|

Tomasz L. z komisji likwidacyjnej WSI. Tajemnica urzędnika stołecznego ratusza

Zatrzymany pod zarzutem szpiegostwa na rzecz Rosji Tomasz L. był w przeszłości członkiem komisji likwidacyjnej Wojskowych Służb Informacyjnych - ustalili dziennikarze TVN24. Należał do wąskiego grona współpracowników Antoniego Macierewicza, które otrzymało dostęp do wszelkich tajemnic likwidowanego wojskowego wywiadu i kontrwywiadu: danych informatorów i agentów, szczegółów finansowania najtajniejszych operacji prowadzonych także poza granicami kraju.

Artykuł dostępny w subskrypcji

17 marca 2022, trzy tygodnie po napaści Rosji na Ukrainę, urzędnik stołecznego ratusza Tomasz L. przyszedł, jak co rano, do pracy w archiwum Urzędu Stanu Cywilnego.

- Nie zdążył wypić herbaty, którą sobie zaparzył, gdy funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego założyli mu kajdanki - mówi tvn24.pl jedna z jego koleżanek z pracy.

Następnie przez długie godziny funkcjonariusze kontrwywiadu przeszukiwali miejsce pracy Tomasza L. i jego nowe audi, którym przyjechał do pracy.

Jak wynika z naszych informacji, takie same sceny rozgrywały się w jego podwarszawskim domu i mieszkaniu - według naszych źródeł tu przeszukanie było tak drobiazgowe, że oficerowie ABW nawet spuścili wodę z rur w poszukiwaniu ukrytych nośników pamięci.

- Na dzień przed zatrzymaniem oddał swoje prywatne komputery znajomemu informatykowi, by wyczyścił mu twarde dyski. Tłumaczył mu, że chce je przekazać jako dar na Ukrainę - mówi nasz rozmówca ze służb, prosząc o zachowanie anonimowości.

Szpieg rosyjskiej Służby Wywiadu Zagranicznego?

Dwie doby później sąd zgodził się z wnioskiem prokuratora nadzorującego pracę oficerów kontrwywiadu i zastosował wobec Tomasza L. areszt tymczasowy - który od tamtej pory jest przedłużany. Śledztwo nadzoruje prokurator ze specjalnej komórki do spraw szpiegowskich, utworzonej w mazowieckim pionie przestępczości zorganizowanej i korupcji.

Przez ostatnie trzy tygodnie czekaliśmy na odpowiedź na nasze pytania, dotyczące tej sprawy, z prokuratury i Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Ostatecznie jedynie krótką wypowiedź przesłał nam rzecznik Prokuratury Krajowej Łukasz Łapczyński. - Wobec podejrzanego stosowany jest areszt tymczasowy. Dobro prowadzonego postępowania uniemożliwia przekazanie szerszych informacji - poinformował.

Więcej informacji przekazał, w tydzień po zatrzymaniu Tomasza L., na konferencji prasowej ówczesny rzecznik ministra koordynatora służb specjalnych Stanisław Żaryn poinformował, że doświadczony urzędnik ratusza "kopiował dane i przekazywał je Rosjanom z cywilnego wywiadu zagranicznego SWR FR (Służba Wywiadu Zagranicznego Federacji Rosyjskiej - przyp. red.)".

TVN24 Clean_20220323093513(2408)_aac
Prokuratura postawiła warszawskiemu urzędnikowi zarzut szpiegostwa
Źródło: TVN24

- Zatrzymany mężczyzna pracował w Wydziale Archiwalnym Ksiąg Stanu Cywilnego w Archiwum Urzędu Stanu Cywilnego m. st. Warszawy. Posiadał dostęp do zbiorów Archiwum USC oraz do zbiorów Archiwum Głównego Akt Dawnych i Archiwum Państwowego m. st. Warszawy. Z uwagi na charakter dokumentacji gromadzonej we wskazanych jednostkach działalność podejrzanego stanowiła zagrożenie dla wewnętrznego i zewnętrznego bezpieczeństwa Polski - przekazał rzecznik.

