|

"Zdrowe, piękne, kochane dziecko zginęło niedaleko domu". Sąd zmienił wyrok w sprawie śmierci Hani

Policja szukała kierowcy białego SUV-a
Policja szukała kierowcy białego SUV-a
Źródło: Policja

- Mimo upływu czasu rodzice nie potrafią się pożegnać z ubrankami Hani, rozmawiają z synem, który nadal pyta o siostrę. Ojciec do tej pory się obwinia. Trauma jest głęboka, silna, szkoda jest nieodwracalna - mówiła w sądzie pełnomocniczka rodziców 15-miesięcznej dziewczynki, która zginęła w wypadku samochodowym. Sąd Okręgowy w Płocku we wtorek zmienił wyrok w tej sprawie.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Łukasz i Karolina niemal codziennie mijają miejsce, w którym zginęła ich córka Hania. Dziewczynka leżała w wózku, kiedy uderzył w nią kierowca SUV-a. Zginęła na miejscu, kilkaset metrów od domu, na oczach ojca i trzyletniego wtedy brata.

Kierowca odjechał. Mimo że jego samochód został pokazany w największych stacjach telewizyjnych - nie zgłosił się na policję. Funkcjonariusze sami zapukali do jego drzwi.

W sądzie pierwszej instancji obrona przekonywała: mój klient mógł zasłabnąć, źle się poczuć. Ma 61 lat i problemy ze zdrowiem. Wnosili o uniewinnienie lub łagodną karę. W styczniu 2023 roku Sąd Rejonowy w Sochaczewie zdecydował: cztery i pół roku więzienia, dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów oraz nawiązka dla rodziców - po 150 tysięcy złotych.

Wyrok nie usatysfakcjonował żadnej ze stron. Wszyscy złożyli apelację. We wtorek sprawa ponownie trafiła na wokandę, tym razem sądu odwoławczego.

Mec. Artur Ciepłowski, obrońca Zbigniewa W.: - Doszło do nieszczęśliwego wypadku, to był incydent w życiu oskarżonego.

Mec. Małgorzata Falkiewicz, pełnomocniczka rodziców: - Zdrowe, piękne, kochane dziecko zginęło niedaleko domu. Rodzice starają się żyć, ale ból i trauma zostaje w nich na zawsze.

Wszyscy się odwołali

W pogodne kwietniowe popołudnie w 2021 roku Łukasz zabrał dzieci na spacer. Dowiedział się, że u sąsiada na polu można zobaczyć maszyny rolnicze. Na trzyletnim Franku i 15-miesięcznej Hani zawsze robiły duże wrażenie. Tego dnia też.

Córkę włożył do spacerówki, zapiął szelkami, przykrył kołderką. Franek szedł obok.

Zbigniew W. około południa pojechał z Warszawy do szpitala w Gostyninie. Miał zawieźć czyste ubrania teściowi swojej córki. Trwała pandemia COVID-19, więc zobaczył się z nim tylko przez okno. Zabrał rzeczy i pojechał z powrotem w stronę stolicy. Przejeżdżał przez Przęsławice drogą wojewódzką numer 575. Teren zabudowany, ograniczenie prędkości do 50 kilometrów na godzinę. Brak chodników. Pobocze wysypane żwirem.

Łukasz, ojciec Hani, szedł lewą stroną jezdni, zgodnie z przepisami. - Przy furtce od domu zastanawiałem się jeszcze, czy nie iść drugą stroną, wałem. Ale pomyślałem, że drogą będzie szybciej i wygodniej, bo prowadziłem wózek. Pole, na które szliśmy, było oddalone około 300 metrów od domu. Na miejsce dotarliśmy bezpiecznie. Postaliśmy chwilę, około godziny 18 ruszyliśmy do domu. Robiło się już chłodno. Syna prowadziłem lewą ręką, wózek prawą. W połowie drogi usłyszałem świst, to był tylko szum, sekundy, jak wózek mi wypadł z ręki - opisywał przed sądem pierwszej instancji.

Do tragedii doszło w miejscowości Przęsławice
Do tragedii doszło w miejscowości Przęsławice
Źródło: GoogleMaps

Nie mógł zareagować, bo - jak mówił - auto zahaczyło o spacerówkę "od tyłu". Wózek się przewrócił, Hania wypadła na lewą stronę, uderzyła w ogrodzenie. - Gdyby trwało to dłużej, zszedłbym na pobocze. To trwało sekundę. On jechał za mną, dlatego go nie widziałem. Nie wierzyłem w to, co się stało. Widziałem tylko biały samochód, który z lewego pasa wraca na prawy. Złapałem córkę na ręce. Wiedziałem, że syn stoi z boku, ale nie zwracałem na niego uwagi. Widziałem, jak ten samochód nie hamuje, tylko wytraca prędkość, tak jakby ktoś zdjął nogę z gazu - to ciąg dalszy jego zeznań z pierwszego procesu.

