|

Taktyka tysiąca małych ciosów. W Azji powstanie nowe mocarstwo?

Żołnierze armii birmańskiej
Żołnierze armii birmańskiej
Źródło: PAP/EPA

Birma to kraj większy niż Niemcy i Polska razem wzięte, który ma wszystko, by stać się regionalnym mocarstwem. Wszystko poza pokojem - bo od niemal czterech lat wyniszcza go kolejna wojna domowa, która jednak wydaje się właśnie zbliżać do rozstrzygnięcia. Czy Birma stanie się nową potęgą i turystycznym rajem konkurującym z Tajlandią? Dla tvn24.pl opowiada o tym prof. Michał Lubina, jedyny polski ekspert, którego książki są tłumaczone na język birmański. I przyznaje: to przełomowy moment dla Birmy.

Artykuł dostępny w subskrypcji

"To psy, nie ludzie"; "Musimy zwalczać ich jak Hitler żydów"; "Polej benzyną i podpal, będą mogli szybciej spotkać Allaha" - tysiące tego typu wpisów w sierpniu 2017 roku nagle zaczęło zalewać Facebooka mieszkańcom Birmy (Mjanmy). Posty te nawoływały do przemocy wobec muzułmańskiej mniejszości Rohindżów i według ONZ odegrały "decydującą rolę" w ludobójstwie, które wówczas nastąpiło. Niemal 700 tysięcy muzułmanów zostało zmuszonych do ucieczki z Birmy, a znacznie ponad 10 tysięcy straciło życie w pogromach, masowych gwałtach i paleniu wiosek.

W krajach dopiero nadrabiających zapóźnienie cyfrowe, takich jak Birma, fabrycznie instalowany nawet w najtańszych smartfonach Facebook dla milionów ludzi bywa jedynym "oknem na świat" i źródłem informacji. W ten sposób staje się potężnym narzędziem, co wykorzystała rządząca Birmą junta, stojąca za dużą częścią nienawistnych wpisów z 2017 roku. Facebook przyznał później, że nie blokował fake newsów i mowy nienawiści dość szybko, został nawet pozwany za to przez uchodźców z Birmy na kwotę 150 miliardów dolarów. Jednak mimo to w styczniu 2025 roku szef Facebooka Mark Zuckerberg ogłasza ograniczenie weryfikowania faktów na platformie, otwarcie przyznając, że będzie przez to "wyłapywane mniej złych rzeczy".

Szef Meta Mark Zuckerberg z żoną Priscillą Chan (po lewej) na inauguracji prezydenta USA Donalda Trumpa
Szef Meta Mark Zuckerberg z żoną Priscillą Chan (po lewej) na inauguracji prezydenta USA Donalda Trumpa
Źródło: PAP/EPA/SAUL LOEB

Ta decyzja to ogromna pomoc dla zbrodniczych reżimów na całym świecie. Na ile jednak pomoże znów birmańskiemu, nie jest pewne, bo ten zaczyna chwiać się w posadach. Od przeprowadzonego w lutym 2021 roku wojskowego zamachu stanu Birma pogrążona jest w wyniszczającej wojnie domowej. Ale w trwającym konflikcie właśnie dzieje się coraz więcej i być może zbliża się punkt kulminacyjny. Przełom, który może rozpocząć nowy rozdział w historii tego państwa i dać szansę na odbudowę regionalnego mocarstwa, którym Birma przez stulecia była.

Bo Birma, kraj o powierzchni większej niż Niemcy i Polska razem wzięte i o równie bogatej historii, nadal ma wszystko, by stać się najbogatszym państwem regionu: surowce naturalne, unikalną kulturę oraz miliony młodych ludzi, którzy marzą o lepszej przyszłości. To także ostatnia taka azjatycka turystyczna perła, która wciąż czeka na odkrycie i do której także Polacy mogliby jeździć na tropikalne wakacje niczym dziś do Wietnamu czy Tajlandii. A warto przypomnieć, że sto lat temu to Birma miała w regionie renomę dzisiejszej Tajlandii: przepiękną przyrodę, krystaliczne plaże i gościnnych ludzi.

Ale wszystko musi się zacząć od zmiany władzy.

