Dźwięki rozchodzą się w wodzie znacznie lepiej niż w powietrzu. Przy użyciu specjalistycznego sprzętu niewielki wybuch można zarejestrować nawet z odległości tysięcy kilometrów. W czasie zimnej wojny Amerykanie stworzyli ściśle tajną sieć stacji nasłuchowych umieszczonych na dnie oceanów, dzięki którym mogli śledzić radzieckie okręty podwodne. Teraz podobny, cywilny system, pozwolił stwierdzić, co prawdopodobnie stało się z argentyńskim okrętem ARA San Juan.
Amerykańska sieć działa do dzisiaj, choć nie wiadomo, w jakiej skali. Od początku swojego istnienia system SOSUS jest otoczony ścisłą tajemnicą, a jego możliwości obrosły legendami. Po zimnej wojnie oficjalnie został ograniczony, ale nie zlikwidowany. Co więcej, w 2016 roku ujawniono informacje, że trwają prace nad jego daleko idącą modernizacją.
Odgłosy śmierci z tysięcy kilometrów
Amerykanie nie upubliczniają praktycznie żadnych informacji na temat SOSUS. Niemal na pewno nie dzielą się zgromadzonymi przy jego pomocy informacjami z państwami spoza NATO.
W przypadku poszukiwań argentyńskiego okrętu podwodnego ARA San Juan pomocy udzieliła cywilna agencja, która również dysponuje siecią podsłuchową w oceanach. To Organizacja Całkowitego Zakazu Testów Broni Jądrowej (CTBTO), której zadaniem jest monitorowanie całej Ziemi pod kątem nielegalnych testów broni jądrowej. Na jej potrzeby stworzono oplatającą cały glob sieć stacji pomiarowych - od rejestrujących wstrząsy sejsmiczne, przez nasłuchujące wybuchów w powietrzu, badające śladowe skażenie w atmosferze po takie, które rejestrują dźwięki w oceanie. Tych ostatnich jest 11 i tyle wystarczy, by podsłuchiwać wszystkie oceany. Bardzo niskie dźwięki, towarzyszące podwodnym eksplozjom, świetnie rozchodzą się w wodzie i można je wykryć z odległości tysięcy kilometrów.
Zagadka zaginionego okrętu
Tak też miało się stać w wypadku argentyńskiego okrętu ARA San Juan. CTBTO poinformowała, że w dniu zerwania łączności z jednostką, 15 listopada, dwie stacje nasłuchowe zarejestrowały anomalię hydroakustyczną. Była zgodna z taką, która zostaje wywołana przez podwodną eksplozję. Dźwięk odebrała stacja umieszczona na dnie w pobliżu Wyspy Wniebowstąpienia na Atlantyku (prawie 6 tysięcy kilometrów od miejsca zaginięcia okrętu) oraz druga w pobliżu wysp Crozet na południowym Oceanie Indyjskim (7,7 tysiąca km dalej). Prowadząc linie w kierunku, z którego sygnały nadeszły, CTBTO uzyskała punkt przecięcia blisko wybrzeża Argentyny. W miejscu, gdzie powinien być okręt ARA San Juan, gdyby płynął kursem do bazy kilka godzin po nadaniu ostatniego komunikatu.
Na tej podstawie stwierdzono, że odległe o tysiące kilometrów stacje nasłuchowe uchwyciły ostatni moment zaginionego okrętu podwodnego. Z nieznanych przyczyn musiało na nim dojść do eksplozji.
Według argentyńskiej marynarki w swoim ostatnim komunikacie załoga informowała o problemach technicznych.
Na podstawie informacji z CTBTO argentyńska flota uznała okręt za stracony. Nie wiadomo jednak, co się na nim wydarzyło i czy załoga nie zdołała na przykład ewakuować się z niego przed eksplozją. Z tego powodu wciąż oficjalnie nie uznano 44 zaginionych marynarzy za martwych i nadal prowadzone są poszukiwania.
Nadzieje na znalezienie kogoś żywego po ponad tygodniu na zimnym i sztormowym południowym Atlantyku są jednak niewielkie. Dokładniejsza analiza zapisu sygnałów hydroakustycznych może z czasem dać więcej informacji na temat losu ARA San Juan. Na pewno już pozwoliła znacznie zawęzić obszar poszukiwań. Początkowo był on większy od terytorium Polski, teraz ogranicza się do skrawka oceanu wskazanego przez CTBTO. Kiedy uda się zlokalizować wrak, można będzie przeprowadzić jego dokładne oględziny, które pozwolą dokładniej ustalić przyczyny wypadku.