Gdy dziennikarze błyskawicznie odkryli, że Tomasz L. został zatrudniony w ratuszu w czasach prezydentury Lecha Kaczyńskiego, Żaryn komentował, że nie jest ważne, za czasów którego prezydenta pracował w ratuszu, ale do jakich informacji miał dostęp.

- Ocena, że ten człowiek realnie szkodził interesom RP, jest związana m.in. z rodzajem dokumentacji, do której miał dostęp - wyjaśniał na konferencji rzecznik.

Żaryn wskazał tylko na fakt pracy w ratuszu, gdzie Tomasz L. w przeszłości piastował kierownicze stanowisko i gdzie miał m.in. dostęp do Systemu Rejestrów Państwowych czy bazy PESEL.

Dziennikarz "Czarno na białym" TVN24 Piotr Świerczek oraz Robert Zieliński z tvn24.pl prześwietlili przeszłość Tomasza L. Odkryli, że jego zawodowy życiorys wyłamuje się ze zwykłego urzędniczego schematu.

W przeszłości L. miał dostęp do znacznie bardziej wrażliwych dla bezpieczeństwa państwa informacji niż te, które jako urzędnik mógł znaleźć w Systemie Rejestrów Państwowych.

Ukrywaną kartą jego CV jest fakt, że znalazł się w wąskim gronie osób, które w 2006 roku otrzymały dostęp do największych sekretów wojskowych służb specjalnych - jako członek komisji likwidacyjnej WSI.

Nie wiemy, kiedy dokładnie Tomasz L. miał podjąć współpracę z rosyjskim wywiadem i czy mogła ona obejmować okres pracy w komisji likwidacyjnej. 

Ale to właśnie z tego powodu ponownie zajęliśmy się zatrzymaniem Tomasza L. - jego działania przez kilkanaście ostatnich lat mogły mieć wpływ na bezpieczeństwo Polski. To historia, która może być przestrogą, jak daleko mogą sięgać rosyjskie wpływy, jak głęboko rosyjski wywiad może infiltrować urzędy i instytucje, nawet służby specjalne i świat polityki. Ta historia pokazuje też, jak dużą czujność muszą zachować polscy politycy i jak ważny jest profesjonalizm naszych służb.

Oto co ustaliliśmy na temat Tomasza L., (nie) zwykłego urzędnika z archiwów urzędu stanu cywilnego.

W gabinecie Lecha Kaczyńskiego

Po studiach na wydziale historii Uniwersytetu Warszawskiego pracował w Urzędzie do Spraw Kombatantów. To tu, jako przełożonych, spotkał znaczące postacie w świecie polskiej prawicy, które również w późniejszych latach będą odgrywać ważne role w jego karierze.

Szefem departamentu orzecznictwa był wówczas Jacek Sasin. Kierowniczą funkcję pełnił natomiast jeden z najbliższych współpracowników obecnego ministra aktywów państwowych, działacz prawicowych partii Józef Wierzbowski, który dziś m.in. jest dyrektorem w spółce skarbu państwa PGNiG Termika oraz członkiem rady nadzorczej PZU. I w końcu Elżbieta Jakubiak, która kierowała biurem dyrektora generalnego Urzędu.

Jakubiak w rozmowie z dziennikarzem "Czarno na białym" TVN24 przyznaje, że właśnie w Urzędzie do Spraw Kombatantów poznała Tomasza L, dokładnie w 1998 roku.

- Pracowaliśmy tam do 2002. Był jednym z takich bardzo inteligentnych ludzi, którzy pomagali nam uporać się z wielką masą wniosków o przyznanie uprawnień kombatanta. Uważałam go za bardzo sprawnego urzędnika. Po pierwsze, miał wiedzę historyczną, pracował nad materiałami historycznymi. Ta wiedza, inteligencja jest bardzo ważna - mówi Elżbieta Jakubiak.