Zbigniew W., kierowca nissana, odjechał. Przed sądem powiedział, że dopiero w garażu podziemnym, kilkadziesiąt kilometrów od miejsca wypadku, zauważył uszkodzenia auta: rozbitą lampę, zniszczony przód. 15-miesięczna Hania już wtedy nie żyła.

Nic nie pamiętał. Myślał, że zahaczył o rowerzystę.

wypadek_2
Sędzia o wysokości wymierzonej kary wymierzonej w pierwszej instancji (nagranie z
Źródło: TVN24

Nie było śladów hamowania

We wtorek nad tą sprawą pochylił się Sąd Okregowy w Płocku.

Zdaniem prokuratury i rodziców zmarłej Hani kara dla Zbigniewa W. jest zbyt łagodna. Zdaniem obrony - zbyt surowa.

Sam oskarżony nie zabrał głosu, bo nie przyjechał na rozprawę odwoławczą. Mowom końcowym przysłuchiwał się za to ojciec Hani. Ale tylko przysłuchiwał, bo sam nie był w stanie powiedzieć nawet słowa.

- Sąd rejonowy nie miał podstaw do tego, żeby przyjąć, że do wypadku doszło z uwagi na chwilową nieuwagę oskarżonego. Nie ma dowodów, które wskazywałyby, po jakim torze ruchu poruszał się samochód przed zdarzeniem, w którym miejscu zjechał na lewy pas. W mojej ocenie kategoryczne ustalenia sądu rejonowego, że do wypadku doszło w wyniku chwilowej nieuwagi oskarżonego, a nie w wyniku zaśnięcia lub zasłabnięcie oskarżonego są całkowicie nieuprawnione - zaczął swoją przemowę mec. Artur Ciepłowski, obrońca oskarżonego.

- Na miejscu zdarzenia nie zabezpieczono żadnych śladów: ani hamowania, ani zarzucania. Gdyby faktycznie było tak, jak twierdzi sąd rejonowy, że zdarzenie było skutkiem chwilowej nieuwagi oskarżonego, to niewątpliwie podjąłby jakąś próbę wyjścia ze zdarzenia, manewr obronny - dodał.

Bo obrońca Zbigniewa W. od początku przekonywał sąd, że jego klient jest w złej kondycji zdrowotnej, że zażywał leki, które mogły spowodować senność. I na kilka dni przed wypadkiem miał te leki zmienić.

Postulował, aby kara została zmniejszona. - Oskarżony nie przekroczył prędkości, nie zostało stwierdzone, że doszło do rażącego naruszenia przepisów prawa drogowego. Podjął starania, żeby naprawić krzywdę, do której doszło. Po raz kolejny chciałbym wyrazić wyrazy ubolewania i szczere kondolencje na rzecz ojca dziewczynki. Natomiast wszystkie okoliczności powinny zostać uwzględnione i skutkować obniżeniem kary orzeczonej wobec oskarżonego - przekonywał. 

- Nigdy nie był osobą karaną, po popełnieniu czynu zachowywał się zgodnie z prawem - argumentował obrońca.

Sochaczew ojciec
Ojciec dziewczynki do oskarżonego: zobacz kogo zabiłeś
Źródło: TVN24

"Wcześniej nie miał napadów senności"

Pełnomocniczka rodziców Hani na początku swojego wystąpienia zwróciła uwagę, że w aktach brakuje informacji, iż oskarżony miał wcześniej problemy z sennością, a jego stan zdrowia można w skrócie ocenić jako "średni".

- Stan zdrowia oskarżonego rzeczywiście się pogorszył, ale dopiero po pobycie w areszcie śledczym. W moim przekonaniu choroba oskarżonego, na którą chorował na wiele lat przed wypadkiem, zażywał te same leki, stanowi raczej okoliczność obciążającą. A to dlatego, że doskonale znał swój stan zdrowia, skutki uboczne zażywanych leków. Jeżeli nie czuł się na siłach albo miał problemy z sennością, ponieważ nie wysypiał się w nocy, to nie powinien prowadzić samochodu, tym bardziej na tak długich trasach - stwierdziła mecenas Małgorzata Falkiewicz.

