Juryj Karajeu, minister spraw wewnętrznych Białorusi powiedział, że bierze na siebie odpowiedzialność i przeprasza za obrażenia, których doznali "przypadkowi ludzie" podczas protestów, które wybuchły po niedzielnych wyborach prezydenckich. Mówił także, że dokonano 11 celowych ataków na milicjantów.
- Biorę odpowiedzialność i składam przeprosiny za obrażenia przypadkowych ludzi podczas protestów - powiedział Karajeu w wywiadzie dla białoruskiej telewizji ONT. - Powinniśmy szybciej zwalniać zatrzymanych i już zaczęliśmy to robić - zapewnił.
- Nie jestem człowiekiem krwiożerczym. Nie chcę przemocy - przekonywał minister.
Jednak - dodał Karajeu - w ciągu trzech ostatnich dni "dokonano 11 świadomych napadów" na funkcjonariuszy służb mundurowych. - To w rzeczywistości jest usiłowaniem zabójstwa - powiedział minister i zaapelował, by wyobrazić sobie "reakcję zwrotną towarzyszy" tych ludzi.
Zapewnił, że milicjanci nie są "satrapami", a "ratują integralność państwa". - Były próby podpalania opon i rzucania koktajli Mołotowa - oświadczył.
Argumentował, że w internecie pojawiły się już adresy domowe milicjantów, co "wywołuje w odpowiedzi agresję" funkcjonariuszy.
Karajeu: nie należy stosować przemocy wobec kobiet
Minister mówił w wywiadzie, że podczas "kolorowych rewolucji" dochodzi do "podszywania się pod ludność cywilną".
Karajeu przyznał, że dotąd "w historii Białorusi nie dochodziło do użycia armatek wodnych i gazu łzawiącego - poważnych środków nieśmiercionośnych" (używanych przez milicję - red.).
Podkreślił, że nie należy stosować przemocy wobec kobiet, które na ulicach białoruskich miast ustawiają się w żywych łańcuchach i apelują o niestosowanie przemocy. - Na tej płaszczyźnie mamy wspólny cel - zapewnił.
W czwartek, piątym dniu protestów Białorusinów przeciw oficjalnym wynikom wyborów prezydenckich po raz pierwszy demonstracje zaczęły się już rano, gdy w Mińsku setki kobiet formowały "łańcuchy solidarności". Wiele z nich miało przy sobie zdjęcia bliskich, zatrzymanych podczas protestów. Łańcuchy te rosły w ciągu dnia, zapełniając centralne place stolicy.
Tysiące pracowników przerwało pracę w zakładach, by zaprotestować przeciw brutalności sił specjalnych, co - jak pisze Associated Press - może być zapowiedzią groźnych dla rządu strajków. Pojawiły się informacje o protestach w zakładach Grodno-Azot, Grodnożiłstroj, Terrazit, na Rynku Lidzkim, w zakładach Biełmiedprieparaty.
Jeden z demonstrantów zginął w poniedziałek, zaś w czwartek tysiące ludzi zebrały się w miejscu jego śmierci, a wielu z nich przyniosło kwiaty. Ambasadorowie państw UE również złożyli kwiaty w tym miejscu.
Do manifestacji w Mińsku i innych miastach dołączyli medycy, którzy ogłosili, że brutalność, z jaką siły specjalne tłumią protesty, przeszła wszelkie granice.
Wszczęto dochodzenie w sprawie osób organizujących protesty, co oznacza, że władze przygotowują się do wydania wyroków na część zatrzymanych. Grozi im do 15 lat więzienia.
Emerytowani milicjanci i wojskowi przeciw przemocy
Podczas spotkania z pracownikami fabryki w Grodnie tamtejszy szef milicji przeprosił za brutalne tłumienie protestów. Kilkudziesięciu emerytowanych milicjantów i wojskowych zamieściło w internecie nagrania wideo, na których wyrzucają swoje mundury do śmieci. Kilku popularnych spikerów telewizyjnych odeszło z pracy.
Ponad 100 naukowców - wykładowców i pracowników uczelni - podpisało się pod apelem do władz o zatrzymanie przemocy wobec uczestników protestów powyborczych i o uwolnienie więźniów politycznych. - Uważamy działania struktur siłowych za bezprawne i niedopuszczalne - oświadczyli.
Na Białorusi zatrzymano już, często bardzo brutalnie, około 7 tys. osób.
Źródło: PAP