Około dziewięciu tysięcy osób protestowało w sobotę w Paryżu przeciwko ideom skrajnej prawicy. Podobne demonstracje, liczące od kilkuset do kilku tysięcy uczestników, odbyły się tego dnia w około 140 innych francuskich miastach.
Protesty zostały zorganizowane przez skrajnie lewicowe ugrupowanie Francja Nieujarzmiona (LFI), związki zawodowe, organizacje pozarządowe oraz Francuską Partię Komunistyczną (PCF).
Działacze polityczni i związkowi oraz aktywiści na rzecz ochrony środowiska i stowarzyszenia z różnych sektorów wspólnie potępiali podczas marszów "ataki na swobody", które według nich nasilają się dzięki wzrostowi znaczenia skrajnej prawicy i skrajnie prawicowej partii Zjednoczenie Narodowe (RN) Marine Le Pen.
"Punkt wyjścia przeciwko skrajnie prawicowym ideom"
W Paryżu przemarsz ruszył w spokojnej atmosferze o godzinie 14 z Place de Clichy w kierunku Placu Republiki w centrum miasta. Podczas wydarzenia doszło do incydentu, gdy lider LFI Jean-Luc Melenchon został obsypany mąką.
- To powinno się skończyć - powiedział mediom oburzony polityk, wycierając twarz. Wskazał na wzrost przemocy i przypomniał, że w ostatnich dniach prezydent Francji Emmanuel Macron został spoliczkowany przez osobę z tłumu podczas objazdu po kraju.
Mężczyzna, który obrzucił Melenchona mąką, został usunięty z demonstracji przez służby porządkowe.
Lider komunistów Fabien Roussel wziął udział w demonstracji w Lille. Demonstrował również jeden z liderów koalicji Zielonych (EELV) europoseł Yannick Jadot.
- Mam nadzieję, że to jest punkt wyjścia do mobilizacji nie tylko przeciwko skrajnie prawicowym organizacjom, ale także przeciwko skrajnie prawicowym ideom - wyjaśnił z kolei były lewicowy kandydat na prezydenta Benoit Hamon.
Reakcja prawicy
Do sobotnich demonstracji odniosło się Zjednoczenie Narodowe. - Pan Melenchon (...) odwołuje się do radykalizmu, wzywając do rozbrojenia policji i wygłaszając konspiracyjne uwagi - ocenił jeden z czołowych polityków młodego pokolenia Jordan Bardella z RN.
Powiedział też, że szef LFI chce "nowej wojny domowej". Nawiązał on do wypowiedzi Melenchona, który niedawno ostrzegał przed "poważnym incydentem lub morderstwem", do którego jego zdaniem może dojść przed wyborami prezydenckimi w 2022 r. Melenchon mówił, że nastroje społeczne w kraju są bardzo napięte, nie sprecyzował jednak, kto miałby być zaatakowany. Francuscy politycy potępili Melenchona za te słowa, oceniając, że niepotrzebnie podgrzewa nastroje polityczne i próbuje w ten sposób zwrócić na siebie uwagę.
Według Bardelli ci, którzy demonstrują przeciwko partii Le Pen, toczą "niewłaściwą walkę". - Kiedy dużo mówimy o kwestiach społecznych, mówi się nam, że jesteśmy na skrajnej lewicy, kiedy mówimy o braku bezpieczeństwa, mówi się nam, że jesteśmy na skrajnej prawicy. W rzeczywistości wielu robotników, którzy głosowali na komunistów w latach 90., teraz głosuje na Zjednoczenie Narodowe - powiedział polityk. Potępił przy tym sobotnią napaść na Melenchona.
Źródło: PAP