Junta na kroplówce

Latem, po serii zwycięstw nad wojskiem rządowym w różnych częściach kraju, rebelianci stali się bliżsi niż kiedykolwiek obalenia znienawidzonej junty.

Ich zwycięstwa nie tylko zmusiły reżim do serii odwrotów, ale przyniosły też bardzo wymierne efekty w postaci przejęcia przez rebeliantów kontroli nad częścią surowców naturalnych, a nawet nad częścią granic państwowych. Kontrolę nad całą, liczącą 270 km długości granicą Birmy z Bangladeszem posiadają teraz rebelianci z Armii Arakanu (AA). Z kolei rebelianci z Armii Wyzwolenia Kaczinu (KIA) nie tylko kontrolują dużą część granicy z najważniejszym sąsiadem - Chinami - ale nawet porozumieli się już z Pekinem i ponownie otworzyli ją dla handlu. Birmańska junta wydaje się coraz słabsza.

reuters dla Maćka Ćwicenia
Ćwiczenia birmańskich rebeliantów, wschód kraju, lato 2024 roku
Źródło: Reuters Archive

Czy znajdujący się w odwrocie reżim w Birmie, trzymający kraj w żelaznym uścisku od 1962 roku, właśnie upada? - Mam taką nadzieję, ale wydaje mi się, że jeszcze nie teraz - odpowiada najlepiej poinformowana osoba w Polsce, prof. Michał Lubina, politolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego, autor jedynej polskiej biografii słynnej Aung San Suu Kyi, a także jedyny polski ekspert, którego książki są tłumaczone na język birmański.

Utrzymujące się od dekad autorytarne reżimy często jednak do ostatnich chwil wydają się trwałe, po czym zaskakująco nagle upadają. Podobnie trwały wydawał się choćby reżim syryjski, który na przełomie roku rozsypał się w ciągu zaledwie tygodnia. Prof. Lubina zwraca jednak uwagę na istotną różnicę pomiędzy Birmą i Syrią. - Podobieństwa są natury moralnej, oba reżimy są koszmarne i popełniły wszystkie możliwe zbrodnie. Ale różnicą jest to, że Baszar al-Asad trzymał się dzięki wsparciu Rosji i jego władza rozpadła się, gdy tego poparcia zabrakło. A reżim birmański na żadnym wsparciu z zewnątrz nie "wisi" - zauważa. - On utrzymuje się całkowicie samodzielnie. To oznacza, że birmańska junta także wygra lub przegra sama, choć skala oporu względem niej jest obecnie bezprecedensowa - dodaje.

Starożytne miasto Bagan, jedna wielu turystycznych atrakcji Birmy (Mjanmy)
Starożytne miasto Bagan, jedna wielu turystycznych atrakcji Birmy (Mjanmy)
Źródło: AdobeStock

Jakim cudem to trapione od dekad wojną domową państwo jest wciąż samodzielne? To największe być może "osiągnięcie" junty, która zamieniła Birmę w "Prusy Azji Południowo-Wschodniej". - Było takie stare powiedzenie hrabiego Mirabeau (francuski polityk z czasów Wielkiej Rewolucji - red.), że różne państwa mają armie, ale Prusy to armia, która ma państwo - wyjaśnia prof. Lubina. - To samo stało się w Birmie, która od 1962 roku została pożarta przez armię i całkowicie przez nią przejęta. Generałowie działają dziś w podwójnych rolach - jako wojskowi i jako urzędnicy - a armia to państwo, wszystko zostało powiązane - tłumaczy. 

Armia ta zaś położyła rękę na ogromnych złożach surowców naturalnych. Przede wszystkim gazu ziemnego, który eksportowany jest rurociągami do Chin i Tajlandii, ale też kamieni szlachetnych, metali ziem rzadkich oraz ropy naftowej. - Birmańska władza to w praktyce "władza kolesi", grupy kilkunastu rodzin wojskowych, które wspólnie kontrolują kluczowe sektory gospodarki i z zawłaszczenia ich żyją oraz utrzymują się nadal u władzy - podkreśla ekspert. Krótko mówiąc, junta jest samowystarczalna, bo mając broń, wciąż może finansować się sprzedażą surowców naturalnych.  