Elżbieta Jakubiak mówi o Tomaszu L
Elżbieta Jakubiak mówi o Tomaszu L., podejrzanym o szpiegostwo na rzecz Rosji
Źródło: "Czarno na białym" TVN24

Gdy w 2002 roku Lech Kaczyński w wyborach przekonał do siebie mieszkańców stolicy, sięgnął właśnie po tę ekipę: Sasinowi powierzył kierowanie Urzędem Stanu Cywilnego, a Elżbiecie Jakubiak – ważną komórką, która wtedy nazywała się "biuro prezydenta".

I to właśnie dzięki Jakubiak jesienią 2003 roku Tomasz L. dostał etat w nadzorowanym przez nią biurze, gdzie jego obowiązki obejmowały rozpatrywanie "skarg i petycji mieszkańców".

Osobista rekomendacja Elżbiety Jakubiak

Z teczki personalnej Tomasza L. wynika, że dostał ten etat dzięki osobistej rekomendacji Jakubiak. Jej pisemna ingerencja była konieczna, bo Tomasz L. nie spełniał wymogów do objęcia tego stanowiska - ujawnia tvn24.pl rozmówca związany z ratuszem.

W czym tkwił problem? W 2003 roku nie było jeszcze wymogu konkursu na wolne urzędnicze stanowiska. Jednak z opisu etatu "specjalisty do spraw skarg" wynikało, że kandydat musiał mieć wyższe wykształcenie. Natomiast Tomasz L., choć miał absolutorium - czyli zdane wszystkie egzaminy - nie obronił pracy magisterskiej.

Ratusz - precyzyjnie dyrektor Elżbieta Jakubiak - poszedł mu na rękę, zawierając z urzędnikiem specyficzną umowę, na mocy której dostał on czas, by uzupełnić wykształcenie. I rzeczywiście po kilkunastu miesiącach dostarczył dyplom z Uniwersytetu Warszawskiego.

- Robił pracę magisterską z tematyki żołnierzy wyklętych, w Urzędzie do spraw kombatantów zajmował się naprawianiem krzywd wyrządzonych rodakom przez Rosję, np. sybirakom. Nie mogę uwierzyć, że poszedł z nimi na współpracę - mówi nam jeden ze znajomych Tomasza L.

Jakubiak podkreśla ogromną wiedzę historyczną L. i jego umiejętność czytania akt. Zwraca też uwagę, że był jednym z kilkudziesięciu urzędników o podobnych prawicowych poglądach, którzy z Urzędu do spraw Kombatantów przenieśli się do ratusza nowo meblowanego przez Lecha Kaczyńskiego.

- Uważałam, że jest na prawo od mojej prawej strony - mówi o poglądach L. Elżbieta Jakubiak. - A przecież ja nie uważam się za lewaczkę - dodaje późniejsza szefowa gabinetu prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego, minister sportu i posłanka PiS.

Szybkie awanse Tomasza L.

Po około roku Tomasz L. przeniósł się z biura prezydenta do stołecznego Urzędu Stanu Cywilnego. Kierował nim już Józef Wierzbowski, który zastąpił Jacka Sasina, gdy ten przeniósł się na stanowisko wiceburmistrza dzielnicy Śródmieście.

Jak już pisaliśmy, wcześniej Wierzbowski pracował w tym samym czasie co Tomasz L. w Urzędzie do spraw Kombatantów. I to Wierzbowski najpierw wnioskował o powierzenie L. stanowiska głównego specjalisty, a już po kilku miesiącach o awans na stanowisko zastępcy kierownika w USC. Mimo wielu podejmowanych prób, nie udało nam się porozmawiać z samym Józefem Wierzbowskim.

Choć swoją kierowniczą funkcję Tomasz L. stracił na przełomie 2006 i 2007 roku, gdy do ratusza przyszła Hanna Gronkiewicz-Waltz, to nie stracił finansowo. Swój wysoki urzędniczy etat zachował do momentu, gdy zatrzymali go funkcjonariusze ABW.

