Sędzia Jolanta Marek-Trocha zakończyła w piątek proces w sprawie działalności agencji towarzyskiej "Rasputin", która mieściła się w piętrowej willi przy ulicy Wiertniczej. Proces "Czekolindy", jej byłego partnera i wspólnika Norberta K. oraz ochroniarzy i barmanek z klubu trwał ponad 1,5 roku. Sąd Okręgowy w Warszawie ogłosił wyrok, w którym uznał wszystkich oskarżonych za winnych zarzucanych im czynów.
Wymierzając karę 33-letniej Karolinie P. sąd niemal w pełni poparł wnioski prokuratury. Za kierowanie zorganizowaną grupą przestępczą, której celem było czerpanie korzyści z prostytucji i uczynienie sobie z tego stałego źródła dochodu, a także za sprzedaż alkoholu bez zezwolenia i pranie pieniędzy "Czekolinda" została skazana na karę łączną czterech lat pozbawienia wolności i 25 tysięcy złotych grzywny. Sąd orzekł także przepadek mienia na rzecz Skarbu Państwa o równowartości ponad czterech milionów i 51 tysięcy złotych, bo z materiału dowodowego wynika, że tyle właśnie miała zarobić, prowadząc "Rasputina".
Dla Norberta K., który miał ze swoją byłą partnerką przez kilka miesięcy współprowadzić agencję, prokurator Adam Grzeczyński chciał trzech lat pozbawienia wolności, grzywny i przepadku mienia o wartości 170 tysięcy złotych. Obrońca K., mecenas Jan Mydłowski wnosił do sądu o uniewinnienie oskarżonego, oceniając wnioski oskarżyciela publicznego jako "zbyt daleko idące".
- Nie byłem świadomy, wiążąc się przed laty z Karoliną, że będą z tego takie problemy. Spędziłem w areszcie siedem miesięcy, to był dla mnie wielki szok. Nie chcę wracać do zakładu karnego, to nie jest miejsce dla mnie. Proszę o najniższy wymiar kary – mówił w piątek Norbert K.
Sędzia Jolanta Marek-Trocha wymierzyła mu karę jednego roku i 10 miesięcy pozbawienia wolności, ale kwestia grzywny i przepadku mienia pochodzącego z przestępstwa pozostała zgodna z wnioskiem prokuratora.
Sąd: tłumaczenia oskarżonych są naiwne i nielogiczne
Pozostali oskarżeni, cztery barmanki i czterech ochroniarzy, zostali skazani na kary pozbawienia wolności w zawieszeniu na określony czas próby. Kilkoro z nich będzie musiało się w tym czasie spotykać z kuratorem. Sąd wyrokiem z 30 października zobowiązał ich także do zapłacenia grzywien i zwrotu równowartości pieniędzy, które mieli zarobić w "Rasputinie". Jedyną osobą, której - poza głównymi oskarżonymi - została zasądzona kara bezwzględnego pozbawienia wolności, jest poprzednia właścicielka agencji, Dorota B. Sąd wymierzył jej karę ośmiu miesięcy więzienia i pięciu tysięcy złotych grzywny.
Sąd obciążył wszystkich oskarżonych kosztami procesu.
Sędzia Marek-Trocha w ustnym uzasadnieniu wyroku stwierdziła, że wyjaśnienia oskarżonych, w których zapewniali, że nie mieli pojęcia, że pracujące w klubie "Rasputin" tancerki świadczą usługi seksualne, a w związku z tym mieli czerpać korzyści z ich nierządu nieświadomie, są "naiwne". - Tłumaczenia oskarżonych są naiwne i nielogiczne. Wszyscy wiedzieli, czym jest "Rasputin". Wiedziały to barmanki, ochroniarze, wiedziała oskarżona P. i Norbert K. Funkcjonujący tam bar, w którym sprzedawano alkohol, miał tylko stwarzać pozory legalności działania tego miejsca. Jednak nie sposób uwierzyć, że klienci przyjeżdżali tam pić alkohol za stosunkowo wysoką cenę. W "Rasputinie" jedna usługa implikowała drugą, ale prym wiodły usługi seksualne - mówiła sędzia.
Sąd nie dał wiary linii obrony "Czekolindy", która nie tylko zapewniała, że nie miała pojęcia o tym, że zatrudnione przez nią kobiety to prostytutki, ale również miała nie wiedzieć, że sprzedając alkohol w "Rasputinie" bez koncesji, łamała prawo. Wiodącą rolę w prowadzeniu "Rasputina" sąd przypisał właśnie Karolinie P., ale rolę Norberta K. sędzia określiła jako "ważną". - Oskarżony sam zaproponował swojej mamie, żeby założyła firmę, na którą była zarejestrowana agencja. Wiedział, że to jest przykrywka. Dodatkowo sprawował funkcję organizacyjną, ustalał z pracownicami między innymi dni wolne, bo, cytując jednego ze świadków, "Karolina stroiła fochy" – mówiła sędzia Marek-Trocha.
Również wyjaśnieniom ochroniarzy z "Rasputina" sąd nie dał wiary. - Oskarżeni tłumaczyli, że nie czerpali korzyści z nierządu, tylko wykonywali pracę, za którą otrzymywali wynagrodzenie. Ale nie można uznać, że wykonywanie takiej pracy jest legalne, jeżeli łączy się to z popełnianiem przestępstwa – zaznaczyła sędzia Marek-Trocha.
Najwięcej miało przypadać taksówkarzom
Do rozbicia grupy "Czekolindy" i likwidacji agencji "Rasputin" doszło w październiku 2016 roku. Zatrzymań dokonali funkcjonariusze Centralnego Biura Śledczego Policji. Wcześniej w tym samym miejscu klub prowadziła Dorota B. Kobieta została zatrzymana, a następnie skazana na karę pozbawienia wolności w zawieszeniu.
Według prokuratury, jesienią 2014 roku "Czekolinda" i Norbert K. (wówczas jej partner) skontaktowali się z B., by przekazała im "know-how" prowadzenia agencji oraz niezbędne kontakty. Oficjalnie "Rasputin" został zarejestrowany na matkę Norberta K. - Grażynę K. Kobieta otrzymywała z "Rasputina" około 1,5 tysiąca złotych miesięcznie (Grażyna K. dobrowolnie poddała się karze, została skazana). Nowy "Rasputin" został oficjalnie otwarty w grudniu 2014 roku. "Czekolinda" zatrudniła prostytutki polecone przez Dorotę B. i ochronę. Karolina P. przeprowadziła także akcję promocyjną, polegającą na rozdawaniu ulotek, a po ulicach Warszawy krążyła oznakowana limuzyna, w której skąpo ubrane kobiety zachęcały do wizyty w klubie.
Agencja czynna była codziennie od godz. 20 do ostatniego klienta. Prokuratura ustaliła, że początkowo w "Rasputinie" jedna godzina spędzona z prostytutką kosztowała 300 zł, a następnie 350 zł, z czego 100 zł otrzymywała kobieta świadcząca usługę. Resztę pieniędzy dzielono pomiędzy kierownictwo (50 zł) i taksówkarzy (200 zł), którzy dowozili klientów pod klub na ulicę Wiertniczą. "Czekolinda" oferowała klientom możliwość skorzystania z usług seksualnych w basenie bądź jacuzzi (600 zł) oraz zamówienia napojów (20 zł), drinków (90 zł) czy szampana (500-20 tys. zł). Dla wygody klientów w "Rasputinie" można było płacić gotówką, kartą oraz aplikacją mobilną.
Nawet 20 tysięcy złotych w ciągu jednej nocy
Według prokuratury, co w swoim wyroku potwierdził także Sąd Okręgowy w Warszawie, Karolina P. ściśle nadzorowała pracę w "Rasputinie", rozdzielała zadania swoim podwładnym, dzieliła zyski i wyznaczała kary za niesubordynację. W zarządzaniu agencją Norbert K. pomagał jej przez pewien czas. Zadaniem barmanek, oprócz podawania napojów, było także sumowanie godzin pracy prostytutek oraz liczby drinków, na które namówiły klientów. Barmanki podliczały utarg, wypłacały pieniądze prostytutkom oraz ochronie. W "Rasputinie" pracowało czterech ochroniarzy, którzy pilnowali porządku, witali gości i rozliczali się z taksówkarzami. Kierowcy, którzy dowozili klientów, zarabiali nawet 200 złotych za każdą godzinę, którą ich pasażer spędził z prostytutką.
Kobieta pracująca w "Rasputinie", którą Centralne Biuro Śledcze Policji zatrzymało jesienią 2016 roku, powiedziała w trakcie przesłuchania, że trafiła do "Rasputina" z innej agencji, bo "były lepsze stawki". Przyznała, że w ciągu jednej nocy zarobiła nawet 20 tysięcy złotych.
Nie wiadomo, ile dokładnie pieniędzy przeszło przez agencję "Czekolindy" od grudnia 2014 r. do października 2016 r. Można to oszacować na podstawie zarejestrowanych transakcji na koncie założonym przez nią na potrzeby firmy Chocolate Event, na które wpłynęło około 4 mln złotych. Kolejne 78 tysięcy złotych wpłynęło od firmy obsługującej terminal płatniczy. Karolina P. przelewała te środki między różnymi rachunkami, "piorąc je" i próbując zatrzeć ich źródło.
"Czekolinda": zostałam wmanewrowana w sytuację, która jest nieprawdziwa
Karolina P. składała w śledztwie wyjaśnienia kilka razy. Początkowo nie przyznawała się do winy, następnie przyznała, że założyła firmę-przykrywkę o nazwie Chocolate Event, czerpała korzyści z cudzego nierządu, na czym zarobiła około miliona złotych. Jednak jako głównego koordynatora pracy w agencji wskazywała byłego partnera. On z kolei podkreślał, że to "Czekolinda" kierowała "Rasputinem". Przesłuchana przed sądem w marcu 2020 roku Karolina P. powiedziała, że nie przyznaje się do winy i jest zdenerwowana sytuacją, w której się znalazła. - Media przedstawiły mnie w bardzo niekorzystnym świetle, wręcz mnie obrażając. Nie spodziewałam się w ogóle takich sytuacji. Zostałam wmanewrowana w sytuację, która jest po prostu nieprawdziwa – powiedziała.
"Czekolinda" przebywała w areszcie od października 2016 r. do lipca 2017 r. Obecnie jest objęta policyjnym dozorem oraz poręczeniem majątkowym w kwocie 30 tys. zł i hipoteką na mieszkaniu w Ząbkach, wartym około 1 mln zł. Norbert K. wyszedł z aresztu w maju 2017 r., on także jest objęty dozorem i poręczeniem majątkowym.
Autorka/Autor: mp/r
Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: UWAGA! TVN