Straciła wzrok, kiedy tylko tatuażysta do jej gałek ocznych wstrzyknął czarny tusz. Ale on ją uspokajał, polecał: "przemywaj oczy wodą z kory dębu". Nie pomogło, a sprawa trafiła na wokandę sądową. Już po raz drugi.
On domagał się uchylenia wyroku skazującego. Jego obrońca wskazywał na braki w opinii biegłych. Ona chciała, by trafił do więzienia.
Prokurator twierdził, że wyrok sądu pierwszej instancji jest sprawiedliwy, ale Aleksandrze należy się wyższe zadośćuczynienie - 200 tysięcy złotych.
- To pomoże złagodzić ból, a ten jest okropny - wtórowała prawniczka dziewczyny.
Sąd Okręgowy orzekł w środę o karze dla tatuażysty z Warszawy, który podjął się nietypowego w Polsce zabiegu: pokolorowania gałek ocznych na czarno.
- Orzeczenie jest o tyle satysfakcjonujące, że sądy stwierdziły, że bezsprzecznie doszło tutaj do popełnienia przestępstwa, zasądziły odpowiednią karę i zadośćuczynienie na rzecz mojej klientki - powiedziała po wyjściu z sali sądowej mecenas Kaja Jasieńko, która reprezentowała Aleksandrę.
- Myślę, że nauka, jaka płynie z tych orzeczeń, polega na tym, że z jednej strony musimy bardzo uważać, kiedy chcemy poddać się różnego rodzaju zabiegom, ponieważ na rynku usług tego typu panuje samowolka. A z drugiej strony to nauka dla osób, które podejmują się takich zabiegów: nie wykonujmy ich, jeżeli nie mamy odpowiednich umiejętności - dodała.
Wyrok, który zapadł w środę, jest prawomocny.
Jaką karę orzekł sąd drugiej instancji? I jak to argumentował?
"Czarne oczy były częścią mnie"
Aleksandra podjęła w 2017 roku decyzję o tym, żeby pokolorować sobie białka oczne na czarno. - To mój sposób na wyrażenie siebie - przekonywała.
- Wcześniej przez dwa lata nosiłam soczewki, które całkowicie zakrywały oczy. Stwierdziłam, że to jest coś, z czym dobrze się czuję. Chciałam, żeby te czarne oczy były częścią mnie, dlatego zdecydowałam się na zabieg, który trwale zmieniłby ich kolor. Od pomysłu do wykonania minęło jakieś pięć lat. Studia [tatuażu - red.] szukałam rok - opowiadała zaraz po zabiegu w 2017 roku w Dzień Dobry TVN wtedy 22-letnia kobieta.
Tatuażystę znalazła w Warszawie. Przyjechała do niego z Wrocławia. Sam zabieg wspominała dobrze. Piotr A., jak opisywała na antenie TVN, podczas wizyty był spokojny i opanowany. Zapewniał, że wszystko będzie w porządku i nie ma powodu do zmartwień.
- Uwierzyłam mu. Teraz tego bardzo żałuję - mówiła.
Kobieta straciła wzrok w jednym oku, a na drugie, krótko po zabiegu, ledwo widziała. Jak wskazywali wówczas jej obrońcy, z badań biegłych powołanych przez prokuraturę wynikało, że tusz, który został wpuszczony w oczy ich klientki, był przeznaczony do tatuowania skóry.
- To oczywisty dowód na to, że tatuażysta nie wiedział, w jaki sposób przeprowadzić taki zabieg. A jednak zdecydował się na jego wykonanie, co doprowadziło do tragedii - dowodzili prawnicy Igor Sikorski i Paweł Jagielski z kancelarii, która reprezentuje Aleksandrę.
Prace społeczne, 150 tysięcy złotych nawiązki
Sprawę prowadziła Prokuratura Rejonowa dla Warszawy Woli, a Piotr A. stanął przed sądem. Odpowiadał za "nieumyślne narażenie na ciężkie kalectwo", czyli z artykułu 156 Kodeksu karnego. Nie przyznawał się do winy. Groziły mu trzy lata więzienia, jednak ostatecznie sąd pierwszej instancji orzekł łagodniejszą karę.
