Nieznacznie wygrał Obama - w sondażu tradycyjnie sprzyjającedj demokratom CNN. Komentatorzy wskazują, że Romney wypadł bardzo dobrze w tematyce, która miała być teoretycznie dla niego najtrudniejsza. Znaczenia ostatniej debaty prezydenckiej nie można jednak przeceniać, to nie oceną polityki zagranicznej USA będą się kierowali Amerykanie przy urnach.
Polityka zagraniczna była tematem trzeciej i ostatniej przedwyborczej debaty telewizyjnej prezydenta USA Baracka Obamy i jego republikańskiego rywala Mitta Romneya.
Wygrał, ale...
Widzowie telewizji CNN w przeprowadzonym na gorąco sondażu uznali nieznaczną wygraną Obamy: 48 proc. za zwycięzcę uznało urzędującego prezydenta, a 40 proc. - Romneya.
Kiedy jednak zapytano wahających się respondentów w sondażu, czy debata wpłynie na ich decyzję w wyborach, 24 proc. odpowiedziało, że będzie teraz głosować na prezydenta, 25 proc. - że na kandydata republikanów. Z kolei 50 proc. odparło, że nadal są niezdecydowani.
"Tour przepraszania"
Romney atakował Obamę, zarzucając mu brak strategii powstrzymania fali ekstremizmu islamskiego w krajach muzułmańskich, ale nie wyjaśnił, na czym dokładnie ma polegać jego strategia. Powtarzał też, że prezydent okazuje słabość wobec państw wrogich Ameryce, jak Iran, lub jej rywali do światowego przywództwa, jak Chiny.
Wypomniał m.in. prezydentowi podróż do krajów arabskich w 2009 roku, w czasie której Obama ominął Izrael. Romney nazwał ją "tourem przepraszania" za domniemane winy Ameryki wobec krajów Trzeciego Świata.
Wytknął również Obamie odwołanie planu budowy amerykańskiej tarczy rakietowej w Polsce, realizowanego przez administrację poprzedniego prezydenta George'a W. Busha. Szyderca Obama
Z kolei prezydent kilkakrotnie wytknął Romneyowi potknięcia w wypowiedziach na tematy międzynarodowe, niekiedy w szyderczym tonie.
- Jestem zadowolony, że uznał pan, iż Al-Kaida jest zagrożeniem, ponieważ kilka miesięcy temu, kiedy zapytano pana, co jest największym geopolitycznym zagrożeniem dla Ameryki, odpowiedział pan, że nie Al-Kaida, tylko Rosja - powiedział Obama. Po chwili dodał: "Wygląda na to, że polityka zagraniczna z lat 80. chce powrócić". Była to sugestia, że Romney chce wrócić do polityki konfrontacji z okresu zimnej wojny. Kiedy kandydat republikanów ponownie skrytykował rządowe plany redukcji budżetu obronnego, Obama powiedział, że jego rywal proponuje wydatki na zbrojenia, "których nawet Pentagon nie chce". Romney krytykował te cięcia, argumentując m.in., że "amerykańska marynarka wojenna ma teraz mniej okrętów niż w 1916 roku". - Armia ma teraz także mniej koni i bagnetów - kpił ze swego rozmówcy Obama. - Mamy teraz coś, co się nazywa lotniskowce, na których lądują samoloty. Nie chodzi przecież o grę w wojnę morską, gdzie liczymy okręty - powiedział.
Częste spięcia
Debata wielokrotnie schodziła na problemy krajowe, kiedy obaj kandydaci podkreślali, że Ameryka nie może pełnić nadal roli hegemona na świecie bez rozwiązania swych problemów wewnętrznych, głównie wzmocnienia gospodarki. Dochodziło tu do częstych spięć między obu politykami. Obama zarzucał Romneyowi m.in., że wypiera się tego, co poprzednio powiedział, np. krytykując w 2009 roku ratowanie przed bankructwem koncernów samochodowych przez rząd. Dwaj rywale do Białego Domu przerywali sobie nawzajem i oskarżali o przekręcanie swoich wypowiedzi.
Debata bez znaczenia
W pierwszych komentarzach przeważają opinie, że Obama debatę wygrał lekko "na punkty". Komentatorzy uważają jednak, że Romney też wypadł dobrze, wykazując się elokwencją i dobrym przygotowaniem do polemiki. Konserwatyści twierdzą, że występ kandydata GOP "był prezydencki", m.in. dzięki temu, że przedstawiał się on jako rozważny "kandydat pokoju", a nie "prawicowy jastrząb". Zdaniem niezależnych obserwatorów, mimo wygranej Obamy, debata raczej nie wpłynie znacząco na wynik wyborów 6 listopada. Jak twierdzą, przede wszystkim dlatego, że problemy polityki zagranicznej obchodzą teraz Amerykanów dużo mniej niż palące kwestie krajowe, a głównie stan gospodarki.
Autor: //gak / Źródło: PAP