Emmerson Mnangagwa został w piątek zaprzysiężony na prezydenta Zimbabwe. Zastąpił na tym stanowisku wieloletniego przywódcę tego kraju Roberta Mugabego, który został zmuszony do odejścia przez wojskowy pucz. Co teraz czeka Zimbabwe? Wyjaśnia Jędrzej Czerep, ekspert Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego.
tvn24.pl - Dlaczego Mugabe dopuścił do tak groźnej dla niego sytuacji? Dlaczego zdecydował się władzę oddać?
Jędrzej Czerep: Mugabe, z racji wieku i przywiązania do władzy, stracił polityczną czujność i zdolność realnej oceny sytuacji - podejście na zasadzie "państwo to ja" mogło się sprawdzać, kiedy był w pełni sił. Mając 93 lata i świadomość, że cały system opiera się na jego osobie, kalkulując racjonalnie, nie mógł oczekiwać, że w razie kryzysu poważne siły będą wiązać z nim własną przyszłość.
Absolutnym brakiem rozeznania było przekonanie, że nominacja żony, nielubianej i pogrążonej licznymi skandalami, nieakceptowalnej dla pokolenia weteranów wojny wyzwoleńczej, zostanie łatwo przyjęte. Dodatkowo w Afryce kończy się tolerancja do ustanawiania politycznych dynastii. Nie udało się to między innymi w Senegalu w 2012 roku, w tym roku przez Togo przelały się gwałtowne protesty przeciw dynastii rządzącej, za chwilę może być opór w RPA w związku z końcem kadencji Jacoba Zumy.
Mugabe musiał odejść, bo opuścili go wszyscy zwolennicy, zwłaszcza partia, wojsko, weterani. Ale faktycznie oddał władzę dopiero, gdy udało mu się wyperswadować, że odejdzie jako historyczny bohater, a nie w atmosferze upokorzenia i hańby, jaką przyniósłby impeachment. W takiej sytuacji parlament badałby między innymi zarzuty, że pozwolił żonie uzurpować władzę - co byłoby spektaklem publicznego "prania brudów" rodziny Mugabe.
- Jaką rolę odgrywają w Zimbabwe Chińczycy i czy możliwe jest, aby przewrót odbył się z chińskiej inspiracji lub przy chińskiej pomocy?
- Chiny były kluczowe jeszcze w czasach walki o niepodległość - nowy lider, Mnangagwa, w latach 60. studiował i przeszedł szkolenie wojskowe w Chinach, a pod koniec lat 70. Pekin zbroił partyzantów Mugabego. Po obłożeniu Zimbabwe sankcjami przez Zachód na początku XXI wieku Chiny były największym inwestorem oraz partnerem politycznym, gospodarczym i kredytowym reżimu Mugabe - a także punktem odniesienia (polityka "Patrzmy na Wschód"). W ostatnich latach żona Mugabego robiła zakupy w luksusowych sklepach w Chinach i Azji, a nie w Paryżu. Po rezygnacji z własnej waluty w 2009 roku chiński juan stał się w Zimbabwe jedną z oficjalnie używanych walut.
Jednak Chiny koncentrują się na krajach naftowych, Zimbabwe nie jest więc dla nich priorytetem - obroty handlowe z tym krajem malały. Raczej ich rola nie wyszła poza ciche przyzwolenie i nieprzeszkadzanie - generał Constantino Chiwenga, który przeprowadził zamach, chwilę wcześniej wrócił z Pekinu. Niewykluczone, że uzyskał tam "zielone światło" do działania. Na pewno koniec Mugabego, jego polityki nacjonalizacji i perspektywa opanowania chaosu w gospodarce daje Chinom lepsze perspektywy na inwestycje.
- Z czym mamy właściwie do czynienia: z "kłótnią w rodzinie" czy całkiem "nowym otwarciem"?
- Absolutnie kłótnia w rodzinie - wszystko odbyło się w ramach frakcji partii i szerzej elity rządzącej. Wytypowanie Mnangagwy wcale nie było oczywiste z formalnego punktu widzenia - drugim wiceprezydentem, który został po kontrowersyjnym odwołaniu Mnangagwy, pozostał Phelekezela Mphoko, sojusznik Grace Mugabe i to on powinien objąć mandat prezydenta.
Jednak dla wszystkich było wiadome, że będzie to Mnangagwa i to jest właściwie "drugi zamach stanu". To obrazuje poziom "ukartowania" przemian, które obserwujemy. Elita rządząca, wzbogacona na dostępie do kluczowych zasobów i przywiązana do rządzenia twardą ręką, pozostaje u steru.
Legendarny muzyk Thomas Mapfumo, "sumienie narodu" w czasach walki wyzwoleńczej i nieprzejednany krytyk Mugabe, pytany, czy teraz wróci do Zimbabwe z emigracji, odpowiedział, że chciałby, ale nie wie, czy to bezpieczne. W końcu rządzą ci sami ludzie, którzy prześladowali naród, więc dziś za wcześnie to oceniać. Lider opozycji, Morgan Tsvangirai, ocenia zmiany jako niekonstytucyjne.
- Czy przejęcie władzy przez Emmersona Mnangagwę to szansa na liberalizację życia w Zimbabwe? Czy ograniczy się ono ewentualnie do liberalizacji gospodarczej, czy też może obejmie liberalizację polityczną?
- Są przykłady, które dają nadzieję - w Angoli nowy prezydent João Lourenço, wierny zausznik rządzącego 38 lat dyktatora, w dwa miesiące zwolnił z kluczowych stanowisk wpływowe dzieci swojego poprzednika i najwyraźniej wymyka się z roli marionetki. Mnangagwa na pewno "poluzuje śrubę", dokona symbolicznych gestów, ale nie ukróci interesów generałów. Wcale nie jest pewne, czy pozwoli sobie przegrać wybory w 2018 roku. Sam w 2008 roku nadzorował prześladowanie opozycji i "odzyskał" dla Mugabego wymykającą się z rąk wygraną.
- Jak powinien zareagować świat na rozwój wypadków? Czy Zimbabwe pod wodzą Mnangagwy powinno liczyć na "taryfę ulgową" Zachodu?
- Zmiany, które pozwalają wyjść ze ślepej uliczki, zawsze znajdą uznanie, niezależnie od dyskusyjnych podstaw. Dla świata kluczowe jest zapewnienie stabilności i bezpieczeństwa - otwarty konflikt z Zimbabwe spowodowałby masowy eksodus ludności, i tak żyjącej w desperackich warunkach, oraz otwarcia szans na rozwój gospodarczy - dotąd zablokowany głównie złym zarządzaniem. Mnangagwa daje duże szanse na spełnienie obydwu tych warunków.
Dodatkowo prezydent USA Donald Trump dotąd nie obsadził stanowiska doradcy Departamentu Stanu do spraw Afryki, stąd nie ma komu wystosować precyzyjnego stanowiska w imieniu USA. A takie będzie konieczne przed wyborami w połowie 2018 roku - kiedy Mnangagwa dokończy mandat Mugabego - żeby wymusić ich uczciwy przebieg.
Autor: mtom / Źródło: tvn24.pl