Tuż przed Bożym Narodzeniem w 2022 roku Sąd Rejonowy dla Warszawy Woli uznał Piotra A. za winnego nieumyślnego narażenia Aleksandry na ciężkie kalectwo i wymierzył mu karę roku ograniczenia wolności w postaci obowiązku wykonywania nieodpłatnej, kontrolowanej pracy na cele społeczne po 30 godzin miesięcznie. Ponadto zasądził od oskarżonego na rzecz pokrzywdzonej 150 tys. zł zadośćuczynienia za doznaną krzywdę.
Sąd pierwszej instancji argumentował wówczas, co referował podczas rozprawy apelacyjnej sędzia Mariusz Jackowski, że zabrakło wiedzy i umiejętności. Tatuażysta wstrzyknął do oka Aleksandry zbyt dużo nierozcieńczonego odpowiednio barwnika, co doprowadziło do praktycznej ślepoty oka prawego oraz pogorszenia widzenia oka lewego, a ostatecznie usunięcia prawej gałki ocznej w 2022 roku.
Wyrok jednak nie zadowalał ani oskarżonego, ani pokrzywdzonej. Sprawa trafiła na wokandę Sądu Okręgowego w Warszawie tuż przed majówką. Strony nie składały nowych wniosków dowodowych, wygłoszono mowy końcowe.
Jako pierwszy głos zabrał obrońca oskarżonego Mariusz Bartosiak, który wskazywał na rzekome uchybienia w znajdującej się w aktach sprawy opinii biegłego lekarza. - Sąd pierwszej instancji oparł się na opinii, która była niepełna. To kluczowa okoliczność, gdyż ona tak naprawdę skutkuje uznaniem, czy oskarżony popełnił zarzucane mu czyny, czy też nie - przekonywał mecenas. Nie wskazał jednak, co później zauważy sąd, na czym wspomniana niepełność opinii polegała.
- Wiedza, czy tego typu zabieg - tatuaż gałki ocznej - został prawidłowo wykonany, wymaga wiadomości specjalnych, nie jest to wiedza powszechnie znana, nie jest to wiedza dostępna żadnej osobie na tej sali - dowodził obrońca.
Ostatecznie w swojej apelacji i krótkim uzasadnieniu na sali sądowej wniósł o uchylenie wyroku sądu pierwszej instancji i przekazanie sprawy do ponownego rozpoznania.
"Oskarżony nie przejął się losem mojej klientki"
Następnie ostatnie słowo w sprawie wygłosiła pełnomocniczka Aleksandry - mecenas Kaja Jasieńko.
- Słusznie sąd pierwszej instancji uznał oskarżonego winnym tego, że spowodował u mojej klientki ciężkie kalectwo, które dziś skutkuje tym, że jest pozbawiona jednej gałki ocznej, a druga właściwie nie funkcjonuje. Zgadzam się również z sądem pierwszej instancji w twierdzeniu, że nie było wolą oskarżonego bezpośrednio spowodowania uszczerbku na zdrowiu mojej klientki. To wydaje się oczywiste. Natomiast wysoki sądzie apelacja jest próbą nakłonienia wysokiego sądu do refleksji, czy oskarżony jednak nie działał w zamiarze ewentualnym - stwierdziła na początku adwokatka.
Dodała, że wynika to ze zgromadzonego materiału dowodowego oraz kilku okoliczności, które "powinny wzbudzić głębszą refleksję". Po pierwsze, jak argumentowała, przesłuchani w sprawie świadkowie, klienci oskarżonego, zgodnie informowali sąd pierwszej instancji, że oskarżony, omawiając z nimi zabieg, mówił: "różnie może być".