- Przez kolejne lata pracował w różnych warszawskich dzielnicach jako urzędnik stanu cywilnego. Od 1 września 2020 roku został przesunięty do wydziału archiwów USC - przekazał nam Włodzimierz Karpiński, który jako sekretarz w ratuszu odpowiada m.in. za sprawy obywatelskie i pion bezpieczeństwa.

Likwidator Wojskowych Służb Informacyjnych

Jak odkryliśmy, pierwsze lata pracy Tomasza L.  w ratuszu łączą się z najbardziej niezwykłym etapem jego zawodowej kariery. W 2006 roku wszedł w skład Komisji ds. Likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych. 

Pomysł rozwiązania WSI był sztandarową pozycją programu Prawa i Sprawiedliwości, które wygrało wybory parlamentarne jesienią 2005 roku. Na tyle ważną dla Jarosława Kaczyńskiego, że stała się jednym z trzech elementów "paktu stabilizacyjnego", który podpisał z ówczesnymi koalicjantami: Samoobroną Andrzeja Leppera i Ligą Polskich Rodzin Romana Giertycha.

Pod koniec lat 90. służby specjalne - cywilne i wojskowe - nie miały dobrej prasy. Były oskarżane o inwigilację polityków prawicy. Oficerowie polskiej armii mieli być pod wpływem Rosji. Wojskowe Służby Informacyjne miały nielegalnie handlować bronią m.in. z rosyjską mafią.

Na paradoks tej sytuacji zwraca uwagę poseł Marek Biernacki, który niemal nieprzerwanie od 1997 roku zasiada w sejmowej komisji do spraw służb specjalnych i uchodzi za autorytet w tej dziedzinie.

Kaczyński likwidował w 2006 roku to, co sam współtworzył na początku lat 90. Bo Wojskowe Służby Informacyjne powstały w 1990 i '91 roku pod patronatem prezydenta Lecha Wałęsy, u którego Jarosław był szefem kancelarii. I tak jakoś się stało, że w wojskowych służbach nigdy nie było weryfikacji, rozliczenia się z PRL-owską przeszłością, choć w cywilnych były
– komentuje polityk.

Jeden z dziewięciu cywili

Zadanie fizycznej likwidacji WSI przypadło dwóm komisjom: likwidacyjnej i weryfikacyjnej, które powstały na mocy tej samej ustawy uchwalonej w czerwcu 2006 roku. Swoją pracę rozpoczęły już miesiąc później.

Zgodnie z ustawą, komisja likwidacyjna miała dokonać inwentaryzacji majątku Wojskowych Służb Informacyjnych, w tym także "aktywów operacyjnych", jak w języku służb określa się informatorów i tajnych współpracowników.

klip 2 cnb
Zadania komisji likwidacyjnej WSI
Źródło: "Czarno na białym" TVN24

Drugim zadaniem tej komisji było przygotowanie propozycji podziału tego, co pozostanie z WSI, między nowo powstający wojskowy wywiad (SWW) i kontrwywiad (SKW).

Piotr Świerczek z "Czarno na białym" TVN24 dotarł do pełnej listy 24 członków komisji. Nazwisko Tomasza L. widnieje na pozycji 19., wśród pierwotnie powołanych do jej składu dziewięciu cywili, obok piętnastu zawodowych żołnierzy.

Dotychczas publicznie było wiadomo wyłącznie, że pracami komisji likwidacyjnej kierowali najbardziej zaufani współpracownicy Antoniego Macierewicza.

Jej szefem był historyk prof. Sławomir Cenckiewicz (aktualnie dyrektor Wojskowego Biura Historycznego), a zastępcą Piotr Woyciechowski, który do niedawna kierował strategiczną spółką PWPW, a teraz pracuje w Narodowym Banku Polskim.