Birma w rękach wojskowej junty
Birma w rękach wojskowej junty
Źródło: PAP/Reuters - Adam Ziemienowicz

A kupca na surowce naturalne zawsze da się znaleźć. Zwłaszcza że oprócz Chin i Tajlandii, które kupują gaz całkiem otwarcie, ogromna część tych surowców sprzedawana jest na czarnym rynku, który stał się wręcz znakiem rozpoznawczym Birmy. Można tam kupić i sprzedać absolutnie wszystko, kwestią jest jedynie cena. Dość przypomnieć lidera japońskiej Yakuzy, który w Birmie pozyskał materiały nuklearne klasy wojskowej i w zamian za broń przeciwlotniczą próbował je sprzedać do Iranu. - Birma to dziś wymarzony rynek dla grup przestępczych. Granice to czarne dziury, nieszczelne i na wielu odcinkach od dawna niekontrolowane przez władze centralne - przyznaje ekspert. - Birma odzyskała niechlubne pierwsze miejsce w światowej produkcji opium, dodała jeszcze do tego wyspecjalizowanie się w oszustwach internetowych - zauważa. 

Klucz do rządzenia Birmą leży więc w kontrolowaniu jej surowców naturalnych, z czego doskonale zdają sobie sprawę walczący z juntą rebelianci. Dlatego szerokim echem odbiły się niedawne doniesienia, że zdołali oni przejąć kontrolę nad największym zagłębiem kopalni kamieni szlachetnych w Mogok na północy kraju, a następnie zdobyli też główne złoża metali ziem rzadkich przy granicy z Chinami. To bezpośrednio podcina gałąź, na której siedzi reżim; według prof. Michała Lubiny na razie jednak wciąż podcina zbyt słabo, by przesądzić już o upadku rządzących.

- Kontrola nad złożami cennych kamieni i metali od zawsze była podzielona - tłumaczy. Najważniejszym źródłem przychodów Birmy pozostaje gaz ziemny, którego złoża nadal jednak kontroluje junta i traktuje ich obronę z najwyższym priorytetem. W grę nie wchodzi też atak na gazociągi, choć długie ich odcinki znajdują się już na terenach kontrolowanych przez rebeliantów. - Co prawda trzy birmańskie rurociągi - dwa gazociągi i jeden ropociąg - biegną przez cały kraj i byłyby łatwym celem dla ruchu oporu, który zresztą tym straszy, ale nikt się na taki atak na rurociągi nie odważył - zauważa prof. Lubina. 

Dlaczego rebelianci nie chcą zaatakować gazociągów, de facto kroplówek birmańskiego reżimu? Bo choć wydaje się to paradoksem, atak taki mógłby wręcz wzmocnić reżim, a nie go osłabić. A to z powodu "wielkiej polityki" w regionie. Birmańskie gazociągi powstały dzięki chińskiej pomocy i to w dużym stopniu do Chin trafia nimi surowiec. Atak na rurociągi co prawda wstrzymałby więc tymczasowo eksport surowca, ale frakcja za to odpowiedzialna zostałaby wykluczona z możliwości prowadzenia jakichkolwiek negocjacji z Pekinem.

- Nic tak nie wścieka Chińczyków, jak groźby podniesienia ręki na te rurociągi - podkreśla ekspert. Dlatego ruch oporu nie atakuje tych instalacji, bo byłoby to spaleniem mostów w relacjach z Chinami i Tajlandią, i zaprzepaszczeniem szans na lukratywny handel z nimi w przypadku przejęcia władzy. Atak taki sprawiłby również, że Chiny i Tajlandia zaczęłyby teraz mocniej wspierać juntę, widząc ją jako bardziej przewidywalną stronę konfliktu. 

Senne ruiny Mrauk U, południowa Birma (Mjanma)
Senne ruiny Mrauk U, południowa Birma (Mjanma)
Źródło: Maciej Michałek

Jak pokonać tyrana

Aby zmusić juntę do kapitulacji, ruch oporu musi więc szukać innych rozwiązań. I to właśnie robi. - Kluczowe jest centrum kraju. Birma w uproszczeniu dzieli się na Birmę właściwą, w centrum kraju i zamieszkaną w większości przez etnicznych Birmańczyków, oraz na tereny wokół niej zdominowane przez mniejszości etniczne. I wojna na terenach wokół centrum w praktyce trwa nieprzerwanie od powstania współczesnej Birmy w 1948 roku. To najdłuższa wojna we współczesnym świecie. Z punktu widzenia władzy liczy się tylko Birma właściwa: kto rządzi w centrum, ten rządzi w kraju - wyjaśnia prof. Lubina.

Rebelianci doskonale zdają sobie z tego sprawę i wojna domowa rzeczywiście dotarła już do centrum kraju. - Po puczu z 2021 roku nagle pojawiło się ogólnonarodowe powstanie i zaczęły działać tam partyzantki nazywane PDF. One są za słabe, by zdobyć główne miasta, ale na tyle silne, by zdobywać duże obszary wiejskie lub przecinać główne drogi. Junta ma w efekcie czasem problem, by przejechać z Rangunu do Naypyidaw, czyli pomiędzy dwoma głównymi miastami kraju - zauważa ekspert. 

Dziś w Birmie z juntą walczy mozaika co najmniej kilkudziesięciu ugrupowań zbrojnych, oprócz PDF-ów m.in. armie poszczególnych mniejszości etnicznych, które połączyła jedynie niechęć do władzy centralnej. - I razem próbują zadusić, wycieńczyć juntę taktyką tysiąca małych ciosów ze wszystkich stron. Taktyka ta rzeczywiście przynosi pewne efekty, bo ruch oporu od 2023 roku ma przewagę, junta jest w defensywie i straciła część najważniejszych granic, choć nadal nie wszystkie - przyznaje prof. Lubina. 

Podziały etniczne w Birmie (Mjanmie)
Podziały etniczne w Birmie (Mjanmie)
Źródło: PAP/Reuters - Adam Ziemienowicz

Właśnie w 2023 roku rozpoczęła się ofensywa połączonych sił części armii regionalnych i partyzantek PDF, która okazała się wielkim sukcesem i do dziś odebrała juncie inicjatywę. A ofensywę tę prowadzi jedynie część milicji walczących z rządem. Gdyby dołączyły do niej pozostałe lokalne armie, upadek junty byłby bardzo szybki. Jak zauważa Michał Lubina, problem w tym, że poszczególne armie ruchu oporu mają różne cele. - Walczące w centrum kraju PDF-y jednoznacznie chcą obalenia junty. Ale partyzantki etniczne często nie tyle walczą z juntą, co głównie o własną autonomię. One na swoich terenach są dziś często silniejsze od junty i mają pokusę, by wykorzystać słabość reżimu, wyrzucić tylko jego siły ze swoich ziem i na tym poprzestać - wyjaśnia.

- To jest kuszące, ale grozi tym, że jak tylko junta wyliże rany, to wróci i wojna znów wybuchnie, więc to nie jest długofalowe rozwiązanie - przyznaje.

Drugą możliwością dla partyzantek etnicznych byłoby wykorzystanie aktualnej słabości junty, zmobilizowanie się i uderzenie na jej siły w kluczowym centrum kraju. - To rozwiązanie byłoby z kolei krwawe, bo junta byłaby coraz bardziej zdesperowana, ale za to dawałoby szansę na obalenie władz centralnych, zmienienie ich i na trwałe wynegocjowanie warunków własnej autonomii - zauważa ekspert. 

Aby zrealizowała się ta druga możliwość, oprócz gotowości na większe ofiary niezbędna byłaby także zmiana myślenia przez siły regionalne. Partyzantki etniczne musiałyby zacząć myśleć szerzej niż jedynie o walce o ziemie "swoich" ludzi i zacząć walczyć o całe państwo. Musiałaby wzmocnić się ich narodowa tożsamość jako Birmańczyków, obok dominującej dotąd tożsamości etnicznej. Czy taki proces rzeczywiście postępuje?