- Właściwie wynikałoby z tego, że to, czy zabieg zakończy się powodzeniem czy też fiaskiem, wynikało z jakiegoś zrządzenia losu. Czy zatem nie należałoby uznać, że oskarżony w imię albo przyjętego honorarium w wysokości 800 złotych, albo poszerzenia swojego portfolio o dość egzotyczny zabieg gałki ocznej, na który w Polsce niewiele osób się decyduje, nie godził się z tym, że może się zdarzyć to, co się zdarzyło, a zdarzyła się tragedia. Wówczas wysoki sądzie inaczej powinna wyglądać kwalifikacja prawna zachowania oskarżonego - zaznaczyła.
Refleksją, zdaniem mecenas, "należy także obdarzyć sam przebieg zdarzenia i zinterpretować prawnie przebieg całego procesu tatuowania dwóch gałek ocznych". - Bo bezsprzecznie zostało ustalone na podstawie zgromadzonego materiału dowodowego, że po wstrzyknięciu tuszu w głąb gałki ocznej prawej moja klientka od razu zasygnalizowała, że nie widzi. Straciła wzrok od razu. Oskarżony, który twierdzi, że wie, jak ten zabieg należy wykonywać, poinformował, że to naturalne następstwo takiego tatuowania i nie powstrzymało go przed tym, żeby wstrzyknąć tusz w gałkę oczną lewą. Każda z tych czynności musiała być objęta osobną refleksją co do kontynuowania bądź nie zabiegu. Jak zinterpretować to prawnie? Jest to refleksja, którą powinien wykonać sąd pierwszej instancji, a tego zaniechał - uznała.
- Mam szczególny zarzut do oskarżonego, czysto ludzki, że w trakcie wykonywania zabiegu nie przestał. Bo moja klientka dzisiaj przynajmniej na jedno oko mogłaby widzieć. Że utrzymywał ją w przekonaniu, przez dwa tygodnie, że wszystko jest w porządku, że może przemywać oczy wodą z kory dębu i za chwilę cudnym zrządzeniem losu zacznie widzieć. Biegli w opinii, która jest dzisiaj kwestionowana w apelacji przez pana mecenasa, wskazali jednoznacznie, że nie mogą tego określić oczywiście w stu procentach, ale odpowiednia interwencja lekarska zaraz po zdarzeniu miałaby szanse pomóc mojej klientce w tym, by nie utraciła wzroku na skutego tego zdarzenia - kontynuowała mecenas.
Zaznaczyła również, że "oskarżony nie przejął się losem poszkodowanej, nie wykazał żadnego zainteresowania". - Zrzuca na nią odpowiedzialność za przebieg zdarzenia. To są okoliczności, które w moim przekonaniu nie pozwalają na to, aby w miejsce pozbawienia wolności zasądzić mu karę ograniczenia wolności - przekonywała.
Wniosła też o zwiększenie kwoty zadośćuczynienia. - Mojej klientki nie ma dzisiaj na sali, ale nie dlatego, że nie interesuje się przebiegiem swojej własnej rozprawy. Nie ma jej dzisiaj, ponieważ skutki tego zdarzenia mają dla niej bardzo duże konsekwencje psychologiczne. Bywa, że jest lepiej, bywa, że jest gorzej. Akurat ostatnio jest gorzej. Proteza oka, którą jej wstawiono, nie przyjęła się, ma z tym duże problemy, to powoduje wycofanie społeczne. Zadośćuczynienie ma jej dać poczucie bezpieczeństwa, terapię antybólową, bo wzroku nic jej już nie przywróci. Natomiast ból, z którym zmaga się na co dzień, jest potworny - wyjaśniła. Zawnioskowała o pół miliona złotych zadośćuczynienia.
Wniosła też o nieuwzględnienie apelacji obrony. - Opinia biegłego znajdujące się w aktach, główna i uzupełniająca, w sposób niebudzący wątpliwości wyjaśniają, że to na skutek działania oskarżonego moja klientka straciła wzrok - przekonywała.
Obrona wniosła o nieuwzględnienie apelacji pełnomocniczki. - To, że oskarżony w trakcie zabiegu już wiedział, że zabieg jest nieprawidłowo wykonany, że go nie przerwał, nie wezwał karetki, nie udzielił pomocy, w sposób oczywisty oskarżony nie miał takiej wiedzy podczas zabiegu, do końca pozostawał w przeświadczeniu, że zabieg był wykonywany prawidłowo - uzasadniała.
Odnosząc się do żądania zwiększenia kwoty zadośćuczynienia, obrońca stwierdził: - Taką kwotę (150 tys. zł - red) sąd orzekł, mając na uwadze sytuację oskarżonego.
Co na to prokurator?
Prokurator Wojciech Pełeszok uznał z kolei, że apelacja obrony jest niezasadna. Wskazywał, że brak jest podstaw do zakwestionowania rzetelności opinii biegłych, a obrona - zarówno w apelacji pisemnej, jak i w mowie końcowej - nie przedstawiła argumentów, które kwestionowałyby opinię.
Zaznaczył, że przedstawiciel oskarżonego nie wykazał błędów, które miał poczynić sąd rejonowy, które kwalifikowałyby się do uchylenia wyroku.
Odnosząc się do wniosku pełnomocniczki Aleksandry, prokurator przyłączył się do apelacji w zakresie podwyższenia zadośćuczynienia, ale do 200 tysięcy złotych. Nie widział okoliczności, które miałyby zmienić wyrok.
Sam oskarżony na sali mówił niewiele, siedział ze spuszczoną głową. Wcześniej jego obrońca zawnioskował o wyłączenie jawności rozprawy, argumentował to hejtem, z którym po doniesieniach medialnych mierzył się jego klient. Sąd jednak wniosek oddalił.
Oskarżony nie przeprosił poszkodowanej. - Moje zdanie jest takie samo jak mojego obrońcy. Nie mam nic do dodania - oświadczył.
Sąd odroczył wydanie wyroku do 9 maja. W środę na sali sądowej nie było ani oskarżonego, ani pokrzywdzonej. Zjawiła się jedynie prokurator oraz pełnomocniczka Aleksandry. Sędzia Hubert Zaremba ogłosił: wyrok zostaje w mocy.
"Obrońca przedstawił swój pogląd"
Argumentację przedstawił sędzia Mariusz Jackowski. Zaczął od wyjaśnień, dlaczego nie została uwzględniona apelacja obrony.
- Sąd rejonowy procedował przez znaczny okres czasu, przeprowadził wszelkie niezbędne dowody prokurator, zgromadzono dokumentację medyczną dotyczącą obrażeń pokrzywdzonej, zebrano dowody, opiniowali biegli z zakresu medycyny - wyliczał sędzia. Zwrócił też uwagę, że obrona nie wskazała, na jaką okoliczność biegły miałby opiniować.
- Obrońca przedstawił swój pogląd, swoje spojrzenie, ma do tego prawo, jednak nie wykazał uchybień w ustaleniach sądu rejonowego - spuentował.
Sędzia następnie wyjaśnił, dlaczego sąd uznał, że apelacja pełnomocniczki pokrzywdzonej również nie była zasadna. Podnosił, że w sprawie nie wykazano, iż pokrzywdzony działał umyślnie. - Nie budzi wątpliwości, że nieumyślnie oskarżony spowodował ciężkie obrażenia u pokrzywdzonej - mówił Mariusz Jackowski.
Sąd zwrócił również uwagę, że w tym wypadku nie można było orzec zakazu wykonywania zawodu, co również było podnoszone w apelacji. - Orzeczenie takiego środka jest w zasadzie możliwe w przypadku skazania za przestępstwo umyślne. Takie jest orzecznictwo - przypomniał.
Dodał, że przed przestępstwem pokrzywdzony prowadził ustabilizowany tryb życia.
Wyrok jest prawomocny.
Aleksandra nie zgodziła się na publikację swego wizerunku.
Autorka/Autor: Klaudia Ziółkowska
Źródło: tvn24.pl