Od blisko dekady parlament jest głuchy na apele Państwowej Komisji Wyborczej, więc turystyka wyborcza kwitnie. W podwarszawskim Sulejówku niemal co dziesiąty głos został oddany na podstawie zaświadczenia o prawie do głosowania w dowolnym miejscu. Jest bardzo prawdopodobne, że w okręgu kieleckim PiS straciło jeden mandat dzięki przyjezdnym wyborcom. Na które okręgi powinno być przypadać więcej mandatów, a na które mniej?
Jeden człowiek - jeden głos. To zasada, na którą umówiliśmy się, organizując wybory, bo chcemy, żeby były równe. Formalnie tak właśnie jest. Ale gdy przyjrzymy się z bliska, jaką siłę ma głos w Koszalinie, Chełmie czy Wałbrzychu, a ile waży jeden głos wrzucony do urny w Warszawie, Poznaniu czy Rzeszowie - pojawiają się wątpliwości.
Stąd właśnie wzięła się turystyka wyborcza, którą widzieliśmy 15 października. Nie byłaby potrzebna, gdyby Sejm posłuchał wcześniej tego, co miała do powiedzenia Państwowa Komisja Wyborcza. Dokładnie wszystko wyliczyła i pokazała, jakie zmiany są potrzebne. Ale choć ostatnie takie pismo trafiło do marszałek Sejmu rok temu, żadnych zmian nie było. Czy po zmianie władzy będą zmiany, które nie od dziś wymusza demografia?
Kilka tygodni przed wyborami przypominał o tym w TVN24 rzecznik praw obywatelskich. - Zgodnie z przepisami Kodeksu Wyborczego PKW ma obowiązek sygnalizować Sejmowi potrzebę zmiany proporcji między okręgami wyborczymi a liczbą posłów, którzy są wybierani - tłumaczył Marcin Wiącek. Zgodnie z przepisami liczbę wybieranych posłów w poszczególnych okręgach należy zmieniać, między innymi wtedy, gdy wyraźnie zmienia się w nich liczba mieszkańców.
Państwowa Komisja Wyborcza wzięła to pod uwagę, gdy na początku jesieni 2022 roku przygotowywała swoje wyliczenia. Wskazywała w nich, że na przykład tak zwany obwarzanek warszawski (okręg nr 20) powinien wybrać o dwóch posłów więcej niż do tej pory. Warszawa z kolei powinna mieć o jednego posła więcej niż wcześniej, podobnie jest jeszcze w kilku innych miastach - w Gdańsku, Słupsku, Pile, Poznaniu, Koninie, Wrocławiu, Krakowie czy Rzeszowie. Siłą rzeczy - jak wskazywała PKW - w kilku innych miejscach wyborcy powinni mieć mniej liczne sejmowe reprezentacje. Chodzi o Koszalin, Elbląg, Toruń, Łódź, Kielce, Lublin, Chełm, Wałbrzych i Legnicę. Także dwa śląskie okręgi - Katowice II i Katowice III - powinny mieć po jednym pośle mniej.
Z wyliczeń Państwowej Komisji Wyborczej wynikało również, że problem dotyczy nie tylko Sejmu, bo w województwach małopolskim i mazowieckim zbyt niska jest liczba wybieranych senatorów, podczas gdy w województwie śląskim zbyt wysoka. Opisując podział miejsc w Senacie, PKW dostrzegła też pewne dysproporcje między Podkarpaciem a Lubelszczyzną. "Województwo podkarpackie ma większą liczbę mieszkańców (2 069 931) i przypada mu 5 mandatów. Natomiast województwo lubelskie ma mniejszą liczbę mieszkańców (2 024 571) i przypada mu 6 mandatów" - pisała Państwowa Komisja Wyborcza i oceniała, że taka sytuacja nie narusza jej zdaniem Kodeksu wyborczego, ale budzi wątpliwości.
Głuchy Sejm i bezradność PKW
Pismo z takimi wyliczeniami trafiło w październiku 2022 roku do marszałek Sejmu Elżbiety Witek. W dokumencie podpisanym przez sędziego Sylwestra Marciniaka, szefa PKW, możemy przeczytać między innymi, że "aktualny podział na okręgi wyborcze określone w załącznikach do ustawy narusza przepisy Kodeksu Wyborczego". Ale - mimo jasnego stanowiska PKW - przez kolejne miesiące Sejm nie zmienił reguł wyborczej gry.
