|

"Nikt przy zdrowych zmysłach nie płaci 20 tysięcy złotych za średniej jakości szampana"

Proces "Czekolindy"
Proces "Czekolindy"
Źródło: Mateusz Marek / PAP

Oskarżeni w głośnej sprawie dotyczącej luksusowej agencji towarzyskiej "Rasputin" chcieli uniewinnienia. Obrońcy przekonywali, że ich klienci nie wiedzieli, co działo się w zamkniętych pokojach willi. - To dopiero absurd, którego wnioskowania obrońcy domagają się od sądu. To by wskazywało, że sąd nie nadaje się do pełnienia roli, jaką mu powierzono, jeżeli nie potrafi wyciągać wniosków z tak oczywistych dowodów - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia Ewa Leszczyńska-Furtak.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Pięć lat temu sąd pierwszej instancji wydał wyrok w sprawie działalności agencji towarzyskiej Rasputin, która mieściła się w piętrowej willi przy ulicy Wiertniczej w Warszawie.

"Czekolinda" (czyli Karolina P., właścicielka klubu), jej były partner i wspólnik Norbert K. oraz ochroniarze i barmanki klubu zostali skazani. Sąd nie miał wątpliwości, że są winni.

Czworo oskarżonych odwołało się. W czwartek przed Sądem Apelacyjnym w Warszawie obrońcy domagali się uniewinnienia lub zmniejszenia kary dla swoich klientów. Z kolei prokurator Szymon Banna z Prokuratury Okręgowej w Warszawie postulował o utrzymanie w mocy wyroku sądu pierwszej instancji.

Dziś sąd ogłosił wyrok w tej sprawie - podtrzymał zdanie co do winy oskarżonych, ale orzeczenie z pierwszej instancji jednak zmienił.

Prawomocny wyrok dla "Czekolindy"
Prawomocny wyrok dla "Czekolindy"
Źródło: TVN

Sąd nie jest "naiwny"

- Wbrew fundamentalnym zasadom zdrowego rozsądku byłoby przyjęcie, że w lokalu o nazwie "Rasputin", w okresie objętym zarzutem, funkcjonował legalny night club. Sąd musiałby się wykazać daleko idącą naiwnością - mówiła w piątek sędzia Ewa Leszczyńska-Furtak.

Mimo tego sąd uznał, że kara dla szefowej klubu jest zbyt surowa. Zmniejszył ją z czterech do trzech lat więzienia. Uznał też, że przepadek majątku w wysokości czterech milionów złotych jest za zbyt duży, orzekł kwotę miliona złotych.

Ponadto zmniejszył wysokość majątku partnera Karoliny P., który ulega przepadkowi, ze 170 tysięcy złotych do 130 tysięcy złotych.

Sędzia uzasadniając swoją decyzję, opisała jak działał klub i dlaczego niemożliwe jest, że oskarżeni nie wiedzieli, co dzieje się za drzwiami zamkniętych pomieszczeń czy basenu.

Do rozbicia grupy "Czekolindy", i likwidacji agencji Rasputin doszło w październiku 2016 roku. Zatrzymań dokonali funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji. Jak ustaliła prokuratura, a potwierdził sąd, wcześniej w tym samym miejscu klub prowadziła Dorota B. Kobieta została zatrzymana, a następnie skazana na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu.

Jesienią 2014 roku "Czekolinda" i Norbert K. (wówczas jej partner) skontaktowali się z B., by przekazała im "know-how" prowadzenia agencji oraz niezbędne kontakty.

- Na spotkanie, co wprost potwierdziła Dorota B., zostały zaproszone prostytutki, które wcześniej pracowały w "Rasputinie". Zostały przedstawione osobom, które miały kierować działalnością po jego reaktywacji - mówiła w uzasadnieniu wyroku sędzia.