Funkcję sekretarza komisji pełnił natomiast Filip Musiał, obecnie dyrektor krakowskiego IPN i Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL.

Mimo że od zakończenia prac komisji likwidacyjnej minęło ponad 16 lat, nie wiadomo, jak byli dobierani jej członkowie.

- Fakt, byłem wtedy dość blisko prezydenta Lecha Kaczyńskiego, wszedłem w skład komisji likwidacyjnej. Ale nie mam bladego pojęcia, w jakim gronie mnie wybrano, kto o tym zdecydował - mówi tvn24.pl jeden z członków tej komisji.

Warto zauważyć, że w przypadku komisji weryfikacyjnej, której przewodniczącym został Antoni Macierewicz, wiedza o tym, kto wybierał jej członków, jest precyzyjna - po 12 osób wybrali prezydent i premier.

Pod samymi nominacjami członków komisji likwidacyjnej 22 lipca podpisał się ówczesny minister obrony narodowej Radosław Sikorski. Dziś, przed kamerą TVN24, twierdzi, że była to z jego strony "czysta formalność", gdyż pełne władztwo ministra obrony nad likwidacją WSI zostało przekazane - według słów Sikorskiego: pisemną decyzją Jarosława Kaczyńskiego - Antoniemu Macierewiczowi. 21 lipca Macierewicz został wiceministrem obrony narodowej - powierzono mu całość procesu likwidacji.

- To byli ludzie rekomendowani przez zaplecze polityczne rządu, przez prokuratora, ministra Zbigniewa Wassermanna (w latach 2005-2007 minister-koordynator służb specjalnych - przyp. red.), innych... zapewne przez Antoniego Macierewicza i przez braci Kaczyńskich za pośrednictwem mojego pierwszego zastępcy Aleksandra Szczygło - mówi Sikorski o osobach powołanych do komisji likwidacyjnej. - Delegowałem to, mając nadzieję, że to zostanie rzetelnie przeprowadzone - dodaje.

klip 3 cnb
Sikorski o tym, kto rekomendował członków komisji likwidacyjnej
Źródło: "Czarno na białym" TVN24

Pytanie o to, kto dokładnie zaproponował Tomasza L. do pracy w komisji likwidującej WSI zadaliśmy także Elżbiecie Jakubiak.

- Nie wiem kto. Natomiast mogę powiedzieć, że duża część osób zarówno z komisji weryfikacyjnej, jak komisji likwidacyjnej to były osoby, które środowiskowo się znały - przyznaje Jakubiak i potwierdza, że jako minister w kancelarii prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego wiedziała, że Tomasz L. zostanie członkiem komisji likwidacyjnej.

- Wtedy, gdy powstawała ustawa, rozporządzenie i wszystkie inne związane z tym dokumenty (likwidujące WSI - przyp. red.), pracowałam w Kancelarii Prezydenta RP jako szef gabinetu. Znałam wszystkie nazwiska, co nie znaczy, że znałam wszystkie osoby. Nie było zaskoczeniem dla mnie nazwisko Tomasza L. bo uznałam, że idą tam ludzie, którzy znają się na aktach, po drugie mają dopuszczenie do tajemnic, mogą czytać dokumenty o charakterze poufnym, tajnym - mówi dziś Elżbieta Jakubiak.

Dotarliśmy także do członków komisji likwidacyjnej, którzy potwierdzili nam, że pracowali w niej właśnie ze stołecznym urzędnikiem Tomaszem L.

W sumie mamy cztery różne źródła wskazujące, że zatrzymany przez ABW Tomasz L. to ta sama osoba, która była członkiem komisji likwidacyjnej WSI.

Fundusz operacyjny i tajni współpracownicy

Z dokumentów, które są w posiadaniu redakcji, wynika, do jak wrażliwych informacji mieli dostęp członkowie tej komisji. Świadczy o tym raport pod tytułem "Harmonogram prac komisji do spraw likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych".

