metra były zamknięte w promieniu ponad kilometra, tak samo jak te, które położone są bardziej centralnie, bliżej Pałacu Elizejskiego, czyli siedziby prezydenta Francji. Ulice tam prowadzące były szczelnie zablokowane wozami policyjnymi barykadującymi przecznice.
Policjanci i żandarmi nie dopuszczali manifestantów na Plac Gwiazdy (gdzie stoi Łuk Tryumfalny), kierując ich na boczne ulice prowadzące do Pól Elizejskich. Na tej ulicy sklepy i lokale były zamknięte, a witryny często zabite deskami.
Również na prowincji manifestacje przebiegały spokojnie, choć w niektórych miastach doszło do starć z policją. W Bordeaux było więcej demonstrantów niż w Paryżu - zauważył prezenter telewizji BFMTV.
Prawie we wszystkich miastach reporterzy zwracali uwagę na manifestacje wrogości do prezydenta Emmanuela Macrona, powtarzane na transparentach, w okrzykach i wypowiedziach "żółtych kamizelek".
"To się chyba już chyli ku końcowi"
Obok żądań "zwiększenia siły nabywczej" i "przywrócenia podatku od wielkich fortun", pojawiały się wezwania do rozwiązania parlamentu, rozpisania "referendum obywatelskiego" i "przybliżenia polityki do społeczeństwa".
- To się chyba już chyli ku końcowi. Słabnie mobilizacja, bo słabnie solidarność społeczeństwa - tak niższą niż w poprzednich tygodniach frekwencję tłumaczył Andre Michel, emerytowany rolnik z Szampanii, który już po raz czwarty przyjechał na paryską manifestację.
Po raz trzeci manifestować na polach Elizejskich przyjechał Jerome D’Hont, z Dieppe w Normandii. - Klasy średnie niczego nie dostały, Macron rzucił ochłap najbiedniejszym, ale liczą się dla niego tylko bogacze – komentował trzydziestoletni przedsiębiorca budowlany.
"Schrupiemy cię Macron, choć jesteśmy bezzębni" - głosił napis, jaki powiesił sobie na piersiach Martin Stern, 48-letni rolnik z Berry w środkowej Francji.
- Będę protestować, dopóki nie ustąpi - powiedziała Aurelie Francois, młoda pracownica paryskiego lotniska Charles de Gaulle. Nie sprecyzowała, czy chodzi jej o ustąpienie prezydenta ze stanowiska, czy też o spełnienie wszystkich żądań "żółtych kamizelek".
Protesty "żółtych kamizelek"
Demonstracje "żółtych kamizelek" zaczęły się od sprzeciwu wobec zapowiadanej od nowego roku przez rząd podwyżki akcyzy na paliwo. Mimo że władze przed kilkoma dniami ogłosiły, że zawieszają jej wprowadzenie na cały rok 2019, demonstracje nie ustały, a przyczyną niezadowolenia ich uczestników jest cała polityka gospodarcza prezydenta Emmanuela Macrona.
Ich gwałtowność jest spowodowana tym, że protesty "żółtych kamizelek" wykorzystują zwolennicy skrajnej lewicy, jak i skrajnej prawicy oraz zwykli chuligani, którzy traktują je jako okazję do starć z policją bądź plądrowania sklepów.
Francuska policja poinformowała, że od 17 listopada, kiedy w kraju zaczęły się protesty, aresztowano około 5 tysięcy osób.
W minioną sobotę zatrzymano rekordową liczbę blisko 2 tysięcy osób, przy czym 1709 zostało umieszczonych w areszcie na 48 godzin - precyzują źródła policyjne, na które powołuje się agencja AFP.
Autor: ft//rzw / Źródło: PAP