Nawet jeśli Kamala Harris wygra wybory prezydenckie w USA, wciąż trzeba będzie czekać na zwycięstwo kandydatki, która dzięki własnej silnej pozycji i osobistej popularności wygra prawybory i polityczny sukces będzie zawdzięczać wyłącznie własnym działaniom. Paradoksalnie bowiem trudniej czasem wygrać wyrównaną rywalizację wewnątrz własnej partii niż spolaryzowany wyścig prezydencki - pisze dla tvn24.pl Andrzej Kohut, amerykanista, autor książki "Ameryka. Dom podzielony".
Było ich dotąd czterdziestu pięciu.
Dziewiętnastu reprezentowało Partię Republikańską, piętnastu Partię Demokratyczną, pozostali zapomniane już dziś ugrupowania - Wigów czy Demokratyczno-Republikańskie.
Dominowali wśród nich absolwenci Harvardu i Yale.
Prawie połowa z nich pochodziła zaledwie z czterech stanów - Wirginii, Ohio, Nowego Jorku i Massachusetts.
Najwyższy mierzył 193 centymetry wzrostu (Abraham Lincoln), najniższy o 30 centymetrów mniej (James Madison).
Najcięższy ważył aż 150 kilogramów (William Taft), najszczuplejszy zaledwie 55 (ponownie Madison).
W dniu inauguracji najmłodszy miał niespełna 43 lata (Theodore Roosevelt), najstarszy 78 (Joe Biden).
Było wśród nich sześciu Jamesów, pięciu Johnów i czterech Williamów.
Tylko jeden spośród nich nie był biały.
Żaden nie był kobietą.
Niespodziewana dynamika
Od wielu lat ta ostatnia kwestia jest przedmiotem niezliczonych dociekań: dlaczego Stany Zjednoczone wciąż nie miały prezydenta kobiety? Czy wyborcy są już na to gotowi? Czy polityczki ubiegające się o najwyższy urząd w państwie napotykają przeszkody poważniejsze niż ich rywale? Co różni USA od innych państw, gdzie kobiety od dawna sprawują również najwyższe stanowiska? Pytania te powracają po raz kolejny w tym sezonie wyborczym za sprawą Kamali Harris.
Rezygnacja Joe Bidena z dalszej walki o reelekcję stworzyła niespodziewaną dynamikę polityczną. Wybory, które po katastrofalnej debacie i zamachu na życie Donalda Trumpa zaczęły się wydawać dla demokratów przegrane, znowu wydają się dalekie od rozstrzygnięcia.
"The Economist", który jeszcze w lipcu dowodził, wykorzystując do tego skomplikowany model prognostyczny, że zwycięstwo Donalda Trumpa jest niemal nieuchronne, teraz wskazuje na niewielką przewagę Kamali Harris. Samo jej pojawienie się w wyścigu wyborczym spowodowało ogromny przypływ entuzjazmu wśród wyborców demokratów, czego odbiciem są tłumy na wiecach i rekordowe wyniki zbiórki finansowej na kampanię.
CZYTAJ TEŻ: "BRANO POD UWAGĘ RÓŻNE NAZWISKA, ALE NIE HARRIS. JEJ NOTOWANIA BYŁY GORSZE OD BIDENA" >>>
Choć do wyborów pozostało jeszcze sporo czasu, a niewielka przewaga Harris w sondażach w żadnym wypadku nie gwarantuje jej końcowego sukcesu, to jedno nie ulega wątpliwości: Demokraci na nowo uwierzyli, że wyborczy sukces w 2024 roku jest możliwy. To zaś oznacza, że Stany Zjednoczone mogą się doczekać pierwszej kobiety urzędującej w Gabinecie Owalnym.
"Wolna miłość" i lepsza od Nixona
Pierwszą próbę podjęła Victoria Woodhull, sufrażystka i działaczka polityczna, która postanowiła kandydować w wyborach prezydenckich 1872 roku. Amerykanki nie miały wówczas prawa głosu, ale nie istniał żaden przepis, który powstrzymywałby kobietę przed kandydowaniem. Kandydaturę Woodhull trudno jednak postrzegać inaczej niż w kategoriach manifestacji. Wystartowała jako reprezentantka nowo powstałej partii (Equal Rights Party), a przystępując do wyborów, nie spełniała konstytucyjnego wymogu dotyczącego wieku, bo 35 lat miała ukończyć dopiero w następnym roku.
Woodhull gorszyła współczesnych swoimi postulatami dotyczącymi "wolnej miłości", pod którym to określeniem kryła się walka o prawa kobiet w małżeństwie. Jeden z najbardziej znanych amerykańskich rysowników Thomas Nast przedstawił ją jako szatana, wiodącego dobre żony na manowce (dobra żona na ilustracji Nasta dźwiga na swoich barkach dwójkę dzieci i męża alkoholika, pociągającego z butelki).
W trakcie kampanii wyborczej Woodhull upubliczniła informację o romansie znanego duchownego, Henry’ego Warda Beechera. To spowodowało jej aresztowanie pod zarzutem publikowania obscenicznych treści. W efekcie dzień wyborów spędziła w więzieniu i nie miała szansy, by podjąć próbę oddania głosu. Jej kandydatura nie zyskała poparcia, a reelekcję łatwo zdobył bohater wojny secesyjnej - Ulysses Grant.
W 1920 roku weszła w życie 19. poprawka do amerykańskiej konstytucji, umożliwiająca kobietom udział w wyborach. Pierwsza kobieta pojawiła się w Izbie Reprezentantów już cztery lata wcześniej, a w Senacie - dwa lata później. Jednak na przełom w wyborach prezydenckich trzeba było czekać jeszcze wiele lat. Dopiero w 1964 roku w prezydenckich prawyborach jednej z dwóch głównych partii pojawiła się kandydatka. Została nią Margaret Chase Smith, która czterokrotnie zdobywała miejsce w Izbie Reprezentantów i trzykrotnie w Senacie (potem dołożyła jeszcze czwarte zwycięstwo w 1966 roku, więc w sumie zasiadała w Kongresie przez ponad trzy dekady). W republikańskich prawyborach poszło jej nieszczególnie, choć udało jej się uzyskać drugi wynik w Illinois, gdzie otrzymała co czwarty głos. Ostatecznie zakończyła prawybory na piątym miejscu, wyprzedzając jedynie późniejszego prezydenta Richarda Nixona.
Córka imigranta z Włoch i relacje z dziećmi
Aż dwie kobiety pojawiły się w prawyborach demokratów w 1972 roku - czarnoskóra Shirley Chisholm i mająca japońskie korzenie Patsy Mink. Jednak walka o zwycięstwo rozegrała się pomiędzy trzema mężczyznami: George'em McGovernem, George'em Wallace'em i Herbertem Humphreyem.
Dlatego ważniejszy okazał się rok 1984. Szykujący się do trudnej walki z popularnym prezydentem Ronaldem Reaganem demokrata Walter Mondale postanowił wskazać kobietę jako kandydatkę na wiceprezydentkę. Została nią Geraldine Ferraro, kongresmenka z Nowego Jorku. Początkowo jej kandydatura wzbudziła spory entuzjazm, zwłaszcza po znakomitym przemówieniu, które wygłosiła na konwencji demokratów. Mówiła wtedy:
Dziś wieczorem córka imigranta z Włoch została wybrana do kandydowania na urząd wiceprezydencki w nowej ojczyźnie, którą pokochał mój ojciec.
Potem jednak pojawiły się kontrowersje związane z interesami jej męża, nowojorskiego dewelopera, Johna Zaccaro.
Ostra krytyka spotkała ją również ze strony przedstawicieli Kościoła katolickiego, takich jak arcybiskup Nowego Jorku John O'Connor, ze względu na jej poparcie prawa do aborcji (Ferraro była katoliczką). Ponieważ trwała zimna wojna, dość otwarcie zastanawiano się również nad jej kompetencjami w polityce zagranicznej i domniemaną słabością wynikającą z jej płci.
Podczas programu "Meet the Press", prowadzonego w telewizji NBC przez Rogera Mudda i Marvina Kalba, została zapytana, czy nie obawia się, że Sowieci wykorzystają fakt, iż jest kobietą. W czasie debaty George H.W. Bush, który kandydował wówczas na stanowisko wiceprezydenta u boku Reagana, chciał ją pouczyć
jaka jest różnica między Iranem i ambasadą w Libanie.
Pojawiały się również inne wątpliwości, pokazujące, że kobieta ubiegająca się o wysoki urząd jest w USA traktowana inaczej niż mężczyźni. Słynna dziennikarka Barbara Walters zapytała, czy ze względu na swoją karierę polityczną Ferraro nie zaniedbuje relacji z dziećmi. Kandydujących na różne stanowiska mężczyzn nie pytano o to ani w latach 80., ani nie pyta się ich o to teraz.
Ostatecznie jej kandydatura nie pomogła Mondale'owi, który doznał spektakularnej porażki, przegrywając z Reaganem aż w 49 stanach. Jej obecność w wyborach prezydenckich stanowiła ważny kamień milowy na drodze do kobiecej prezydentury, ale jednocześnie pokazywała, że to wciąż odległa perspektywa - Ferraro otrzymała nominację ze względu na kalkulacje kampanijnych strategów, a nie własną pozycję polityczną.
Niefortunne wypowiedzi Sarah Palin
W kolejnych latach pojawił się cały szereg kandydatek, które bez powodzenia starały się o nominację własnej partii. W 1988 roku w prawyborach demokratów startowała Pat Schroeder, wieloletnia przedstawicielka Kolorado w Izbie Reprezentantów. Zrezygnowała jednak jeszcze przed pierwszym głosowaniem. Dwanaście lat później, również przed rozpoczęciem prawyborów, zakończyła się kampania Elizabeth Dole, byłej sekretarz transportu i pracy, a także żony republikańskiego kandydata na prezydenta z 1996 roku, Boba Dole'a. W 2004 roku Carol Moseley Braun wzięła nawet udział w prawyborach w stołecznym Dystrykcie Kolumbii, ale rozczarowujący wynik i kiepskie notowania w sondażach ją również skłoniły do szybkiej rezygnacji z udziału w prawyborczym wyścigu.
Wyjątkowy okazał się dopiero rok 2008, a to za sprawą dwóch polityczek. Z jednej strony republikański kandydat na prezydenta, John McCain, zaproponował Sarah Palin, gubernator Alaski jako kandydatkę na wiceprezydenta. Z drugiej - w prawyborach demokratów o zwycięstwo otarła się Hillary Clinton.
Kandydatura Palin w znacznym stopniu przypominała wcześniejszą o 24 lata kandydaturę Ferraro. Również w tym wypadku zdecydowano się sięgnąć po nieznaną szerzej polityczkę, licząc, że poprawi ona notowania kandydata na prezydenta. Czterdziestoczteroletnia wówczas Palin miała wprowadzić nową energię do kampanii i przede wszystkim osłabić wątpliwości dotyczące wieku McCaina (który liczył sobie wówczas 72 lata, sześć lat mniej niż ma obecnie Donald Trump). Palin zdobyła sporą sympatię wśród najbardziej konserwatywnych wyborców, ale jednocześnie dała się zapamiętać ze względu na liczne wpadki i niefortunne wypowiedzi, jak wtedy, gdy mówiła, że jej brak doświadczenia w polityce zagranicznej może zastąpić… bliskość Rosji, którą z Alaski widać doskonale. Palin stała się bohaterką licznych parodii i żartów, co raczej nie poprawiło wyborczego wyniku McCaina.
Możliwe, ale nie takie łatwe
Zupełnie inaczej miały się sprawy z kandydaturą Hillary Clinton, senatorki i zarazem jednej z najbardziej rozpoznawalnych postaci na amerykańskiej scenie politycznej. Po raz pierwszy w prawyborach dwóch największych partii pojawiła się tak silna kandydatka. Gdyby nie wschodząca gwiazda Baracka Obamy, już w 2008 roku Amerykanie mogliby zagłosować na kobietę w wyborach prezydenckich. Ostatecznie doszło do tego osiem lat później. Hillary Clinton stanęła w 2016 roku naprzeciwko Donalda Trumpa i nawet zdobyła prawe trzy miliony głosów więcej, ale system głosów elektorskich zapewnił zwycięstwo kandydatowi republikanów. Przewaga, jaką w głosowaniu uzyskała Clinton, pokazuje wyraźnie, że zwycięstwo kobiety w wyborach prezydenckich stało się w USA możliwe.
Możliwe, ale wcale nie takie łatwe. W 2012 o nominację republikanów ubiegała się znana ze swoich konserwatywnych poglądów Michelle Bachmann. W 2016 w republikańskich prawyborach wystartowała Carly Fiorina. W 2020 u demokratów pojawiło się kilka kandydatek, a Elizabeth Warren i Amy Klobuchar przez moment odgrywały nawet istotną rolę w prawyborczym wyścigu. Ostatecznie jednak największy sukces przypadł tej, która z prawyborów wycofała się jeszcze przed pierwszymi głosowaniami - Kamali Harris.
Pierwsza kobieta wiceprezydent
Harris - podobnie jak wcześniej Palin i Ferraro - dostała propozycję kandydowania na wiceprezydentkę, by wzmocnić głównego kandydata. Tym razem jednak kalkulacje strategów nie zawiodły - Biden zwyciężył, a Harris została pierwszą w Stanach kobietą na stanowisku wiceprezydenta.
Od tego momentu stała się liczącą polityczką w walce o przyszłą prezydenturę. Jej szanse osłabiała jednak osobista niepopularność w administracji Bidena. Wyborcy oceniali ją gorzej niż samego prezydenta, jej otoczenie pogrążyło się w wewnętrznych konfliktach, a na dodatek otrzymała bardzo trudne, wręcz niemożliwe do zrealizowania zadanie - jak wyeliminowanie przyczyn nielegalnej imigracji do USA. Jeśli dodać do tego poważną konkurencję ze strony popularnych polityków, takich jak Gavin Newsom, Gretchen Whitmer, Andy Beshar czy Josh Shapiro, to Kamala Harris mogłaby przejść przez kolejne prawybory w niewiele lepszym stylu niż w roku 2020.
Stało się jednak inaczej. Decyzja Bidena, by walczyć o reelekcję, spowodowała, że liczący się kandydaci nie zdecydowali się na udział w prawyborach demokratów. Kiedy po porażce w debacie telewizyjnej i tygodniach kolejnych prób ratowania wizerunku obecny prezydent zdecydował się ustąpić, przed Harris otwarła się niespodziewanie łatwa droga do otrzymania partyjnej nominacji. Jej zwycięstwo nad Donaldem Trumpem wydaje się zaś co najmniej możliwe. Kobieta może zostać prezydentem USA. Trzeba jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy.
CZYTAJ TEŻ: "WCZEŚNIEJ TO TRUMP BYŁ 'KULTUROTWÓRCZY', A TERAZ TO O KAMALI POWSTAJĄ MEMY I VIRALE" >>>
Rośnie znaczenie polityczek, ale...
Z jednej strony oczywisty wydaje się wzrost znaczenia kobiet w amerykańskiej polityce. Po wyborach połówkowych (w połowie każdej prezydenckiej kadencji Amerykanie wybierają m.in. nowy skład Izby Reprezentantów i 1/3 składu Senatu) z 2022 roku kobiety stanowią jedną czwartą składu Senatu i prawie jedną trzecią składu Izby Reprezentantów. W ostatnich latach sprawowały ważne stanowiska w kolejnych administracjach, w tym trzykrotnie sekretarza stanu (Madeleine Albright, Condoleezza Rice i Hillary Clinton). Sześć kobiet zasiadało lub zasiada w składzie Sądu Najwyższego. Kobieta była spikerką Izby Reprezentantów (Nancy Pelosi). Wreszcie - kobieta została również wiceprezydentką. Rosnące znaczenie amerykańskich polityczek w naturalny sposób zwiększa ich szanse na zdobycie najwyższego stanowiska w państwie.
Z drugiej strony jednak niedawny sondaż YouGov dla "Times/Say24" pokazuje, że zaledwie 54 proc. ankietowanych wyborców deklaruje gotowość na prezydentkę w Białym Domu, 30 proc. zaś jest przeciwnego zdania. Kiedy w 2015 roku YouGov przeprowadzał podobny sondaż na zlecenie "The Economist", gotowość na zwycięstwo kobiety deklarowało 63 proc. ankietowanych. Polityczki wciąż nie są postrzegane tak samo jak ich męscy rywale.
Nie jest też powiedziane, że Kamala Harris miałaby szansę rywalizować dziś z Donaldem Trumpem, gdyby w 2020 roku nie została zaproszona do współkandydowania z Bidenem. Nawet jeśli Harris wygra te wybory, wciąż trzeba będzie czekać na zwycięstwo kandydatki, która dzięki własnej silnej pozycji i osobistej popularności wygra prawybory i polityczny sukces będzie zawdzięczać wyłącznie własnym działaniom. Paradoksalnie bowiem trudniej czasem wygrać wyrównaną rywalizację wewnątrz własnej partii niż spolaryzowany wyścig prezydencki.
CZYTAJ TEŻ: NIESPODZIEWANE WYSTĄPIENIE KAMALI HARRIS I GOŚĆ, KTÓRY ODMÓWIŁ PRZED LATY WEJŚCIA DO BIAŁEGO DOMU >>>
Nie chodzi jednak o to, by potencjalny sukces Kamali Harris umniejszyć. Tak jak zwycięstwo Baracka Obamy sprawiło, że dziś kolejny niebiały prezydent USA nie wydaje się już niczym nadzwyczajnym (od czasu Obamy kandydaci czarnoskórzy czy o pochodzeniu latynoskim i azjatyckim pojawiali się również w prawyborach republikanów), tak sukces Kamali Harris mógłby szerzej otworzyć drogę do prezydentury dla innych kandydatek.
Autorka/Autor: Andrzej Kohut - amerykanista, ekspert Centrum Analiz Klubu Jagiellońskiego, specjalista ds. nowych mediów w Ośrodku Studiów Wschodnich. Jest twórcą popularnego podcastu "Po amerykańsku" i autorem książki "Ameryka. Dom podzielony"
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: PAP/EPA/JIM LO SCALZO