CBŚP weszło do willi w 2016 roku
CBŚP weszło do willi w 2016 roku
Źródło: TVN

Ulotki, limuzyna, później huczne otwarcie

Oficjalnie "Rasputin" został zarejestrowany na matkę Norberta K. - Grażynę K. Kobieta otrzymywała z "klubu" około 1,5 tysiąca złotych miesięcznie (Grażyna K. dobrowolnie poddała się karze, została skazana).

- "Rasputin" był domem publicznym prowadzonym pod pozorem działalności gospodarczej, która była zarejestrowana jako "obiekty noclegowe i turystyczne, miejsca krótkotrwałego zakwaterowania". Co tam się odbywało nie budzi żadnych wątpliwości - uznała sędzia.

Nowy "Rasputin" został oficjalnie otwarty w grudniu 2014 roku. "Czekolinda" zatrudniła prostytutki polecone przez Dorotę B. i ochronę. Karolina P. przeprowadziła także akcję promocyjną, polegającą na rozdawaniu ulotek, a po ulicach Warszawy krążyła oznakowana limuzyna, w której skąpo ubrane kobiety zachęcały do wizyty w klubie.

Jak wskazywała sędzia, na ulotkach można było przeczytać o reaktywacji "Rasputina". - Reklama tego przybytku, reklamy, które były tak hojnie po mieście rozwożone przez oskarżoną i jej ówczesnego konkubenta zachęcały do usług seksualnych i wskazywały na charakter działalności - stwierdziła sędzia.

Karolina P. ps. Czekolinda na korytarzu Sądu Okręgowego w Warszawie, marzec 2020 roku
Karolina P. ps. Czekolinda na korytarzu Sądu Okręgowego w Warszawie, marzec 2020 roku
Źródło: Mateusz Marek / PAP

Bez umowy, z hojnym wynagrodzeniem

Agencja czynna była codziennie od godz. 20 do ostatniego klienta. Prokuratura ustaliła, że początkowo w "Rasputinie" jedna godzina spędzona z prostytutką kosztowała 300 zł, a następnie 350 zł, z czego 100 zł otrzymywała kobieta świadcząca usługę. Resztę pieniędzy dzielono pomiędzy kierownictwo (50 zł) i taksówkarzy (200 zł), którzy dowozili klientów do klubu na ulicę Wiertniczą.

- Żadna z osób tam pracujących nie była zatrudniona legalnie. Nikt nie miał umowy o pracę, nikt nie miał ubezpieczenia, za to miał hojne wynagrodzenie, bo doskonale wiedział, że bierze udział w zorganizowanej akcji przestępczej - opisywała sędzia.

- I barmanki, i ochroniarze doskonale wiedzieli, co jest przedmiotem działalności - dodała.

"Czekolinda" oferowała klientom możliwość skorzystania z usług seksualnych w basenie bądź jacuzzi (600 zł) oraz zamówienia napojów (20 zł), drinków (90 zł) czy szampana (500-20 tys. zł). Dla wygody klientów w "Rasputinie" można było płacić gotówką, kartą oraz aplikacją mobilną.

- Ceny alkoholu wynikały z tego, że jest on spożywany w domu publicznym, albowiem nikt przy zdrowych zmysłach nie płaci 20 tysięcy złotych za średniej jakości szampana albo dwustu złotych za kieliszek wina. Wielokrotność takiego asortymentu można sobie kupić w pierwszym lepszym sklepie, nawet w bardzo luksusowym barze - mówiła w piątek sędzia.

Zaznaczyła przy tym, że alkohol był sprzedawany bez koncesji.

W agencji mieścił się bankomat, choć można było płacić kartą czy aplikacją mobilną
W agencji mieścił się bankomat, choć można było płacić kartą czy aplikacją mobilną
Źródło: TVN

Pomieszczenie dla taksówkarzy

Według prokuratury, co w swoim wyroku potwierdził także Sąd Apelacyjny w Warszawie, Karolina P. ściśle nadzorowała pracę w "Rasputinie", rozdzielała zadania swoim podwładnym, dzieliła zyski i wyznaczała kary za niesubordynację. W zarządzaniu agencją Norbert K. pomagał jej przez pewien czas. Zadaniem barmanek, oprócz podawania napojów, było także sumowanie godzin pracy prostytutek oraz liczby drinków, na które namówiły klientów. Barmanki podliczały utarg, wypłacały pieniądze prostytutkom oraz ochronie.