Fragment dokumentu podpisanego przez Sławomira Cenckiewicza
Harmonogram Komisji Likwidacyjnej WSI

Wśród głównych jej zadań dokument - przygotowany przez przewodniczącego komisji Sławomira Cenckiewicza - wymienia "inwentaryzację środków z funduszu operacyjnego, będących w dyspozycji WSI oraz aktywów operacyjnych rejestrowanych i nierejestrowanych, będących na stanie oficerów WSI przystępujących do weryfikacji".

Ze zgodnych relacji członków komisji likwidacyjnej, do których dotarliśmy, wynika, że istniała zasadnicza różnica między wojskowymi a cywilami - wśród nich Tomaszem L. - tworzącymi komisję.

- To cywile byli tymi zaufanymi, którzy np. jeździli do attachatów wojskowych w ambasadach, by tam przeprowadzać proces likwidacji - wyjaśnia członek komisji, który zgodził się na rozmowę przed kamerami TVN24 pod warunkiem ukrycia twarzy i zmiany głosu.

Katastrofa dla SKW i SWW

Jak rozumieć taki zakres zadań realizowany przez likwidatorów Wojskowych Służb Informacyjnych?

- To znaczy, że Tomasz L. miał dostęp do teczek konkretnych tajnych współpracowników polskiego wywiadu i kontrwywiadu wojskowego (przed 2006 r. - przyp. red.). Również do danych o naszych "nielegałach", po prostu do wszystkiego. To prawdziwa katastrofa, gdyż dwie powstające służby, czyli SKW i SWW, korzystały z dorobku likwidowanej WSI - mówi Marek Biernacki.

Ten najbardziej chroniony przez każdą służbę specjalną na świecie "dorobek" to tajni współpracownicy, mieszkania czy choćby firmy powołane do życia, by kamuflować operacje wojskowych służb. Jak zwraca uwagę Biernacki, choć WSI były likwidowane, to ten cały "dorobek" trafił do dwóch nowych służb i przez następne lata był aktywnie wykorzystywany.

Sytuacja idealna dla szpiega

Jeden z byłych członków komisji likwidacyjnej opisał nam także mechanizmy rządzące jej funkcjonowaniem. Z przyjętej metody wynikało, że każdy członek komisji miał dostęp do efektów pracy pozostałych 23 kolegów. Punktem, który ich wszystkich łączył, był... jedyny komputer, na którym dozwolone było zapisywanie danych.

- Dostęp do tego stanowiska dla członków komisji był nieograniczony i każdy członek mógł te dane pozyskać z komputera i przekazać je komukolwiek - usłyszeliśmy w odpowiedzi na pytanie o to, czy w tej sytuacji istniało niebezpieczeństwo utraty danych polskiego wywiadu i osób z nim współpracujących. 

Nasz rozmówca przyznał też, że jako członkowie komisji nie podlegali żadnej kontroli.

- Osoby, które miały dostęp (do dokumentów), jeżeli nie chciały, to nie zostawiały śladu - niewpisując się, że miały dostęp do danych materiałów - wyjaśnia i dodaje: - To był bałagan.

klip 1 cnb
Członek komisji likwidacyjnej o sposobie jej pracy
Źródło: "Czarno na białym" TVN24

Ściśle tajne

Jak sprawdziliśmy, nim rozpoczął pracę w komisji likwidacyjnej, Tomasz L. przeszedł badanie przez służby i otrzymał "certyfikat", który pozwalał mu na poznawanie informacji o najwyższej klauzuli, czyli "ściśle tajne". Najprawdopodobniej otrzymał go od… likwidowanych Wojskowych Służb Informacyjnych. 

- Proszę sobie wyobrazić nastrój, który wtedy panował. Przyszli nas rozwiązywać, zwalniać, nikt nie mógł być pewny następnego dnia. W atmosferze terroru te sprawdzenia były farsą - mówi oficer pionu, który zajmował się właśnie certyfikatami dostępu do informacji niejawnych. 

