Oddając swój głos w niedzielnych wyborach parlamentarnych, Belgowie decydują o przyszłości swojego kraju, ale inaczej niż obywatele większości demokracji. Ich głosy pośrednio będą decydować o tym, czy Belgia w obecnym kształcie ma nadal istnieć.
Faworytem sondaży jest Nowy Sojusz Flamandzki (NSA) - partia która optuje za stopniowym rozpadem Belgii na dwa oddzielne kraje.
Rozpad Belgii?
- Pytaniem nie jest czy NSA wygra, ale jak wielkie będzie to zwycięstwo - stwierdził komentator gazety De Morgen. Duże rozdrobnienie belgijskiej sceny politycznej, powoduje, że nawet po zwycięstwie w wyborach, lider NSA - Bart De Wever, nie będzie mógł od razu objąć urzędu premiera i rozpocząć demontowanie kraju.
Do sformowania rządu będzie potrzebna współpraca co najmniej czterech partii. Niestabilne koalicje są plagą ostatnich lat w Belgii. Po wyborach w 2007 roku sformowanie rządu zajęło dziewięć miesięcy, a premier trzy razy w ciągu trzech lat składał dymisję, ostatecznie ani razu nie przyjętej.
Istnieje jednak szansa na to, iż rząd pod przewodnictwem De Wevera powstanie, co oznacza, że Belgowie "grają o swoją przyszłość', jak stwierdziła gazeta "La Libre Belgique".
Skomplikowana koegzystencja
Bolączką Belgii poza potężnym, trzecim w Europie, deficytem budżetowym, jest spór pomiędzy frankofońskimi Walonami i mówiącymi po holendersku Flamandami. Ci pierwszy, zamieszkują południe kraju i uważają się za wykorzystywanych przez Flamandów z północy. Ci drudzy natomiast czują się wykorzystywani przez "mniej pracowitych" i "leniwych" południowców.
Walonowie chcą niezależności od władzy Flamandów, Flamandowie chcą uwolnić się od domniemanego balastu południowców. Obydwie te sprzeczne tendencje zagrażają teraz istnieniu kraju jako jedności.
Źródło: Reuters