Aleksander Doba wyruszył w niedzielę zgodnie z planem o godz. 13.07 lokalnego czasu (19.07 naszego czasu) z Jersey City w podróż kajakiem Olo przez Atlantyk. Przewiduje, że w sezonie huraganów warunki atmosferyczne podczas wyprawy mogą być trudne. - Wezmę byka za rogi – mówi podróżnik.
Kajakarza żegnały nad rzeką Hudson w stanie New Jersey, po drugiej stronie Manhattanu, setki sympatyków. Śpiewali mu tradycyjne "sto lat". Po starcie płynęła z nim kawalkada kajaków, łodzi i motorówek. Powiosłował kierując się w stronę Statui Wolności na wodach zatoki nowojorskiej, skąd dotrze na Atlantyk w trasę liczącą, zależnie od warunków, co najmniej 6 tys. kilometrów. Chciałby przybyć do Lizbony 9 września w swoje 70. urodziny.
Sztormów się nie boi
Chociaż start miał miejsce podczas pięknej słonecznej pogody, podróżnik jest świadom, że właśnie zaczyna się półroczny sezon huraganów na Atlantyku. Już ma informację o silnym sztormie tropikalnym kierującym się z Południa na Północ. - Pewnie zaraz mnie on dopadnie. Sztormy na pewno będę miał. Wolałbym, żeby się to stało później lub wcale. Ale, jak mówię, wezmę byka za rogi od razu – powiedział. Poruszony amerykański koordynator wypraw Piotr Chmieliński określił pożegnanie kajakarza jako bardzo emocjonalne i sympatyczne. - Wszyscy się boją o Olka, ale życzą mu szerokiej drogi, nie za dużo statków na wodzie i przede wszystkim bezpiecznego lądowania na kontynencie europejskim albo afrykańskim – zaakcentował. Jak wyjaśnił, zależy to od pogody, prądów, sztormów. Niezależnie na którym kontynencie wyląduje, nie zaszkodzi to jego celom.
Niezatapialny kajak
Doba przypominał, że poprzednim wyprawom oceanicznym w czasie sztormów towarzyszyły fale wysokości do siedmiu, a nawet dziewięciu metrów. Jak przekonywał jednocześnie, konstrukcja typu sandwich oraz zamontowane pałąki, sprawiają, że kajak jest niezatapialny. - Nawet gdyby pootwierać włazy do komór bagażowych, włazy do kabiny, podziurawić kajak w wielu miejscach, zanurzyć go na siłę, musi wypłynąć – zapewniał podróżnik, z zawodu inżynier mechanik. Popłynął kajakiem z małą kabiną do spania, zbudowanym według jego własnych założeń z włókna węglowego nasyconego żywicą przez Andrzeja Armińskiego w Stoczni Szczecińskiej. Jednostka z biało-czerwoną flagą, nazwana Olo, ma siedem metrów długości i metr szerokości. Zawiera m.in. dwie duże komory bagażowe na żywność na kilka miesięcy i sprzęt oraz panele słoneczne zasilające pompę odsolarki wody z oceanu. Kajak waży 120 kilogramów, a razem z wyposażeniem ponad 600. Za najważniejszy sprzęt, który posiada, podróżnik uznał wiosło (ma też dwa zapasowe). Używa urządzeń nawigacyjnych i łączności, jak GPS, busola, samoster korygujący kurs, telefony satelitarne, system satelitarny SPOT wysyłający co 10 minut sygnały precyzujące gdzie się znajduje, antenę radarową oraz UKF.
"Będzie żywioł"
Po raz pierwszy kajakarz korzysta z automatycznego systemu AIS, dzięki czemu widzi statki przepływające w promieniu kilkunastu kilometrów. Podczas snu system alarmuje go w sytuacji grożącej kolizją. Doba nie krył, że niewiele osób zdołało zmierzyć się tak jak on z oceanem. Dotychczas Atlantyk przepłynęło dwóch Niemców, jeden Brytyjczyk i Polak dwa razy. Podczas pierwszej wyprawy w roku 2010 najbardziej obawiał się spotkania z ludźmi, ponieważ wcześniej, kiedy wiosłował na Amazonce, napadli go i obrabowali bandyci - ledwie uszedł z życiem. - Na tej wyprawie nie spodziewam się piratów ani bandytów. Będzie żywioł. Wody będą zimniejsze i większa możliwość wystąpienia silniejszych sztormów. Już samo to mówi, że będzie ciekawiej – ocenił. Doba uważa, że jest najwszechstronniejszym kajakarzem w Polsce. Ma "na liczniku" 96 tys. kilometrów. Jak powiada, wielokrotnie testował swój organizm, umiejętności kajakowe i podnosił sobie poprzeczkę. Pierwszą wyprawę przez Atlantyk uznał za najłatwiejszą, drugą trudniejszą, a trzecią - najbardziej skomplikowaną. Inaczej niż poprzednie, wiedzie z Zachodu na Wschód, z Ameryki do Europy.
"Nie mam tendencji samobójczych"
Kajakarz zaprzecza, jakoby jego wyprawy łączyły się z szaleńczym ryzykiem. Akcentuje, że bazuje na tym, co robił poprzednio. Starannie się przygotowuje, wyciąga wnioski i usiłuje nie popełniać wcześniejszych błędów. - Nie mam tendencji samobójczych. Życie sobie bardzo cenię i nie wybieram się na hurra, na zasadzie, że może się uda. Na starcie muszę być pewny, że zrobiłem wszystko, co jest możliwe, by wyprawa zakończyła się sukcesem – zapewniał. Nawet jeśli nigdy nie ma stuprocentowej pewności czy tak będzie, zdecydował się podjąć próbę. - Mam świetny, przerobiony właśnie kajak i czuję się dobrze. Jest to jednak bardzo trudna trasa i do jej pokonania potrzeba też trochę szczęścia – podkreślał przed wyprawą atlantycką podróżnik. O swoich wyprawach oceanicznych Doba opowiadał także na sobotnim spotkaniu z publicznością i mediami amerykańskimi w nowojorskim The Explorers Club.
Autor: mw//rzw / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: AleksanderDoba.pl