Chrześcijańsko-liberalna koalicja rządowa Angeli Merkel zablokowała w czwartek w Bundestagu ustawę o parytetach dla kobiet. Nowe prawo miałoby ustanowić obowiązkowy procent miejsc przeznaczonych we władzach prywatnych spółek dla kobiet. Wcześniej projekt przyjęła druga izba parlamentu - Bundesrat.
Część posłanek CDU zapowiadała poparcie ustawy, jednak Merkel przywołała je do porządku. Po kilkugodzinnej bardzo emocjonalnej, pełnej ostrych wypowiedzi debacie deputowani CDU/CSU i FDP odrzucili projekt Bundesratu. Przeciwko obowiązkowym parytetom głosowało 320 parlamentarzystów, za 277, jedna osoba wstrzymała się od głosu.
Popierany przez SPD, Zielonych i Lewicę projekt Bundesratu przewidywał stopniowe zwiększanie puli miejsc zarezerwowanych dla kobiet w radach nadzorczych spółek giełdowych z 20 proc. w 2018 roku do 40 proc. w 2023 roku.
"Hipokryzja i ogłupianie społeczeństwa"
Podczas debaty Katrin Goering-Eckardt z partii Zielonych zarzuciła chadekom, że swoją postawą uniemożliwiają wdrożenie rozwiązania, które byłoby pierwszym krokiem na drodze do zapewnienia kobietom większego wpływu na gospodarkę.
Szef klubu parlamentarnego SPD Frank-Walter Steinmeier apelował, żeby po latach dyskusji przystąpić wreszcie do czynów. Taktykę koalicji nazwał "hipokryzją i ogłupianiem społeczeństwa".
- Niedobrze, że zmuszacie kobiety, by głosowały przeciwko własnym interesom - grzmiał szef frakcji Lewicy Gregor Gysi, zwracając się w stronę ław poselskich CDU i FDP. Socjaldemokraci i Zieloni wzywali posłanki koalicji do "wykazania odwagi" i do głosowania za ich projektem.
Przedstawiciele CDU i FDP wytykali opozycji, że ich celem nie jest poprawa sytuacji kobiet, lecz jedynie "wbicie klina" między partie koalicji rządowej. Gerda Hasselfeldt z CSU nazwała polityków koalicji "faryzeuszami". Minister do spraw rodziny Kristina Schroeder przypomniała, że SPD i Zieloni będąc przy władzy w latach 1998-2005 nie zatroszczyli się o obligatoryjny parytet kobiet, zadowalając się ogólnikową deklaracją pracodawców.
Koalicyjne deputowane "spacyfikowane"
W minionych tygodniach część posłanek CDU i FDP sygnalizowała gotowość do poparcia opozycyjnego projektu. Do tego grona należała też minister pracy Ursula von der Leyen z CDU. Gdyby 21 posłanek koalicji zagłosowało za projektem, uzyskałby on większość w parlamencie.
By zapobiec kompromitacji, Merkel i szef klubu parlamentarnego Volker Kauder wywierali silną presję na niepokorne deputowane. By zażegnać spór, szefowa rządu zobowiązała się w poniedziałek, że postulat 30-procentowego parytetu dla kobiet do roku 2020 zostanie wpisany do programu wyborczego CDU. Do tej pory chrześcijańscy demokraci byli zwolennikami dobrowolnego zobowiązania szefów spółek do zagwarantowania pewnej puli stanowisk we władzach kobietom - tzw. Flexi-Quote.
Wolna Partia Demokratyczna (FDP) jest zdecydowanie przeciwna wszelkim regulacjom krępującym swobodę przedsiębiorców.
Szantaż i działanie na szkodę
Zmiana stanowiska przyjęta została z niezadowoleniem przez koła gospodarcze w CDU. Wiceprzewodniczący frakcji CDU i równocześnie szef stowarzyszenia drobnych przedsiębiorców Michael Fuchs zarzucił von der Leyen szantaż wobec władz partii. Inni koledzy partyjni oskarżyli minister ds. rodziny o działanie na szkodę partii. Jak twierdzą niemieckie media, von der Leyen zagroziła, że w przypadku odmowy korekty programu wyborczego poprze wniosek opozycji.
Jak podała agencja dpa, kobiety stanowią obecnie 12 proc. członków rad nadzorczych, w zarządach jest ich mniej niż 5 proc. Za parytetem kobiet w radach nadzorczych spółek w skali całej UE opowiada się Komisja Europejska.
Autor: pk / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Wikipedia (CC BY-SA 2.0) | JesterWr