- Zgadza się. Tylko chciałbym zwrócić uwagę, że również nasi poprzednicy, pierwszy raz w 2014 roku, zwrócili się o korektę ilości mandatów - mówił w TVN24 Sylwester Marciniak. Kilka tygodni przed wyborami podkreślał, że problem nie jest nowy, bo z koniecznością przeliczenia i zmiany liczby parlamentarzystów wybieranych w poszczególnych okręgach zmagamy się od lat. - Kwestia okręgów wyborczych to jest załącznik do ustawy. Może zmienić go jedynie władza ustawodawcza. Zgodnie z przepisami Kodeksu wyborczego od roku 2014 zwracamy się każdorazowo o zmianę ilości mandatów poselskich i senatorskich z uwagi na zmiany demograficzne - tłumaczył szef PKW. - Pismo zostało wysłane, reakcji nie było i nie widziałem, żeby to było przedmiotem debaty sejmowej - dopowiadał Sylwester Marciniak.
Problem nie jest więc nowy i nie tylko politycy Prawa i Sprawiedliwości powinni się w tej sprawie się tłumaczyć. - Ale PiS doprowadził do sytuacji patologicznej. Moim zdaniem to było zaniechanie celowe i z pełną premedytacją - mówi nam profesor Bartłomiej Michalak z Wydziału Nauk o Polityce i Bezpieczeństwie Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Według niego rządzący skalkulowali, że z punktu widzenia wyniku wyborów nie opłaca się im wprowadzanie zmian. Godzą się więc na to, żeby na przykład wyborca z obwarzanka podwarszawskiego miał 84 procent głosu wzorcowego wyborcy, a ktoś, kto głosuje w okręgu Katowice III, ma 114 procent mocy w stosunku do tego, co mieć powinien. Te dysproporcje wciąż się pogłębiają - zwraca uwagę doktor Agnieszka Kwiatkowska z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS. - Jeden głos w Warszawie ma mniej więcej trzy razy mniejszą siłę niż jeden głos w Elblągu - podkreśla socjolożka.
Czy można więc te różnice dalej ignorować? - To nie jest widzimisię posłów - alarmuje profesor Michalak. - Sejm powinien tę korektę uwzględnić. Kodeks wyborczy mówi jasno: Państwowa Komisja Wyborcza przedstawia swoje wyliczenia, a Sejm dokonuje zmiany na wniosek PKW.
Również rzecznik praw obywatelskich wskazywał w TVN24, że to właśnie parlament musi dokonać zmian. Nie można było zastosować nowego przelicznika parlamentarnych mandatów bez przyjęcia nowych rozwiązań na poziomie ustawy. Marcin Wiącek przyznał, że skoro nie doczekaliśmy się zaktualizowania przepisów, proporcjonalność wyborów została w pewnym sensie zakłócona. - Takie zaburzenie istnieje, Państwowa Komisja Wyborcza to sygnalizowała, ale do zmiany ustawodawczej nie doszło - podkreślał RPO. Choć jego zdaniem odchylenia o jeden czy dwa mandaty w konkretnych okręgach nie mają tak fundamentalnego znaczenia, by można powiedzieć, że przeprowadzone na obowiązujących dziś zasadach wybory nie spełniają zasady proporcjonalności.
(Nie)jasne reguły gry
Manipulowanie granicami okręgów wyborczych czy tym, jak przeliczane są nasze głosy, nie jest niczym nowym. Takie ruchy nierzadko już pokazywały prawdziwe intencje polityków. Jako wyborcy mamy jednak prawo oczekiwać jasnych reguł gry, a przede wszystkim ich stosowania. Między innymi od tego przecież zależy, czy uznajemy prawomocność władzy i jej legitymizację. Zwraca na to uwagę doktor Kinga Wojtas z Instytutu Nauk o Polityce i Administracji UKSW, współzałożycielka naukowo-edukacyjnej Fundacji Stan. - By obniżyć koszty rządzenia, każdy demokratyczny rząd koncentruje się na tym, by pozyskać authority, czyli przyzwolenie i prawo do rządzenia, a nie tylko obiektywną power, czyli zdolność do rządzenia. Dlatego tak istotne jest, by okręg wyborczy nie był przez obywateli postrzegany jako przestrzeń sztucznej czy zniekształconej reprezentacji - mówi politolożka.
