Prezydent Emmanuel Macron poprosił w poniedziałek o przełożenie swej wizyty w Belgradzie ze względu na sytuację we Francji - poinformował prezydent Serbii Aleksandar Vuczić. Francuski premier Edouard Philippe spotkał się z przywódcami partii politycznych. Tymczasem protesty i niepokoje we Francji nie ustają. W poniedziałek w sprzeciwie wobec reform oświaty na ulice wyszli licealiści. Żądania wysuwają również policjanci.
Prezydent Francji Emmanuel Macron miał w środę rozpocząć dwudniową wizytę w Belgradzie, podczas której chciał omawiać relacje Serbii z Kosowem i złożyć hołd żołnierzom, którzy zginęli w pierwszej wojnie światowej. W poniedziałek zwrócił się jednak do prezydenta Aleksandara Vuczicia o przełożenie wizyty. Ma to związek z protestami "żółtych kamizelek", które zaczęły się od sprzeciwu wobec wzrostu akcyzy na paliwa. W ostatnich dniach przybrały na sile i gwałtowności.
Poszukują rozwiązania kryzysu
Politycznych rozwiązań kryzysu poszukuje również premier Edouard Philippe, który spotkał się z przywódcami partii politycznych. Zlecił też członkom rządu, by nie opuszczali w poniedziałek Paryża.
Według komentatora portalu informacyjnego Huffington Post "nie chodziło o to, że ministrowie byli potrzebni w stolicy". Jego polecenie zmierzało raczej do tego, by nie stali się celem ataków i by policjanci oraz żandarmi mogli odetchnąć wobec perspektywy "nowej czarnej soboty". Nasilenie protestów w czasie kolejnego weekendu już zapowiadają "żółte kamizelki". Tymczasem "podróże ministerialne wymagają obecnie nadzwyczaj licznej eskorty policyjnej" - tłumaczy komentator.
"Świat polityki jest ogłuszony"
Zarówno pierwszy sekretarz Partii Socjalistycznej Olivier Faure, jak i przywódca prawicowej partii Republikanie Laurent Wauquiez powiedzieli, wychodząc od premiera, że pierwszym posunięciem rządu musi być rezygnacja z podwyżki akcyzy na paliwa, planowanej na 1 stycznia. Podobnie wypowiadali się liderzy stronnictw uznanych z ekstremistyczne – Marine Le Pen ze Zjednoczenia Narodowego i szef lewicowej Francji Nieujarzmionej Jean-Luc Melenchon. Ten ostatni zresztą do premiera nawet nie przyszedł, twierdząc, że jest zbyt zajęty.
Oboje polityków już wcześniej wezwało do rozwiązania Zgromadzenia Narodowego, niższej izby parlamentu i rozpisania wyborów. Natomiast przywódcy Republikanów żądają referendum. Szef tej partii powiedział, wychodząc od premiera, że "skończył się czas debat, teraz jest czas na działanie". Jeden z jego zastępców Geoffroy Didier ocenił, że "to nie jest moment na to, by politycy dyskutowali we własnym gronie". - Specyfika "żółtych kamizelek" polega na tym, że jest to ruch obywatelski. Jedyną odpowiedzią jest oddanie głosu narodowi, gdyż obecnie Emmanuel Macron nie ma już ani autorytetu, ani prawowitości - ocenił.
Używając jeszcze ostrzejszych sformułowań wypowiedział się cytowany w "Le Monde" deputowany skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Alexis Corbiere. Ta zbieżność głosów, zdaniem dziennika, świadczy o tym, że "wobec nigdy dotąd niespotykanego kryzysu świat polityki jest jakby ogłuszony".
Protest licealistów
We Francji każdego dnia odbywają się nowe demonstracje. W poniedziałek przed parlamentem manifestowali członkowie załóg karetek pogotowia, a w różnych regionach kraju w sprzeciwie wobec reform oświaty na ulicę wyszli licealiści.
Licealiści całkowicie lub częściowo blokowali około 100 szkół w całym kraju. Był to wyraz sprzeciwu wobec reform systemu edukacji, w tym wobec wprowadzenia nowego systemu rekrutacji na studia. W wielu przypadkach uczniowie wyrażali również poparcie dla "żółtych kamizelek".
Do protestów licealistów w niektórych miejscach przyłączyły się grupy chuliganów. W podparyskim Aubervilliers podczas blokady szkoły doszło do zamieszek i pożaru, a grupa zakapturzonych mężczyzn odcięła dostęp do budynku policjantom i strażakom.
Minister edukacji narodowej i młodzieży Jean-Michel Blanquer przekonywał, że odsetek protestujących (uczniowie 100 z około czterech tysięcy szkół) jest niewielki. - Wielu ludzi usiłuje prześlizgnąć się przez furtkę protestów "żółtych kamizelek" - ocenił.
"Sytuacja jest wyjątkowa"
Policja również występuje z żądaniami do władz po naznaczonych przemocą sobotnich manifestacjach w Paryżu. Wszystkie związki zawodowe funkcjonariuszy poprosiły o spotkanie z prezydentem Emmanuelem Macronem. Obiecano im przyjęcie przez ministra spraw wewnętrznych Christophe'a Castanera.
- Sytuacja jest wyjątkowa - oświadczył w wywiadzie dla AFP sekretarz generalny związku komisarzy policji David Le Bars. Patrice Ribeiro ze związku Synergie Policiers wezwał do wprowadzenia stanu wyjątkowego i użycia wojska. - Jeśli w przyszłą sobotę znowu się zacznie, to będą ranni i zabici wśród policjantów - ostrzegał przywódca związku Alliance, zrzeszającego najwięcej szeregowych funkcjonariuszy, Jean-Claude Delage.
"Czarna sobota żółtych kamizelek"
W sobotę manifestacje w stolicy Francji przerodziły się w akty przemocy i wandalizmu. Mer Paryża Anne Hidalgo w telewizji France 3 mówiła w poniedziałek, że szkody spowodowane przez rozruchy szacowane są na 3-4 miliony euro. Ekonomiści ostrzegają, że protesty mogą kosztować francuską gospodarkę nawet miliardy euro.
Drobny handel paryski ucierpiał podwójnie - zarówno z powodu konieczności zamykania sklepów oraz braku klientów odstraszonych wcześniejszymi niepokojami, jak i z powodu wandalizmu czy też zwykłych rabunków.
Straty z powodu manifestacji i występującego przy ich okazji wandalizmu, dotknęły również francuską prowincję. Pierwsze wyliczenia wskazują, że przemysł spożywczy może stracić ok. 13,5 mld euro, a firmy transportowe około 400 mln euro. Na około 10 mln euro szacuje się straty paryskich hoteli z powodu anulowania rezerwacji przez turystów, którzy obawiają się teraz przyjazdu nad Sekwanę - odwołano 20-25 tys. noclegów.
Autor: ft//rzw / Źródło: PAP