- To dobre pytanie. Wśród mniejszości na pewno jest dziś większe poczucie, że Birma to ich kraj - rzadko mówią już o separatyzmie, głównie o autonomii. Natomiast przełomu w myśleniu jeszcze nie widzę. Przywódcy sił mniejszości etnicznych wciąż wahają się, które z podejść przyjąć - poprzestać na wypchnięciu junty z własnego terytorium czy dążyć do obalenia władz centralnych - mówi prof. Lubina. - To z jednej strony jest dla nich bezprecedensowa szansa na formalną zmianę własnego statusu, ale z drugiej mają poczucie, że etniczni Birmańczycy zawsze ich oszukiwali i lepiej by było po prostu przegnać armię rządową i odizolować się od spraw reszty kraju - wyjaśnia. 

birma
Walki w Birmie (wrzesień 2022)
Źródło: Reuters Archive

Birmański okrągły stół?

Na tę mozaikę sił, interesów i celów nakłada się dodatkowo długi cień potężnego sąsiada - Chin. To azjatyckie mocarstwo od dawna ma największe wpływy w pogrążonej w kryzysie Birmie, jednak unika angażowania się w wewnętrzny konflikt. Zaangażowanie to duże koszty i ryzyko, a Pekinowi wystarczy, by utrzymać własne bezpieczeństwo i nieprzerwany dostęp do birmańskich surowców naturalnych. Obserwując wojnę domową w Birmie, Chińczycy spokojnie czekali na to, kto wygra.

- Ale po sukcesach rozpoczętej rok temu ofensywy ruchu oporu Chiny rzeczywiście przestraszyły się, że junta przegra i zaczęły ją wspierać - zauważa prof. Lubina. Manifestacyjnie 5 listopada 2024 roku, czyli w dniu wyborów prezydenckich w USA, zaprosiły birmańskiego dyktatora, generała Min Aung Hlainga do Szanghaju, by pokazać Birmańczykom, że ma on poparcie Chin. - To psychologicznie bardzo ważny akcent, który bez wątpienia podkopał morale ruchu oporu - bo pokazał, że tworzące go grupy walczą nie tylko ze znienawidzonym generałem, ale też z wolą Chińczyków - zwraca uwagę ekspert. 

Jednocześnie Chiny zaczęły zakulisowo działać, aby przynajmniej część partyzantek zniechęcić do kontynuowania ofensywy. - Widać to było na przykład, gdy partyzanci z ugrupowania znanego jako MNDAA z Kokangu zdobyli miasto Lashio w stanie Szan, pierwszą stolicę prowincji utraconą przez juntę. Partyzanci nie zgodzili się wycofać z tego miasta, ale pod naciskiem Pekinu zaprzestali dalszej ofensywy - zauważa prof. Lubina. - Dobrze pokazuje to granice wpływów chińskich w tym państwie, ale też przypomina, że w Birmie działa kilkadziesiąt różnych grup zbrojnych o bardzo różnych poglądach i celach, a tylko na część Chiny mają wpływ - dodaje. Zarazem przypomina to, jak skomplikowana jest wojna domowa w Birmie, w której "część z armii mniejszości etnicznych jest nawet po stronie junty, tylko 'wstydzi się' to otwarcie zadeklarować" - mówi ekspert. 

Wojska junty rządzącej Birmą
Wojska junty rządzącej Birmą
Źródło: PAP/EPA

Aby pogodzić interesy tak wielu stron konfliktu, jedynym rozwiązaniem wydaje się okrągły stół. To tego typu obrady, w których junta porozumiałaby się z największymi siłami opozycyjnymi, wydają się najbardziej realnym sposobem na pokój w Birmie. Na razie nikt jednak nie jest gotowy na takie rozmowy. - Do tego ruch oporu musiałby najpierw albo wygrać z armią, albo dogadać się z częścią generałów. Myślę, że jego celem jest to drugie, ale nie da się tego zrobić z obecnym dyktatorem Min Aung Hlaingiem, zbyt wiele krwi jest już na jego rękach, za bardzo jest znienawidzony - ocenia prof. Lubina.  

