Samochód wjechał w tłum ludzi bawiących się na festynie w miejscowości Strepy-Bracquegnies w gminie La Louviere na zachodzie Belgii. Do tragicznego zdarzenia doszło w niedzielę nad ranem. Według najnowszych informacji zginęło sześć osób, a 37 jest rannych. Stan 10 poszkodowanych jest poważny. Nadal nie ma pewności co do charakteru zdarzenia: czy był to wypadek, czy atak terrorystyczny.
Tragiczny bilans ofiar śmiertelnych zdarzenia w belgijskiej miejscowości Strepy-Bracquegnies wzrósł do sześciu - podano w niedzielę po południu. Według najnowszych danych rannych jest 37 osób, z czego 10 ciężko.
Nie ma pewności: wypadek czy atak
Jacques Gobert, burmistrz miasta La Louviere, którego częścią jest osada Strepy-Bracquegnies, powiadomił, że lokalne uroczystości zostały odwołane. - Wciąż nie wiemy, czy to był wypadek, czy też zamach - przyznał. Natomiast prokurator Damien Verheyen uznał, że "na tym etapie nie ma elementów, które sugerowałyby, że atak miał motyw terrorystyczny".
Do tragicznego zdarzenia doszło w niedzielę około godziny 5 rano podczas festynu na Rue des Canadiens. W grupę ludzi bawiących się na ulicy wjechał samochód. Belgijski nadawca RTBF podał, że w pojeździe znajdowały się dwie młode osoby.
Policja zdementowała informacje podane wcześniej przez lokalne media, że uciekali oni przed funkcjonariuszami.
"Rozległy się krzyki. To było straszne"
Burmistrz Jacques Gobert poinformował, że podejrzani zostali zatrzymani. Według podawanych obecnie informacji, byli mieszkańcami regionu i nie byli wcześniej karani.
- Brak słów, to straszne. Po przybyciu na miejsce katastrofy zobaczyłem ciała rozrzucone po ulicy, zobaczyłem cierpiących ludzi. To coś niewyobrażalnego - oświadczył burmistrz, cytowany przez portal RTL Info.
Reporter stacji telewizyjnej Bel RTL Fabrice Collignon, który był świadkiem zdarzenia, przekazał, że na ulicy bawiło się około 150 osób. - Usłyszeliśmy głośny hałas za nami i chwilę później samochód dosłownie wjechał w tłum ludzi. To była scena, której nigdy sobie nie wyobrażałem - powiedział dziennikarz. - Ludzie krzyczeli. Słychać było muzykę i śmiechy, a trzy sekundy później rozległy się krzyki. To było straszne - relacjonował.
Źródło: theguardian.com, RTL, RTBF, Daily Express, Reuters