Na poprzednich igrzyskach miały medal, w Pjongczangu odpadły w ćwierćfinałach. Polskie panczenistki miały później do siebie pretensje. - Mamy szefową szkolenia i prezesa związku. Myślę, że będą chcieli zabrać głos w tej sprawie - skomentowała w rozmowie z reporterem TVN24 najbardziej doświadczona w drużynie Katarzyna Bachleda-Curuś.
Natalia Czerwonka, Katarzyna Bachleda-Curuś i Luiza Złotkowska uzyskały w poniedziałkowych ćwierćfinałach czas 3.04,80 i zajęły ostatnie, ósme miejsce.
Czerwonka po biegu płakała. W rozmowie z dziennikarzami trudno było jej dobierać słowa. Później skomentowała wszystko w mediach społecznościowych. "Myśmy dzisiejszego startu nie przegrały na lodzie. Myśmy go przegrały znacznie wcześniej. Myśmy go przegrały w szatni. Myśmy go przegrały, bo spędziłyśmy za mało czasu na budowaniu mocnego zespołu" - skarżyła się reprezentanta Polski.
Przeprasza za błąd
W środę do sprawy odniosła się Bachleda-Curuś. - Mogę przeprosić za swój błąd techniczny, który na ostatnim kole spowodował, że nie weszłam w tempo i rzeczywiście się rozpadłyśmy. Pozostałe pytania należy kierować do władz związku - przyznała.
Starała się znaleźć przyczynę nieporozumień w polskim zespole. - Łyżwiarstwo szybkie jest sportem indywidualnym. My tylko na jeden bieg jesteśmy łączone w drużynę. Na co dzień ze sobą rywalizujemy, więc myślę, że ta wewnętrzna rywalizacja zawsze jest na wierzchu. Bieg drużynowy fajnie działał. Szkoda, że w tym roku nie zadziałał - podkreśliła.
Co teraz? - Głębsze analizy trzeba zostawić na czas po igrzyskach. Mamy szefową szkolenia i prezesa związku. Myślę, że będą chcieli zabrać głos w tej sprawie - stwierdziła Bachleda-Curuś.
W środę o medale rywalizować będą reprezentacje: Holandii, Japonii, Kanady i USA.
Autor: twis / Źródło: sport.tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: tvn24