Ma 23 lata, dużą fantazję i sombrero, co w tej opowieści jest istotne. Jose Ramon Diaz piłkę nożną kocha miłością czystą, więc rosyjski mundial musiał obejrzeć z bliska. Ruszył w daleką podróż z Meksyku, o sombrero rzecz jasna nie zapominając.
- Bo dziewczyny je kochają. Jest kluczem, który otwiera wiele drzwi - wyjaśnił prosto i treściwie przedstawicielowi New York Timesa.
Magia sombrero działa
Najpierw musiał zdobyć pieniądze. Z ojcem mieszkają w Tehuacan, ale Jose urodził się w USA i tam ruszył do pracy. W Los Angeles od 6 do 15 rozładowywał skrzynki z owocami morza w centrum handlowym, a od 17 do 23 zasuwał na zmywaku w japońskiej restauracji. Sypiał w noclegowni dla bezdomnych. W Rosji mieszka w hostelach. Pasa zaciska bardzo, nie kupuje posiłków przekraczających cenę 300 rubli, co daje 4,75 dolara. Zawsze prosi o najtańsze danie z menu. Bieduje, ale co tam, jest częścią piłkarskiego święta. No i magia sombrero działa. O wywiady proszą go dziennikarze z całego świata. A dziewczyny… Na każdym kroku dają mu numery swoich telefonów. - Jeżeli zamierzacie tu przylecieć, nie zapomnijcie o sombrero - zwrócił się Jose do swoich rodaków w meksykańskiej telewizji.
Bez biletu powrotnego
Wielkie zwycięstwo drużyny narodowej nad Niemcami oglądał poza stadionem, w Strefie Kibica. Potem ruszył do Rostowa, na mecz z Koreą Płd. Wejściówki i tym razem nie miał. Przechadzał się wokół stadionu, liczył na szczęście. I stało się. Zobaczył starszego pana. Znajoma twarz. Enrique Meza, słynny "Ojitos", były selekcjoner Meksyku. To od niego za 100 dolarów kupił bilet. Miejsce było świetne, tuż za bramką. Wynik też znakomity, 2:1, po dwóch spotkaniach dający jego ekipie sześć punktów. - Spełniłem swoje marzenie - wyznał Jose. Na tym historia się urywa. Wtedy, w końcówce fazy grupowej, o powrocie do ojczyzny jeszcze nie myślał. W 1/8 finału Meksyk zmierzy się w Samarze z Brazylią.
Autor: rk / Źródło: nytimes.com