Tu jednak u części wyborców, szczególnie z wielkomiejskiego elektoratu, pojawiły się wątpliwości. Doktor Agnieszka Kwiatkowska z Instytutu Nauk Społecznych Uniwersytetu SWPS zwraca przede wszystkim uwagę na część warszawskich wyborców, którzy poczuli, że skoro ich głos mniej znaczy, oni są mniej ważni w procesie wyborczym. - W przypadku niektórych osób przełożyło to się na poczucie frustracji i niesprawiedliwości, a w konsekwencji na mniejszą chęć wzięcia udział w wyborach. Natomiast część wyborców postanowiła zwiększyć siłę swojego głosu, udając się na wybory do sąsiedniego, zazwyczaj niezbyt oddalonego okręgu, gdzie przełożenie głosu na mandat poselski będzie korzystniejsze - odnotowuje socjolożka.
Internetowe biura turystyki wyborczej
Gdy przez kolejne miesiące przed wyborami Sejm nie reagował na wnioski Państwowej Komisji Wyborczej, rzeczywiście do gry wkroczyli ci, którzy nie zgadzają się na taką bezczynność parlamentu. Zaczęli organizować oddolne inicjatywy, które nie tylko miały pokazać, że jest realny problem z siłą głosu w poszczególnych okręgach, ale też namówić część Polaków do tego, by zdecydowali się na turystykę wyborczą. To znaczy, żeby 15 października zagłosowali nie tam, gdzie na co dzień mieszkają. W internecie pojawiały się kolejne strony, które doradzały, jak zwiększyć wpływ swojego głosu na ostateczny wynik w wyborach.
Jedną z takich stron - głosujtam.pl - założył Jan Żankowski, informatyk, który kilka miesięcy przed wyborami usłyszał, że są wyraźne dysproporcje pomiędzy tym, ile waży nasz głos w poszczególnych miastach. Mówi nam, że w czasie kampanii wyborczej jego stronę odwiedziło około trzystu tysięcy osób. - Stwierdziłem, że skoro wystarczy zagłosować w innym okręgu, trzeba o tym ludziom opowiedzieć. Trzeba dać im informację. A że całkiem niedawno przygotowywałem duży projekt geoinformatyczny, mam umiejętności pozwalające mi dość szybko opracować narzędzie dla wyborców, którzy tak jak ja chcieliby zagłosować poza swoim okręgiem - tłumaczy Jan Żankowski. Jego projekt podpowiadał nie tylko, w których miejscach nasze głosy są niedoszacowane przy ich przeliczaniu na sejmowe mandaty, ale też dokąd warto było w bliższej lub dalszej okolicy pojechać, żeby zagłosować.
"Jeśli mieszkasz w Poznaniu lub powiecie poznańskim, jedź głosować do powiatu kościańskiego. Jeśli mieszkasz w województwie pomorskim, jedź głosować do dowolnego sąsiedniego województwa poza wielkopolskim. Jeśli mieszkasz we Wrocławiu, jedź głosować do Legnicy, Leszna, Kalisza, Wałbrzycha". To tylko kilka z podpowiedzi, jakie znalazły się na stronie głosujtam.pl. Wskazówka dla wyborców z Warszawy zawierała propozycję wyborczej podróży do powiatu mińskiego, na przykład do położonego niedaleko stolicy Sulejówka. I wygląda na to, że znaleźli się tacy, którzy z tej podpowiedzi skorzystali. Na 16,5 tysiąca wszystkich głosujących w Sulejówku - 1 626 osób zagłosowało, wykorzystując zaświadczenie o prawie do głosowania w dowolnym miejscu. A to już prawie 10 procent wszystkich wyborców, którzy tam decydowali o losie posłów i senatorów.
Trzeba też pamiętać, że część wyborców nie korzystała z zaświadczeń, ale dopisywała się do spisu wyborców w konkretnych miejscach w różnych częściach kraju. Szczegółowe analizy tych ruchów jeszcze przed nami, ale już teraz można dojść do ciekawych wniosków. Jan Żankowski zwraca uwagę na to, co wydarzyło się w okręgu wyborczym numer 33.