Sędzia wskazała na zeznania jednej z barmanek, która mówiła: "Ja wiedziałam, że te dziewczyny na górze uprawiają seks za pieniądze, one mi to mówiły. To jest logiczne. Po co inaczej ci faceci mieliby tu przechodzić?".

- Tak, to jest logiczne. Próba wywiedzenia, że przychodzili tam panowie na butelki szampanów za dwadzieścia tysięcy, po to, żeby posiedzieć przy barze i popatrzeć na piękne kobiety, jest nielogiczna - uzasadniała wyrok sędzia.

W "Rasputinie" pracowało czterech ochroniarzy, którzy pilnowali porządku, witali gości i rozliczali się z taksówkarzami. Kierowcy, którzy dowozili klientów, zarabiali nawet 200 złotych za każdą godzinę, którą ich pasażer spędził z prostytutką.

- Korzyść taksówkarzy to jest korzyść osiągnięta z tytułu nierządu. To, że taksówkarze nie zostali objęci aktem oskarżenia, to sąd w tej kwestii wypowiadał się nie będzie - powiedziała sędzia.

Przytoczyła jednak zeznania jednego ze świadków, który przyznał, że taksówkarze mieli w klubie specjalne pomieszczenie, gdzie mogli odpocząć, obejrzeć telewizor, czy napić kawy lub coli. Świadkowie ocenili, że pełnili "bardzo ważną role w kubie, bo to oni przywozili tam klientów, więc musieli być dobrze opłacani".

Seksbiznes Czekolindy
Źródło: UWAGA! TVN

Cztery miliony to za dużo

Kobieta pracująca w "Rasputinie", którą Centralne Biuro Śledcze Policji zatrzymało jesienią 2016 roku, powiedziała w trakcie przesłuchania, że trafiła do lokalu na Wiertniczej z innej agencji, bo "były lepsze stawki". Przyznała, że w ciągu jednej nocy zarobiła nawet 20 tysięcy złotych.

Śledztwo jednak nie wykazało, ile dokładnie pieniędzy przeszło przez agencję "Czekolindy" od grudnia 2014 r. do października 2016 r. Można to oszacować na podstawie zarejestrowanych transakcji na koncie założonym przez nią na potrzeby firmy Chocolate Event, na które wpłynęło około 4 mln złotych. Kolejne 78 tysięcy złotych wpłynęło od firmy obsługującej terminal płatniczy. Karolina P. przelewała te środki między różnymi rachunkami, "piorąc je" i próbując zatrzeć ich źródło.

Sąd pierwszej instancji zdecydował, że właśnie kwotę czterech milionów należy orzec jako przepadek majątku szefowej klubu. Sąd Apelacyjny z taką decyzją się nie zgodził.

- Sąd przyjął, że cztery miliony złotych to są korzyści, których przepadek należy orzec wobec oskarżonej, bo tyle zostało wpłacone na rachunki. Cztery miliony złotych to są korzyści, jakie uzyskała cała grupa, a więc nie tylko oskarżona - argumentowała sędzia.

I oceniła też, jaką rolę w procederze odgrywał ówczesny partner oskarżonej.

- Razem prowadzili klub, razem podejmowali decyzje. Norbert K. wskazał swoją matkę jako osobę, na którą będzie zarejestrowany klub. Dyscyplinował kobiety. Z zeznań świadków wynika, że jak Karolina nie mogła to Norbert rozliczał dziewczyny.

I podsumowała: - Organizacja "Rasputina" była niczym innym jak ułatwieniem cudzego nierządu, zapewnieniem warunków, lokalu, pokoju, baru, ochrony, atrakcji jak basen, które były drogie, nieużywane i w istocie nieserwisowane. To właśnie świadczenie tych usług napędzało klientów.

Wyrok jest prawomocny.

Czytaj także: