W ostatnich dniach zimnej wojny w Europie stacjonowało około 350 tysięcy amerykańskich żołnierzy wyposażonych w najcięższy sprzęt w dyspozycji Pentagonu. Kolejne dekady przyniosły jedynie redukcje. Dzisiaj liczebność wojska USA w Europie jest symboliczna. W wypadku ewentualnej wojny trzeba będzie czekać na posiłki zza oceanu.
Amerykańskimi wojskami w Europie zarządza U.S. European Command (EUCOM) z kwaterą główną w Stuttgarcie. Zasięg jego odpowiedzialności obejmuje nie tylko cały geograficzny Stary Kontynent, ale też całe terytorium Rosji, Turcji i krajów Kaukazu. Amerykański generał stojący na czele dowództwa jest też naczelnym dowódcą wojsk NATO w Europie.
W ostatniej fazie zimnej wojny EUCOM zarządzało najpotężniejszym zgrupowaniem wojsk USA poza granicami kraju. Składały się nań najciężej uzbrojone oddziały US Army, w tym dwie dywizje pancerne i wiele zmechanizowanych. Ich zadanie było proste - powstrzymać natarcie wojsk Układu Warszawskiego na zachód.
Rozprężenie po upadku ZSRR
Tak było do 1991 roku. Choć 23 lata to niewiele, dla wojsk USA w Europie jest to zupełnie inna epoka. Po rozpadzie Bloku Wschodniego i zniknięciu zagrożenia wielką inwazją ze wschodu, rozpoczęto szybkie zmniejszanie liczebności wojsk amerykańskich na Starym Kontynencie.
Do 1995 roku ubyła połowa żołnierzy wojsk USA i pozostało ich w Europie około 150 tysięcy. Setki baz zamknięto, część uzbrojenia przeniesiono do magazynów, a resztę wywieziono do USA. Proces redukcji przyśpieszyła wojna w Zatoce Perskiej, na którą wysłano znaczną część jednostek stacjonujących w Niemczech w składzie V i VII Korpusu US Army. Wiele z nich już nie wróciło do Europy lub wróciło tylko po to, aby zostać formalnie rozwiązane, jak na przykład cały VII Korpus.
Do końca XX wieku liczebność wojsk podległych EUCOM spadła do około 120 tysięcy żołnierzy. Redukcje nieco spowolnił chaos i wojny na Bałkanach oraz to, że mniej więcej taka liczba wojsk do pozostania została przewidziana jeszcze przez administrację Georga H.W. Busha na początku lat 90. Oznaczało to, że jeszcze na początku XXI wieku w Europie było dość silne zgrupowanie wojsk USA dysponujące bronią pancerną.
Wyczerpująca "wojna z terrorem", kryzys i Obama
Obezwładniającym ciosem dla sił EUCOM okazała się "wojna z terrorem", zwłaszcza inwazja na Irak w 2003 roku. Konieczność prowadzenia równolegle dwóch operacji, w Afganistanie i Iraku, oznaczała dla wojsk USA totalną mobilizację. W efekcie z Europy zabrano większość oddziałów bojowych, które nadal formalnie stacjonowały w Niemczech, ale w praktyce jedynie odpoczywały tam pomiędzy kolejnymi misjami w Azji.
Europa stała się bardzo ważnym punktem tranzytowym w drodze do Afganistanu i Iraku i o ile oddziały czysto bojowe praktycznie z niej zniknęły, o tyle logistyczne jednostki rosły w siłę. Kluczowe znaczenie zyskała baza Ramstein w Niemczech, gdzie powstał między innymi duży szpital dla rannych ewakuowany ze strefy walk.
Ostatecznie wojska USA w Europie dobił kryzys gospodarczy oraz administracja Baracka Obamy. W dobie poważnych problemów budżetu federalnego Pentagon musiał szukać oszczędności, aby finansować bieżące wojny. Zdecydowano więc między innymi o ograniczeniu stacjonowania wojsk w Europie do niezbędnego minimum. Współgrało to ze strategią lansowaną przez administrację Obamy, według której głównym wyzwaniem dla USA w XXI wieku będą rosnące w siły Chiny. Uznano zatem, że europejscy członkowie NATO powinni sami wziąć większą odpowiedzialność za swoje bezpieczeństwo.
Koniec symboli
W rezultacie takiej polityki w ostatnich latach z Europy wycofano większość wojsk. Zniknęła między innymi całkowicie broń pancerna, a ostatnie czołgi M1A2 Abrams należące do jednostki bojowej odpłynęły za ocean w 2013 roku. Pewna ich liczba pozostaje w Niemczech nieprzypisana do żadnego oddziału i służy podczas ćwiczeń na poligonach, gdzie przybywający z USA pancerniacy poznają środowisko europejskie.
Do USA odleciały też wszystkie samoloty szturmowe A-10 Warthog, specjalnie skonstruowane do walki z wojskami pancernymi w Europie. Dodatkowo zredukowano liczbę jednostek lotnictwa i zamknięto wiele baz, choć w części z nich zostawiono magazyny z bombami jądrowymi.
Zgodnie z trendem zapoczątkowanym jeszcze podczas "wojny z terrorem" europejskie wojska USA zostały odchudzone i zadanie skupienia się na zapewnianiu wsparcia logistycznego dla operacji w Azji i Afryce oraz na ćwiczeniach z innymi państwami NATO.
Siły symboliczne
Obecnie wojska USA w Europie liczą około 67 tysięcy ludzi, przy czym znaczna część to żołnierze zajmujący się utrzymaniem baz, zaopatrzeniem oraz obsługą samolotów i okrętów, dla których Europa jest tylko przystankiem.
Siły lądowe składają się z trzech brygad, z których dwie stacjonują w Niemczech, a jedna we Włoszech. Jednostka tej wielkości w wojsku USA to około 3,3 tysiąca ludzi. Oznacza to, że Amerykanie dysponują w Europie niecałymi 10 tys. żołnierzy jednostek liniowych, których głównym zadaniem jest walka na lądzie.
W niemieckim Vilseck swoją kwaterę ma 2. Brygada Kawalerii, której głównym uzbrojeniem są wozy opancerzone Stryker. W Ansbach bazę ma 12. Brygada Kawalerii Powietrznej, której najważniejszym sprzętem są śmigłowce. Ponieważ jest to tak zwana "ciężka brygada", to dysponuje aż 60 śmigłowcami szturmowymi AH-64 Apache i około 60 śmigłowcami transportowymi. Ostatnia duża jednostka US Army to 173, Brygada Powietrznodesantowa z Vicenzy we Włoszech, która jest szkolona do skoków spadochronowych i ataków na tyły wroga, choć od lat działa jak normalna piechota w Afganistanie i Iraku wspierana przez śmigłowce.
Lotnictwo wojskowe USA (USAF) podlegające EUCOM jest zgrupowane w 3. Armii Powietrznej. Jej główna baza to niemieckie Ramstein, choć faktycznie większość sił stacjonuje we Włoszech i Wielkiej Brytanii. Łącznie Amerykanie dysponują w Europie około 130 myśliwcami. Połowa z nich to F-15 stacjonujące w brytyjskiej bazie RAF Lakenheath, a reszta to F-16 z włoskiej bazy Aviano i niemieckiej Spangdahlem. Dodatkowo Amerykanie mają kilkanaście latających cystern i kilkadziesiąt różnych samolotów transportowych, głównie z rodziny C-130 Hercules.
Flota i piechota morska utrzymują w Europie symboliczne siły. Za wody okalające Stary Kontynent odpowiada 6. Flota US Navy z główną kwaterą w Neapolu. Jej jedyną stałą siłą jest 60 Dywizjon Niszczycieli w składzie czterech okrętów typu Alreigh Burke. 6. Flota nie posiada żadnych innych jednostek podporządkowanych na stałe i obejmuje jedynie kontrolę nad grupami okrętów, które akurat znajdą się w jej obszarze odpowiedzialności. Lotniskowce i duże okręty desantowe z piechotą morską na pokładzie najczęściej jedynie przepływają obok Europy w drodze na Bliski Wschód, czasami zatrzymując się nieco dłużej w zależności od sytuacji.
Korpus Piechoty Morskiej teoretycznie ma w Europie około 1,5 tysiąca żołnierzy, ale są to wszystko sztabowcy i logistycy odpowiadający za opiekę nad oddziałami przepływającymi obok Europy na pokładach okrętów desantowych.
Odsiecz zza oceanu
Liczba wojsk amerykańskich w Europie jest zupełnie niewystarczająca do prowadzenia jakichkolwiek szerzej zakrojonych działań zbrojnych na tym kontynencie i obecnie mają one raczej symboliczny charakter. W razie teoretycznego konfliktu z Rosją europejskie państwa NATO muszą na początku polegać tylko i wyłącznie na sobie. Najszybciej Europę wsparłoby amerykańskie lotnictwo, które pomimo cięć nie ma sobie równych na świecie i mogłoby poważnie pomóc Europejczykom. Następna zjawiłaby się US Navy i Korpus Piechoty Morskiej. Główna amerykańska odsiecz musiałaby przepłynąć Ocean Atlantycki.
Mobilizacja i przerzucenie znacznych sił lądowych do Europy to kwestia wielu tygodni. Proces ten zająłby najwięcej czasu zwłaszcza w odniesieniu do tak zwanych Opancerzonych Brygadowych Zespołów Bojowych (inaczej Ciężka Brygada), współczesnych odpowiedników niegdysiejszych Dywizji Pancernych. Szybciej do akcji mogłyby wkroczyć oddziały piechoty morskiej, która zawsze utrzymuje w gotowości co najmniej jedną brygadę załadowaną na okręty i krążącą po oceanach.
Za pocieszenie można uznać to, że Amerykanie wycofując większość wojsk z Europy pozostawili za sobą wiele baz, które mogą w krótkim okresie przyjąć nowe jednostki. Na Starym Kontynencie pozostawiono też znaczne zapasy amunicji, paliwa i wszelkich zapasów koniecznych do prowadzenia wojny. W bazach lotniczych w Holandii, Niemczech, Turcji, Włoszech i Wielkiej Brytanii znajduje się ponadto ponad sto bomb termojądrowych.
Na dodatek stacjonujące w Europie oddziały, mimo niewielkiej siły rażenia, są zaprawione w bojach i nowocześnie uzbrojone.
Trzeba polegać na sobie
Taki obraz potencjału amerykańskiego w Europie najpewniej nie zmieni się w najbliższych latach, nawet pomimo kryzysu w relacjach z Rosją. Pentagon boryka się bowiem z poważnymi cięciami budżetowymi i tak długo jak nie będzie to absolutnie konieczne, nie będzie skłonny do wysłania większej liczby żołnierzy za Ocean Atlantycki. Zwiększona zostanie za to ilość wspólnych ćwiczeń, do czego Pentagon jest w Europie najlepiej przygotowany, a samoloty z baz na zachodzie kontynentu częściej będą pojawiały się w Polsce czy krajach bałtyckich.
Wśród amerykańskiej generalicji i elit politycznych wielu zwolenników ma pogląd, że europejskie państwa NATO pasożytują na wojskach USA. Taki pogląd nie może dziwić, skoro Europejczycy konsekwentnie ograniczają swoje wydatki na zbrojenia i średnio przeznaczają na nie znacznie mniej niż zalecane przez Sojusz dwa procenty PKB, a jednocześnie oczekują od Waszyngtonu, że będzie gwarantem bezpieczeństwa w Europie. Być może postawa Rosji i polepszenie sytuacji gospodarek państw UE pozwoli odwrócić ten europejski trend.
Autor: Maciej Kucharczyk\mtom / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: US Army