- Gdyby w województwie świętokrzyskim na Koalicję Obywatelską zagłosowało w tych wyborach o 45 osób mniej, KO straciłaby jeden mandat na rzecz Prawa i Sprawiedliwości. A wiemy, że wielu wyborców opozycji zapowiadało, że właśnie tam pojedzie głosować. Jestem więc pewien, że to jedno miejsce w Sejmie dla opozycji to zasługa przyjezdnych - przekonuje twórca strony głosujtam.pl.
Niesprawiedliwość, która dotyka wszystkich
Jan Żankowski napisał na swojej stronie, że stworzył ją "z miłości do demokracji, sprawiedliwości, wolności - Polski". Podkreślał, że jego inicjatywa nie była związana z żadną partią polityczną czy komitetem wyborczym. Choć wyjaśniał na swojej stronie, że na osłabieniu siły wyborczego głosu w dużych miastach korzysta Prawo i Sprawiedliwość. - Chciałem pomóc przede wszystkim wyborcom. Przyznam, że szczególnie miałem na uwadze wyborców opozycji, dlatego że oni są najbardziej poszkodowani. Choć sam do nich należę, to kluczowe nie było to, kogo popieram w wyborach. Widziałem po prostu, że jest jakaś niesprawiedliwość, która dotyka jednej grupy ludzi i chciałem ich namówić do działania, wzięcia sprawy w swoje ręce - mówi autor strony głosujtam.pl. Tłumaczy, że nie chciał się na niej opowiadać po którejkolwiek ze stron sporu politycznego. - Chciałem raczej opowiedzieć o niesprawiedliwości, która jest w systemie i dotyka wszystkich, bo jeśli wyborca PiS-u mieszka na przykład w Warszawie, jemu też raczej opłaca się wyjechać i zagłosować gdzie indziej.
Doktor Agnieszka Kwiatkowska zwraca uwagę, że poza zorganizowanymi akcjami, które oferowały wyborcom możliwość obliczenia siły swojego głosu i wskazywały konkretny okręg wyborczy na zamianę, były jeszcze inne ruchy. - Powstały oddolne inicjatywy, grupujące przyjaciół we wspólnym celu wyborczym. Chociaż taka wycieczka do korzystnego dla nich okręgu oznaczała większe koszty transportu i konieczność poświęcenia dodatkowego czasu na dojazd, to turystyka wyborcza, zwłaszcza w gronie zaufanych przyjaciół, sprawiała, że udział w wyborach stawał się kolektywną przygodą. Wyborcy mogli się poczuć jak filmowi bohaterowie, którzy dzięki swojemu sprytowi i wiedzy politycznej stawiali czoło systemowym niesprawiedliwościom. Mogli też wprost przekazać ten komunikat politykom odpowiedzialnym za to zaniedbanie - komentuje socjolożka z Uniwersytetu SWPS.
Warszawa liczy na więcej
Szczególnego namysłu nad tym, jak zadbać o właściwe proporcje przy podziale sejmowych mandatów wymaga niewątpliwie to, co dzieje się w stolicy, bo jak mówi profesor Bartłomiej Michalak, okręg warszawski jest w tej chwili drastycznie niedoreprezentowany. - Z punktu widzenia standardów równości to jest sytuacja niedopuszczalna. Możemy tutaj mówić o prawdziwej deformacji, bo celowe zaniechanie korekty demograficznej skrzywia wynik wyborczy - tłumaczy politolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
To właśnie do wyborczych statystyk w Warszawie trafiają głosy oddane za granicą. Od lat ich przybywa, a tym razem było ich ponad 575 tysięcy. Siła głosu, i tak już niedoszacowana, staje się tu więc jeszcze mocniej zaburzona. - Przy uwzględnieniu głosów z zagranicy już przed tegorocznymi wyborami okręg warszawski powinien mieć nie 21 czy 22 mandaty, ale 25 albo 26 miejsc w Sejmie - wylicza profesor Michalak. - Nie było tego problemu, gdy wyborców zagranicznych było niewielu, bo ograniczali się do pracowników ambasad, ich rodzin czy współpracowników. Ale teraz, gdy tych wyborców jest ponad pół miliona, to mocno zaburza równość - przekonuje politolog. A Jan Żankowski przyznaje, że jeśli nie weźmiemy tego problemu pod uwagę i nic się tutaj nie zmieni, nadal będzie korzystał z podróży wyborczych poza stolicę. - Nawet jeśli zaktualizujemy system wyborczy i dopasujemy go do zmieniającej się demografii w Polsce, wciąż w dniu wyborów będę chciał wyjechać z Warszawy i zagłosować gdzie indziej, bo nie ma szans, żeby mój głos liczył się tutaj tak jak powinien.
