W Mymoniu (woj. podkarpackie) kilka psów zaatakowało i dotkliwie pogryzło małego czworonoga, z którym spacerowała 11-letnia dziewczynka. Zwierzęta miały wydostać się z posesji, przeciskając się pod siatką. Dziecko nie odniosło obrażeń, Artemon trafił pod opiekę weterynarza. Sprawą zajmuje się policja.
Do zdarzenia doszło 8 listopada po godzinie 15 w Mymoniu pod Beskiem na Podkarpaciu. 11-letnia Hania spacerowała ze swoim pupilem - Artemonem. W pewnym momencie z jednej z posesji wybiegło kilka psów.
- Odebrałem od córki telefon. Hania była przerażona, nie była w stanie powiedzieć, co się stało ani gdzie jest. Słychać było przeraźliwy krzyk "tato, tato". Myślałem, że może wpadła pod samochód, leży gdzieś w rowie i potrzebuje pomocy. Nałożyłem tylko klapki, nie zamknąłem nawet drzwi do domu i pojechałem szukać córki - relacjonuje pan Tomasz, ojciec Hani.
Szybko odnalazł córkę. Okazało się, że dziecko i Artemona zaatakowało kilka psów. Dziewczynka próbowała je odgonić, a swojego pupila ratować, biorąc go na ręce, ale nie udało jej się go utrzymać. Ciągnęła więc smycz, aby jak najdalej odciągnąć Artemona od atakujących psów. Wszystko - według relacji ojca Hani - miało trwać około 20 minut.
Czytaj też: Pies zaatakował innego czworonoga, później jego właściciel "wyzywał i popychał świadka". Są zarzuty
"Nie bały się samochodu ani dźwięku klaksonu. Były bardzo agresywne"
- Prawdopodobnie psy wydostały się z posesji, przeciskając się pod siatką. Próbowałem je jakoś rozgonić, ale nie bały się samochodu ani dźwięku klaksonu. Były bardzo agresywne, Hania krzyczała, była przerażona - opowiada nam mężczyzna.
Fragment zajścia zarejestrował kamerą w telefonie. Na nagraniu, która trwa niecałe 30 sekund, słychać ujadanie psów, pisk dziecka i zdenerwowany głos mężczyzny, który próbuje przegonić psy.
Kiedy udało im się wsiąść do samochodu, pojechali prosto do weterynarza. W międzyczasie pan Tomasz o zdarzeniu telefonicznie powiadomił sanocką policję.
Sprawę wyjaśnia policja
Dotkliwie pogryzionym Artemonem zajął się weterynarz. Kiedy zwierzę dochodziło do siebie w klinice, pan Tomasz - zgodnie z instrukcją policjanta, który odbierał od niego telefoniczne zgłoszenie - pojechał do komendy policji w Sanoku, aby osobiście złożyć zawiadomienie o zajściu. Mundurowym przekazał też zdjęcia i nagranie, które zarejestrował podczas zdarzenia.
8 listopada sanocka policja wszczęła w tej sprawie postępowanie z artykułu 77 par. 2 Kodeksu wykroczeń, które dotyczy "niezachowania ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia".
§ 1. Kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1000 złotych albo karze nagany. § 2. Kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 przy trzymaniu zwierzęcia, które swoim zachowaniem stwarza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia człowieka, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny albo karze nagany.
Jak informuje Anna Oleniacz z sanockiej policji w rozmowie z portalem tvn24.pl, sytuacja właściciela i jego psów znana jest miejscowym policjantom, ale informacje o tym, że zwierzęta mają być nieprawidłowo zabezpieczone docierają do funkcjonariuszy jedynie "pocztą pantoflową". - Nie było oficjalnych zgłoszeń, więc nie było tam przeprowadzanych interwencji - mówi nam oficer prasowa sanockiej policji.
Właściciel ma obowiązek zabezpieczyć zwierzęta
Dzień po zajściu - 9 listopada - pan Tomasz o tym, co się stało, powiadomił Powiatową Stację Weterynaryjną w Sanoku. - Usłyszałem, że właściciel ma pięć psów, wszystkie są zgłoszone, zaszczepione i nie można nic zrobić, bo nie pogryzły człowieka - relacjonuje nasz rozmówca. Sprawę zgłosił też w Urzędzie Gminy w Besku.
Jak twierdzi, to nie pierwszy raz, kiedy doszło do groźnej sytuacji. Psy - jak relacjonuje - mają forsować ogrodzenie i biegać bez opieki po wiosce. - Te psy nie są odpowiednio zabezpieczone. Wydostają się z posesji, są agresywne, ciągle ujadają, ludzie boją się przemieszczać po wiosce. To nie jest normalne. Tam powinien ktoś interweniować, zareagować, zanim dojdzie do tragedii - podkreśla.
Oleniacz przekazuje nam, że w poniedziałek na miejsce skierowany zostanie dzielnicowy. Przypomina też, że to na właścicielach zwierząt spoczywa obowiązek odpowiedniego ich zabezpieczania.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Archiwum prywatne