Tajna sieć podsłuchu oceanu
Wiele lat temu w podobnych okolicznościach zagadkę zaginionego okrętu podwodnego pozwolił rozwikłać system SOSUS. W maju 1968 roku na Atlantyku zaginął atomowy okręt podwodny USS Scorpion. Przestał przesyłać sygnały i nie wrócił do bazy w zaplanowanym terminie.
US Navy po trzech dniach od ostatniej komunikacji z okrętem wszczęła szeroko zakrojone poszukiwania. Przez wiele miesięcy nie dawały one jednak rezultatu. Do przeszukania był kawał głębokiego na 3-4 kilometry oceanu. W USA wybuchła lawina spekulacji. O zatopienie okrętu oskarżano nawet ZSRR, bowiem tuż przed zaginięciem USS Scorpion informował o śledzeniu zespołu radzieckich okrętów. Wrak odnaleziono dopiero po pół roku, w listopadzie. Udało się to głównie dzięki informacjom z SOSUS. Jedną ze stacji nasłuchowych umieszczono w ścisłej tajemnicy na Azorach, stosunkowo blisko rejonu zaginięcia okrętu. Okazało się, że hydrofony nagrały wyraźne dźwięki tonącego USS Scorpion. Był odległy od wysp o około 600 kilometrów. Połączenie informacji z SOSUS z matematycznymi obliczeniami pozwoliło ustalić przybliżony rejon spoczywania wraku na dnie, który był bardzo odległy od miejsca, gdzie szukano pierwotnie. Okazało się, że USS Scorpion w ostatnich momentach istotnie zmienił kurs od tego zaplanowanego. Wielomiesięczne opóźnienie było spowodowane tym, że początkowo nie zdawano sobie sprawy z tego, że SOSUS mógł nagrać dźwięki pochodzące z USS Scorpion. Kiedy już je znaleziono i wyizolowano, zastanawiano się, czy w ogóle ujawniać tę informację. SOSUS był ściśle tajny i pozwalał śledzić poruszające się w Atlantyku radzieckie okręty podwodne. Ujawnienie jego możliwości nie leżało w interesie Pentagonu. Ostatecznie pod presją polityczną i opinii publicznej zdecydowano się to zrobić, choć w bardzo ograniczony sposób.
Praca detektywistyczna
Połączenie informacji z SOSUS i wyników oględzin wraku pozwoliło ustalić prawdopodobne przyczyny wypadku i śmierci całej 99-osobowej załogi. Ostatecznie uznano, że doszło do "katastrofalnego zdarzenia, prawdopodobnie eksplozji" w dziobowym przedziale okrętu, mieszczącym wyrzutnie torpedowe i zapas pocisków. Doprowadziło to do "niekontrolowanego zalewanego wnętrza, począwszy od przednich przedziałów". Okręt wymknął się spod kontroli, zanurkował dziobem w głębiny i został zmiażdżony przez ciśnienie wody po przekroczeniu krytycznej granicy około 610 metrów. Taką konkluzję ujawniono dopiero na początku lat 90. Wcześniej przez dwie dekady badano katastrofę i pojawiały się sprzeczne teorie. Tę, którą US Navy ostatecznie uznała za najbardziej prawdopodobną, sformułował pomagający w poszukiwaniach wraku cywilny naukowiec John Craven, były szef Biura Projektów Specjalnych US Navy. Według niego doszło do awarii jednej z torped załadowanych do wyrzutni. Uruchomiła się w jej środku, wytwarzając znaczne ilości gorących gazów, przegrzewając się i w końcu eksplodując. Wybiła pryz tym dziurę w kadłubie. Poparł to symulacją, w której poprzedni dowódca USS Scorpion reagował w czasie rzeczywistym na analogiczną awarię torpedy. Nakazał takie ruchy okrętu, jakie miał zarejestrować SOSUS i na jakie wskazuje umiejscowienie wraku.
Prawdopodobnie tak samo wyjaśniane będzie zaginięcie ARA San Juan.
Autor: Maciej Kucharczyk//kg / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: ctbto.org