W przypadku głosów oddanych poza Polską problem nie dotyczy jednak tylko tego, jak wpływają one na wyniki w stolicy. Rzecz w tym, że kiedy protokoły z zagranicznych komisji wyborczych spływają do Warszawy, najzwyczajniej się korkują. Mamy więc organizacyjny paraliż na życzenie. - Wszystko trafia do jednego okręgu, do jednego systemu, do jednej komisji, i to tej największej w kraju, która ma najwięcej głosów do policzenia. Zamiast to wąskie gardło udrożnić, dodatkowo je zatykamy. I jeżeli tutaj nic się nie zmieni, tak będzie zawsze - alarmuje Bartłomiej Michalak. Przyznaje, że był wręcz przerażony, gdy patrzył na członków zagranicznych komisji wyborczych, którzy godzinami czekali na zatwierdzenie przygotowanych przez nich protokołów. - Jeżeli mówimy o standardach demokratycznych czy powadze państwa, to jest wstyd, że ta sprawa generuje takie problemy. Będzie je nadal generować, jeśli nic z tym nie zrobimy. Nie możemy się na to godzić - podkreśla politolog z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Nowy Sejm, stare problemy
Przez prawie dekadę Sejm nie zareagował na to, jak zmienia się demografia i - wbrew zaleceniom Państwowej Komisji Wyborczej - nie zmieniał sejmowej geografii. Czy teraz będzie inaczej? Gdy przed wyborami szef PKW przekonywał, że komisja może tylko wysyłać posłom swoje rekomendacje, wybiegał w przyszłość. - Zobaczymy, czy kolejna kadencja Sejmu zajmie się tym problemem, bo od 2014 roku zmian nie dokonano - mówił nam Sylwester Marciniak.
Profesor Bartłomiej Michalak namawia teraz do pilnych prac nad tą kwestią, już na początku nowej kadencji Sejmu, bo z każdym miesiącem problemów do rozwiązania przez posłów będzie przecież przybywać i inne sprawy znów okażą się ważniejsze niż zajmowanie się przepisami wyborczymi. Na to, że nie będziemy musieli długo czekać na zmianę wyborczych przepisów, liczy też Jan Żankowski - informatyk, który namawiał do turystyki wyborczej. - Gratuluję tym, którzy będą tworzyć nowy rząd, ale jednocześnie apeluję, żeby jak najszybciej zaktualizowali liczbę posłów wybieranych w poszczególnych okręgach, zgodnie z rekomendacją PKW sprzed roku. Wydaje mi się, że to jest zupełnie niekontrowersyjne i przede wszystkim przywracające sprawiedliwość - mówi twórca strony głosujtam.pl. Przekonuje, że dopasowanie reguł wyborczych do demograficznej rzeczywistości powinno być oczywiste dla tych, którzy szykują się do przejęcia władzy, bo to właśnie oni są głównymi beneficjentami takiej zmiany. - To zadziała na ich korzyść, ale przede wszystkim sprawi, że system będzie znów sprawiedliwy - podkreśla Jan Żankowski.
Warto pomyśleć, co zrobić, by Sejm dłużej nie mógł ignorować wyliczeń Państwowej Komisji Wyborczej. Być może należy wprowadzić mechanizm, który skuteczniej wymusi wprowadzanie zmian, gdy zmieniać się będzie demograficzny obraz Polski w poszczególnych regionach. - Zastanawiam się, czy nie można by wprowadzić przepisów mówiących o tym, że rekomendacje przedstawiane przez PKW muszą być głosowane przez Sejm na przykład w ciągu miesiąca. Chodzi o to, żeby uniknąć sytuacji, w której marszałek Sejmu kieruje taki wniosek PKW do jednej z sejmowych komisji, a tam nic się z nim dalej nie dzieje - proponuje Jan Żankowski. Nowych rozwiązań szuka też profesor Michalak. Przekonuje, że aktualną liczbę mandatów wybieranych w poszczególnych okręgach można by ustalać w postanowieniu zarządzającym wybory, które ogłasza prezydent. W takim wariancie nie byłaby potrzebna zmiana ustawy, a swoje wyliczenia i rekomendacje nadal zgłaszałaby Państwowa Komisja Wyborcza - tyle że nie Sejmowi, ale prezydentowi.