Oceniła, że kara orzeczona przez sąd rejonowy była zbyt łagodna.

- Dla rodziców Hani była i jest to ogromna tragedia. Dziecko nie zmarło w wyniku choroby, nie mieli szans, żeby się przygotować na jego odejście - mówiła.

szymaniak
Prokuratura po przesłuchaniu 61-latka: nie przyznał się do winy
Źródło: TVN24

- Mimo upływu czasu rodzice nie potrafią się pożegnać z ubrankami Hani, rozmawiają z synem, który nadal pyta o siostrę. Ojciec do tej pory się obwinia. Myśli: "gdybym wyszedł później, wcześniej, nie doszłoby do tego". Irracjonalnie nadal się o to obwinia. Trauma jest głęboka, silna, szkoda jest nieodwracalna - dodała.

Zaapelowała też o większą nawiązkę dla rodziców Hani. - Kwota zasądzona przez sąd stanowi sumę raptem 18 średnich miesięcznych pensji. To jest półtora roku, to kwota niewystarczająca - uznała.

Obrońca oskarżonego przekonywał, że jego klient nie jest już w stanie pracować. - Papier przyjmie wszystko, ale później pozostaje kwestia zapłaty - skomentował.

Zdaniem prokurator Sylwii Wawrzyniak Sąd Rejonowy w Sochaczewie ocenił sprawę "wszechstronnie" i "wnikliwie". - Nie sposób się zgodzić, że wymierzona oskarżonemu kara jest rażąco wysoka. Zachowanie oskarżonego winno się spotkać z surowszą karą - powiedziała w odpowiedzi na apelację obrony.

Zaproponowała dla Zbigniewa W. 10 lat więzienia.

To nie mogło być "nieświadome" zdarzenie

Wyrok zapadł po kilku godzinach. Sąd zwiększył karę do sześciu lat więzienia. Nie zmienił natomiast kwoty nawiązki, utrzymał dożywotni zakaz prowadzenia pojazdów.

- Najbardziej daleko idąca była apelacja obrony, która domagała się uniewinnienia, wysnuwając wniosek, że pan oskarżony nie miał świadomości tego, co się wydarzyło. Sąd wskazuje jednoznacznie, że oskarżony, gdyby faktyczne stracił chwilowo przytomność czy też usnął, zjechałby w całości w lewą stronę. Tymczasem oskarżony odbija kierownicą i jedzie dalej. Potem tłumaczy, że zląkł się tego, co się wydarzyło, że w latach 70. miał też taki przypadek, gdzieś na wsi, że prawie został zlinczowany. Sądził, że uderzył w rowek. Zupełnie nielogiczne tłumaczenie. Sąd nie będzie się do tego tłumaczenia odnosił, należy je potraktować jako realizacja przyjętej linii obrony - uzasadniała wyrok sędzia Iwona Olenderek. - Oskarżony odjeżdża, jest świadek, który kilka kilometrów dalej obserwuje go, jak ogląda samochód. Później samochód jest zaparkowany w garażu oskarżonego, garaż jest zamknięty - dodawała.

Uznała, że nie mogło to być "nieświadome" zdarzenie, a wina nie budzi wątpliwości.

- Wiem, jak trudne to jest, dlatego powstrzymam się od opisywania tego, co się wydarzyło. Natomiast jest to tragedia, tragedia na lata. Żaden wyrok nie zwróci życia dziecku, nie zwróci spokoju rodzicom - zaznaczyła sędzia.

sochaczew
Zbigniew W. jest oskarżony o spowodowanie śmiertelnego wypadku i ucieczkę z miejsca zdarzenia (nagranie z maja 2022 roku)
Źródło: TVN24

Zwróciła również uwagę, że skazany jest osobą starszą, schorowaną. - Natomiast nie może to przesłaniać tego, co się faktycznie wydarzyło. Nie możemy zapominać o konsekwencjach i o tym, że oskarżony po prostu odjechał z miejsca zdarzenia. Może zdarzyć się tak, że do wykonywania kary nie dojdzie, areszt na pewno źle wpłynął na niego, ale to nie może powodować, że teraz będziemy łagodniejsi - stwierdziła sędzia Olenderek.

Zatem kara jest wyższa, ale nie aż tak wysoka, jak chciała prokuratura. - To byłaby kara odwetowa - oceniła sędzia.

Wyrok jest prawomocny.

Czytaj także: