W Pensylwanii mieszka od 700 do 800 tysięcy Amerykanów polskiego pochodzenia. Do wygrania wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych może wystarczyć przekonanie nieco ponad 10 proc. z nich. Obie partie są tego świadome, dlatego w gorącym przedwyborczym okresie demokraci i republikanie uśmiechają się do amerykańskiej Polonii, zabiegając o jej głosy. Ale czy te uśmiechy wystarczą?
Ryszard ma 42 lata, mieszka na przedmieściach Chicago. Pracuje jako projektant sieci elektrycznych i gazowych. Jest zdeklarowanym wyborcą republikanów. Wśród jego znajomych tylko jedna osoba odda głos na Kamalę Harris. - Moja żona też głosuje na Trumpa - mówi Ryszard. - Znajomi Amerykanie również w większości na niego stawiają. Najważniejsze tematy poruszane w kampanii to dla mnie migracja i gospodarka.
U 36-letniej Weroniki, mieszkanki Leonii w New Jersey, jest inaczej: - Mój mąż czasami myśli, by zagłosować na Trumpa, bo mu się wydaje bardziej decyzyjny, twardy, ale mu nie pozwolę. Ja będę głosować na Kamalę Harris.
Wiesław jest emerytowanym inżynierem z Redondo Beach w Kalifornii. Jak sam podkreśla, Kalifornia to blue state, czyli stan, w którym zwykle wygrywają kandydaci demokratów. - Kwalifikacje zawodowe Kamali Harris mówią same za siebie. Wykształcona, inteligentna, mądra kobieta o wspaniałej osobowości - wylicza Wiesław. - Ona może pokonać Trumpa!
Wiesławowi wtóruje żona Danuta (teraz na emeryturze, wcześniej pracowała w działach HR). Jej rodzina trafiła do Stanów Zjednoczonych po II wojnie światowej. Danuta to kolejne pokolenie wiernych wyborców Partii Demokratycznej. Zagłosuje na Harris, bo niepokoi ją bratanie się Trumpa z Władimirem Putinem, Kim Dzong Unem i Viktorem Orbanem.
Inaczej sprawy widzi Edward, który do USA wyemigrował na początku lat 80., w stanie wojennym. - Stany Zjednoczone to moja macocha, mój ojczym to Ronald Reagan - opowiada Edward, obecnie mieszkaniec New Jersey. - Swego czasu mówiono i pisano, że USA to taki policjant całego świata. Teraz, po czterech latach prezydentury Bidena i Harris, przekonaliśmy się, że gdy nie ma tego silnego policjanta, wybuchają wojny. Nawet jakbym chciał coś pozytywnego powiedzieć o Bidenie albo Harris, to nie mogę.
Kilkanaścioro przedstawicieli amerykańskiej Polonii zgodziło się odpowiedzieć na moje pytania i opowiedzieć o swoich preferencjach wyborczych. O ważnych dla nich tematach politycznych, obawach i problemach z dogadaniem się z osobami o odmiennych poglądach. Niczym leitmotiv powtarzała się fraza, że z tymi, którzy głosują inaczej, o polityce po prostu lepiej nie rozmawiać. Narzuca się myśl, że Polacy w Stanach są tak samo spolaryzowani, jak Polacy w Polsce… Albo po prostu tak, jak inni Amerykanie.
Czytaj dalej po zalogowaniu
Uzyskaj dostęp do treści premium za darmo i bez reklam