Pomysłów na to, jak poradzić sobie z wyzwaniem zmieniającej się demografii i jej wpływu na wyborcze reguły, można też szukać w innych krajach. Kinga Wojtas podpowiada, że jedną z metod jest stworzenie systemu niezależnych wyborczych komisarzy granicznych, podobnie jak w Wielkiej Brytanii. - Wzorcem może być powołana tam już w 1832 roku Komisja Graniczna. Jej członkowie są niezależni od parlamentu i od partii politycznych. Takie komisje dokonują rewizji granic okręgów co osiem - dwanaście lat - tłumaczy politolożka z UKSW. - Zwróćmy uwagę, że tej aktualizacji nie dokonuje się przed każdymi wyborami, co należy interpretować nie tylko jako racjonalność w ocenie ruchów migracyjnych w państwie. Ten przedział czasowy jest również istotny dla społecznego odbioru samych reguł głosowania. Ich względna stabilność jest bowiem jednym z czynników podnoszących frekwencję - mówi Kinga Wojtas. Podpowiada jednocześnie pomysły z innych krajów. Na przykład rozwiązania traktujące całe państwo jako jeden okręg wyborczy w ordynacji proporcjonalnej. Ta propozycja może likwidować konieczność podziału kraju na okręgi i wyznaczania ich granic - tak jest na Słowacji. Można też podzielić kraj na okręgi, ale już podziału mandatów dokonywać na poziomie krajowym, jak w Niemczech w przypadku mandatów z wyborów proporcjonalnych.
Kto przekona posłów?
Niezależnie od tego, który wariant uznamy za najlepszy, żadnej zmiany nie będzie bez decyzji politycznych, które musi podjąć Sejm. Jak więc przekonać posłów? Jan Żankowski podpowiada, że ostrzeżeniem może być dla nich to, że poza stworzoną przez niego stroną głosujttam.pl były jeszcze inne, które też namawiały do głosowania poza domem. Tyle że szły dużo dalej. Niektóre z nich tłumaczyły na przykład, że w tym czy innym okręgu nie warto głosować na kandydatów Lewicy, bo z góry wiadomo, że w tym miejscu nie mają żadnych szans na zdobycie miejsca w Sejmie. Takie strony internetowe podpowiadały, że lepiej przenieść tam swój głos na Platformę Obywatelską czy Trzecią Drogę, bo to się bardziej w tym okręgu opłaca. Albo przeciwnie, że w danym okręgu warto wzmocnić właśnie Lewicę, kosztem innych ugrupowań opozycji. - To może być ostrzeżeniem dla wszystkich partii, że jeśli system nie zostanie naprawiony, w kolejnych wyborach możemy się spodziewać jeszcze większego wysypu takich inicjatyw. A jeśli to nabierze dużej skali, to poszczególne partie muszą się liczyć z zaburzonymi wynikami - ostrzega Jan Żankowski.
Od dawna lubimy powtarzać, że podróże kształcą. Ciekawe więc, czego nauczy nas tegoroczna turystyka wyborcza?
Agnieszka Kwiatkowska spodziewa się, że czytelny komunikat przekazany politykom przez tysiące wyborców może zostać tym razem usłyszany, a wyborcze podróże staną się cechą przede wszystkim wyborów parlamentarnych 2023. Ale pewnie nie znikną zupełnie. - Nierówności w sile głosu nie były przecież jedyną przyczyną takiej turystyki - mówi socjolożka. - Część wyborców przepisywała się między okręgami, żeby móc zagłosować na szczególnie lubianego kandydata lub kandydatkę. Zjawisko to było popularne między innymi w Warszawie, gdzie lojalni zwolennicy Magdaleny Biejat rejestrowali się w sąsiednich dzielnicach, żeby móc zagłosować na kandydatkę Lewicy do Senatu. Ten typ turystyki wyborczej nie zaniknie więc, nawet gdy siła głosu w okręgach zostanie wyrównana - podsumowuje badaczka Uniwersytetu SWPS.
Autorka/Autor: Marcin Zaborski
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Łukasz Wieczorek