W dużej części wykształceni, znający języki. Spieniężyli wszystko, co mieli, by znaleźć fundusze na ucieczkę przed wojną i prześladowaniem. Z perspektywy Brukseli to fala bezimiennych uchodźców, która ma zostać podzielona na kwoty. W rzeczywistości to suma niepowtarzalnych, ludzkich historii, o których imigranci opowiedzieli reporterowi "Polski i świata".
Specjalny wysłannik TVN24 Michał Tracz od kilku dni obserwuje z bliska sytuację na pograniczu węgiersko-serbskim. To właśnie tam, z inicjatywy Węgier, na długości ponad 100 kilometrów wyrósł w ciągu ostatnich tygodni mur, który ma powstrzymać napływ kolejnych grup imigrantów. Ci jednak znajdują inne sposoby, by pokonać granicę. Jedni pod osłoną nocy poruszają wzdłuż torów kolejowych, bo nie ma tam zasiek. Inni, w obawie przed węgierską policją, wybierają szlak, który wiedzie przez niepilnowane pola kukurydzy. Część z nich zgodziła się opowiedzieć naszemu reporterowi o swojej dotychczasowej podróży - Tak wielu ludzi zginęło, głównie w morzu. Dzieci, kobiety, mężczyźni. To była bardzo niebezpieczna podróż. Bardzo cierpimy - mówi Samar, która uciekła z Syrii.
"Tato, idziemy do Niemiec"
Swoją historię opowiedział również Habib, który w Afganistanie był tłumaczem amerykańskiej armii. Gdyby wrócił do kraju, groziłaby mu śmierć. Teraz planuje złapać na Węgrzech pociąg do Austrii. - Chcę zacząć normalne życie. Chcę mieć w końcu plany na przyszłość - mówi w rozmowie z naszym reporterem, który odwiedził także jedno z przygranicznych obozowisk dla uchodźców. Tam spotkał m.in. Jihada z Syrii, który zabrał ze sobą do Europy całą, trzyosobową rodzinę. - Szliśmy 6 dni bez przerwy, by tu dojść. Boimy się, ale musimy sobie poradzić - mówi Jihad, który planuje przedostać się do Szwecji, gdzie jest już jego ojciec. W tłumie uchodźców jest sporo dzieci, które najczęściej nie zdają sobie sprawy z celu podróży. - Moje dzieci mówią: "Tato, idziemy do Niemiec". Ale one nie wiedzą nawet, co to Niemcy, ale powtarzają, że idziemy do Niemiec - opowiada Yusuf, uchodźca z Syrii. W obozowisku nocował także Farzad, także z Syrii, który przekonuje, że chce skończyć studia, założyć rodzinę i dom. - Jadę do Niemiec, bo tam nas chcą. Tam mieszkają dobrzy ludzie - tłumaczy naszemu reporterowi. Nad ranem, wraz z innymi, Farzad wsiadł do autobusu, który miał ich zawieźć do kolejnego obozu dla imigrantów.
Orban: migranci się buntują
Węgierski premier Viktor Orban oświadczył w piątek, że migranci przybywający na Węgry w ostatnich dniach buntowali się przeciw władzom, okupowali dworce kolejowe i odmawiali rejestracji. Jednocześnie zapowiedział, że od przyszłego tygodnia działania policji wobec nich będą bardziej stanowcze. - Biorąc pod uwagę, że stoimy w obliczu rebelii ze strony nielegalnych imigrantów, policja wykonuje swoje obowiązki w sposób zadziwiający, bez używania siły - powiedział Orban dziennikarzom po spotkaniu z Manfredem Weberem, szefem frakcji Europejskiej Partii Ludowej w Parlamencie Europejskim. Węgierski premier zapowiedział, że od 15 września, gdy w życie wejdą surowsze przepisy imigracyjne, migranci nielegalnie przekraczający granicę węgierską "będą natychmiast aresztowani". - Nie będziemy im, jak dotąd, uprzejmie towarzyszyć - dodał. We wtorek rząd w Budapeszcie ma zadecydować, czy ogłosi stan kryzysowy. Oznacza on m.in., że do wsparcia straży granicznej może zostać skierowane wojsko. Z kolei 21 września parlament podejmie decyzję, czy armię można wykorzystać do ochrony granic także bez ogłaszania stanu kryzysowego lub wyjątkowego.
Autor: ts//rzw / Źródło: TVN24, PAP