Analiza dat każe przypuszczać, że całe postępowanie sprawdzające wobec Tomasza L. mogło zająć likwidowanym WSI około miesiąca. Wynika to z faktu, że ustawa likwidująca WSI została uchwalona w czerwcu 2006 roku, a miesiąc później już zaczęła działać komisja likwidacyjna.

Tymczasem procedura "poszerzonego sprawdzenia", niezbędna by służby dopuściły kogoś do informacji o wysokich klauzulach, wykonywana w normalnych warunkach zajmuje nawet kilkanaście miesięcy. Agenci weryfikują wtedy informacje, które prześwietlany umieszcza w ankiecie: od skłonności do alkoholu, przez tajniki życia intymnego po każdy kontakt z obcokrajowcem.

Uzyskany tak "certyfikat" pozwalał Tomaszowi L. na poznawanie dokumentów o klauzuli "ściśle tajne" przez pięć lat od momentu wydania, czyli aż do 2011 roku. Nieco dłużej - do 2013 roku gwarantował dostęp do informacji o niższej klauzuli – "tajne", a do dokumentów zastrzeżonych i poufnych aż do 2016 roku.

- Moje poświadczenia są odnawiane co pięć lat. Służby wiedzą zatem o mnie wszystko, a i tak zdarzało się, że tygodniami i miesiącami (w oczekiwaniu na odnowienie poświadczenia - przyp. red.) nie mogłem brać udziału w posiedzeniach speckomisji, na których były informacje o klauzuli "ściśle tajne" - przyznaje poseł Marek Biernacki.

Bez zgody ratusza

Wróćmy jeszcze do pracy Tomasza L. w stołecznym ratuszu. Informacja o tym, że L. miał poświadczenia bezpieczeństwa do klauzuli "ściśle tajne" znajduje się w jego aktach osobowych. Nie ma tam jednak informacji o tym, że pracował na rzecz komisji likwidacyjnej. 

Tymczasem wniosek urzędnika na podjęcie dodatkowe zajęcia i zgoda przełożonych powinny znajdować się w teczce personalnej.

Co ciekawe, L. nie był jedynym urzędnikiem w stołecznym ratuszu, który pracował w komisjach likwidujących WSI - był nim również Józef Wierzbowski, który wszedł w skład komisji weryfikacyjnej. Zatajenie faktu pracy w niej kosztowało go utratę pracy na stanowisku szefa Urzędu Stanu Cywilnego.

Stało się to po tym, gdy o "dodatkowym zajęciu" Wierzbowskiego poinformowały media jeszcze w 2007 roku. Ówczesna prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz uznała to za niedopuszczalny konflikt interesów i rozwiązała umowę z Wierzbowskim za zgodą rady miasta.

Od kiedy szpieg?

Z kilku niezależnych źródeł dziennikarze TVN24 wiedzą, że śledczy wzywanych świadków pytają o pracę Tomasza L. nie tylko w ratuszu, ale także właśnie w komisji likwidacyjnej WSI. 

Obowiązkiem kontrwywiadu jest analiza szkód, które mógł spowodować rosyjski agent. W tym przypadku taka mapa jest bardziej niż przerażająca
ocenia ryzyka doświadczony oficer kontrwywiadu.

Z naszych nieoficjalnych informacji wynika, że funkcjonariusze kontrwywiadu dotąd nie ustalili daty rozpoczęcia współpracy Tomasza L. z rosyjskim wywiadem. Zakładają, że trwa ona "minimum pięć lat".

Na jej trop, jak przekazują nam nasze źródła, służby wpadły zaś obserwując pracowników rosyjskiej ambasady. - Namierzyli, iż spotykają się oni z Tomaszem L. Agenci ABW zyskali także dostęp do serii informacji przesyłanych za pomocą szyfru, nad którego złamaniem pracują teraz wynajęci biegli - mówią nasi rozmówcy.

Nasi "nielegałowie..."