- Jednak gdyby udało się siłom ruchu oporu doprowadzić do tego, że inni generałowie zrobią kontrpucz, odsuną Min Aung Hlainga i powiedzą: "co złego to nie my", to szanse na jakiś okrągły stół w Birmie by się otworzyły - podkreśla. Badacz przypomina przy okazji, że w listopadzie 2024 roku partyzanci próbowali już także zabić przywódcę junty - dronami, w samej stolicy - ale zamach się nie udał. A niewiele później Min Aung Hlaing zyskał dodatkową "ochronę" ze strony Chin. 

Jakiekolwiek rozmowy o przyszłości Birmy byłyby też momentem, w którym świat musiałby przypomnieć sobie o postaci, która od dekad była symbolem walki o wolność tego kraju. To Aung San Suu Kyi, legendarna laureatka Pokojowej Nagrody Nobla, która od dekad prowadzi nierówną walkę z juntą. Przez większość z ostatnich kilkudziesięciu lat była za to więziona, również obecnie jest przetrzymywana przez reżim.

Walka Aung San Suu Kyi o demokrację w Birmie
Walka Aung San Suu Kyi o demokrację w Birmie
Źródło: PAP/Reuters - Adam Ziemienowicz

- Wszelkie rozmowy pokojowe w Birmie musiałyby rzeczywiście ją także uwzględniać. Partyzantki w kluczowej, centralnej części Birmy noszą ją na sztandarach i są kontrolowane przez jej formację polityczną, jednak w praktyce Aung San Suu Kyi nie kontroluje żadnych sił zbrojnych. Na pewno jest więziona przez wojsko, ale niewiele wiadomo o tym, gdzie i w jakich warunkach przebywa ani w jakim jest zdrowiu - przyznaje prof. Lubina.

Reuters Birma
Birmańska bojowniczka o wolność Aung San Suu Kyi
Źródło: Reuters Archive

Przełomowy moment dla kraju

Choć sytuacja w Birmie pozostaje skomplikowana, odniesione przez rebeliantów w ostatnim roku sukcesy coraz bardziej zbliżają nas do jakiegoś przesilenia. Junta nie może już dłużej tracić terytorium, jeśli chce pozostać u władzy, rebelianci jednak nie mogą teraz odpuścić, jeśli chcą osiągnąć końcowe zwycięstwo.

Zdaniem prof. Michała Lubiny to "na pewno przełomowy moment dla Birmy". - Jeżeli junta wygra, to ruch oporu załamie się na wiele lat, przeciwnicy junty uciekną za granicę i wojskowi pozostaną u władzy jeszcze na długo. Jeżeli junta przegra, to zrobi się z kolei naprawdę ciekawie: ta wojna ma wiele celów i potencjalnie może przynieść też wiele zmian w Birmie: społecznych, obywatelskich, etnicznych, de facto może stworzyć nową Birmę, niebędącą już "Prusami Azji", bardziej znośną dla swoich mieszkańców - przewiduje ekspert. 

Birmańska wojna domowa przypomina właśnie ostatnią rundę zaciętej walki bokserskiej, w której o ostatecznym zwycięstwie zdecyduje to, który z wyczerpanych bokserów bardziej w nie wierzy. - Podstawowe pytanie w Birmie brzmi: kto pierwszy pęknie? Czy generałowie, którzy zrobią kontrpucz, odsuną Min Aung Hlainga i dogadają się z opozycją, czy też pierwszy pęknie ruch oporu i wojna przycichnie? - zaznacza prof. Lubina. 

Kto jest faworytem w tej ostatniej rundzie? Jak ekspert ocenia szanse rebeliantów w skali od 1 do 10, gdzie 10 to upadek junty w ciągu najbliższego roku? - Oceniam sytuację na 5, sprawa jest całkowicie pół na pół. Choć jeszcze cztery miesiące temu, przed wsparciem junty przez Chiny, dałbym 7. Wydaje się, że na obszarach Birmy właściwej junta raczej się utrzyma w najbliższym czasie, natomiast na terenach etnicznych jest bardzo prawdopodobne, że jej siły zostaną ze znacznych obszarów całkowicie wypchnięte - odpowiada Michał Lubina.

Wynik tej walki pozostaje więc otwarty, końcowy gong wydaje się jednak nieuchronnie zbliżać.

Czytaj także: