11 września 2001. Koniec Pax Americana, początek chaosu

Aktualizacja:

Truizmem jest powiedzenie, że 11 września 2001 r. zmienił świat i Amerykę. Ale nie powiedzenie tego zdania byłoby niepoważne. Dlatego swój komentarz zacznę standardowo, jak zaczyna się większość komentarzy na rocznicę zamachów terrorystycznych z 11 września 2001 r. w Nowym Jorku, Pensylwanii i Waszyngtonie - pisze komentator TVN24 Jacek Stawiski.

Tak, to był dzień, który zmienił świat. Nawet więcej, to dzień który zmienia świat i Amerykę. Skutki porwania czterech samolotów i zamienienia ich w latające żywe bomby odczuwamy codziennie i będziemy odczuwać jeszcze przez lata.

11 września to koniec niezwykłego momentu w historii świata, który trwał dokładnie 10 lat i nazywany będzie w podręcznikach historii Pax Americana.

Od stycznia 1991 r., gdy dowodzona przez Busha seniora wielka międzynarodowa koalicja wyzwalała Kuwejt spod okupacji irackiej i od sierpnia 1991 r., kiedy w tempie gwałtownym zdychał Związek Radziecki, do września 2001 r., do chwili, gdy grupa kilkunastu ludzi na oczach całego globu wymierzyła policzek Stanom Zjednoczonym, świat znajdował się pod łagodną hegemonią dobrotliwego Imperium Amerykańskiego.

Tego, które właśnie pokonało drugie wielkie Imperium, Imperium Zła i zupełnie naturalnie stało się najważniejszym punktem odniesienia globalnej polityki, gospodarki, nauki i technologii. Nam Polakom taki Pax Americana gwarantował, że odzyskana właśnie niepodległość znajdzie schronienie w ekskluzywnym klubie zwanym podczas zimnej wojny Zachodem.

Wszyscy byliśmy Amerykanami

Łagodna hegemonia amerykańska w świecie sprawiła, że większość krajów i społeczeństw odczuwała autentyczną solidarność i współczucie w obliczu masakry z 11 września. Nikt nigdy i nigdzie nie zorganizował tak dużego ataku terrorystycznego, a fakt, że zaatakowano prawdziwie globalną i tak bardzo wielokulturową stolicę zglobalizowanego świata – Nowy Jork – sprawił, że przedstawiciele niemal wszystkich narodów świata "zginęli" w zamachu. Rządy większości krajów widząc zagrożenie na nieznaną skalę, instynktownie przeszły do koalicji antyterrorystycznej, nawet jeśli niektóre z nich do tej pory karmiły się niechęcią do Ameryki.

Odwet za WTC w Afganistanie, tropienie na całej planecie wszystkich organizacji i osób mogących wspierać terroryzm, miało legitymizację międzynarodową. Europa stała obok Ameryki w rozpoznawaniu i zwalczaniu nowego typu wroga. Asymetryczna wojna, nawet gdy nie była prowadzona przy zachowaniu wszystkich norm uznanych za cywilizowane, była akceptowana. Wszyscy – parafrazując Le Monde – byliśmy Amerykanami.

Niecałe dwa lata po zamachu na WTC i Pentagon sytuacja zmieniła się nie do poznania. Neokonserwatywna grupa sprawująca władzę w Imperium Amerykańskim zaprogramowała wojnę z Irakiem. Bez podania dowodów na związki Bagdadu z Al-Kaidą, ale pod pretekstem walki z zagrożeniem bronią jądrową, chemiczną i biologiczną w rękach bagdadzkiego tyrana.

Wojnę instynktownie poparło niewiele rządów, w tym polski, ale protest przeciwko wyprawie zbrojnej do Mezopotamii był powszechny. Dla przykładu Polska nie miała specjalnego wyboru – w trosce o bezpieczeństwo i sojusz z USA odwróciła się od Niemiec i Francji i zaangażowała się po amerykańskiej stronie. Ale jakże szanowany polski papież Jan Paweł II osobiście, z głębokim zaangażowaniem przeciwstawiał się prezydentowi Ameryki wołając w Rzymie na audiencji: nie wojnie!

Stary świat zszedł ze sceny

Podwójna wojna wyniszczyła finansowo Amerykę, wymęczyła Europę, która najpierw w poczuciu lojalności wobec NATO wysłała wojska nad Hindukusz, ale już wojna iracka dla wieku krajów była poważnym kłopotem. Autorytet Ameryki bardzo ucierpiał. Kraje które poparły iracką kampanię, jak Anglia, poczuły, że popełniły błąd. Kraje które Ameryki nie poparły też tylko przez krótki okres miały powody do nieskrywanej satysfakcji.

Geopolityka nie znosi próżni. Na miejsce gasnącej potęgi czegoś, co dawniej nazwano Zachodem, weszły nowe mocarstwa czy aspirujące do roli mocarstw: Chiny, Indie, Rosja (ponownie), Brazylia, Południowa Afryka.

Właśnie dziesięć lat temu rozpoczęła się dzisiejsza niepewność, dzisiejszy chaos. Patrząc w walące się wieże WTC pomyślałem, że świat, który znam, został przegoniony ze sceny. Patrząc dzisiaj na schorzałe mocarstwo amerykańskie, na kruszącą się Europę, na niepewne swej roli Niemcy, na wzburzony świat muzułmański, na wciąż zagadkową Rosję, na codzienną nerwowość giełd, tak po prostu martwię się, nie znając odpowiedzi, ile jeszcze groźnych procesów uruchomiły zamachy z 11 września. Trudno o optymizm dekadę po tamtym poranku w Ameryce (wczesnym popołudniu w Polsce).

Źródło: tvn24.pl