Dzięki swojej pracy w ratuszu Tomasz L. miał nieskrępowany dostęp do baz danych, takich jak System Rejestrów Państwowych, PESEL czy do archiwów związanych z tak zwanym mieniem nadbużańskim oraz oryginalnej "papierowej" dokumentacji gromadzonej w urzędach.

- Agent, o którym oficer wywiadu może tylko marzyć. Dostęp do takich informacji jest wprost nieoceniony dla każdego wywiadu - komentuje Vincent Severski, były oficer wywiadu, a dziś pisarz.

Inny z naszych rozmówców, doświadczony oficer kontrwywiadu, tłumaczy: - Informacje z tych systemów pozwalają doskonale rozpracować osoby, które Rosjanie chcieliby zwerbować. Można poznać ich sytuację rodzinną, majątkową. Dostają jak na tacy wszystko, co potrzebują, by profesjonalnie przygotować werbunek - mówi. 

Według ustaleń dziennika "Rzeczpospolita" informacje od L. mogły również służyć Rosjanom do budowania solidnych podstaw dla ich "nielegałów" w Polsce. 

"Przekazywali Rosjanom dane personalne, które następnie ci wykorzystywali do tworzenia tożsamości. To tzw. wtórniki, które pozwalają "nielegałom" (oficer wywiadu, który przyjmuje inną tożsamość narodową, specjalnie dla niego przygotowaną) formalnie i bezpiecznie zaistnieć" - ujawniły w marcu tego roku reporterki tego dziennika. 

Ale według rozmówców tvn24.pl niewykluczone jest, że dzięki "certyfikatom bezpieczeństwa" Tomasz L. mógł mieć także dostęp do tajnej części Systemu Rejestrów Państwowych. 

- Część niezbędna, by budować solidne legendy dla naszych nielegałów. Oficer pod przykryciem musi mieć solidne dokumenty dla swojej nowej tożsamości. To oznacza, że muszą one być prawdziwe, czyli wprowadzone do Systemu Rejestrów Państwowych - mówi nasz rozmówca związany z budową tego systemu informatycznego. 

Co oznacza dostęp do takich danych? Upraszczając: systemy praw jazdy, dowodów osobistych czy paszportów muszą mieć pozostawione "wolne numery", by służby - od wojskowych, przez cywilne, do policyjnych operacji przenikania w świat przestępczy - mogły stworzyć solidną legendę dla "nielegała" bądź oficera działającego pod przykryciem. To najbardziej skrywane dane każdej służby specjalnej. Ujawnienie ich rosyjskiemu wywiadowi oznacza zagrożenie życia "nielegałów", a co najmniej wieloletnie wyroki w łagrach o zaostrzonym rygorze.

Niebezpieczna wiedza

Spytaliśmy Vincenta Severskiego, czy gdyby okazało się, że L. rzeczywiście podjął współpracę z Rosjanami dopiero kilka lat temu, jako stołeczny urzędnik, a nie już w czasie pracy w komisji likwidacyjnej, to czy taka informacja może nas "uspokoić"?

SEVERSKI o szpiegu Tomaszu L
Vincent Severski o podejrzanym o szpiegostwo Tomaszu L.
Źródło: "Czarno na białym" TVN24

- Ani trochę. On ma określoną wiedzę, którą posiadał już podczas pracy w tej komisji. Może cenniejsza byłaby, gdyby był agentem już w tamtym czasie, ale dobry wywiad potrafi wydobyć i wyłowić z pamięci agenta, który miał dostęp do tego typu informacji, absolutnie wszystko - mówi były oficer wywiadu, a dziś pisarz.

Milczenie Macierewicza i Cenckiewicza

O tym, w jaki sposób Tomasz L. trafił do komisji likwidacyjnej WSI, próbowaliśmy porozmawiać z Antonim Macierewiczem, który był odpowiedzialny za cały proces weryfikacji i likwidacji Wojskowych Służb Informacyjnych.

- Bardzo się cieszę, że pan do mnie dzwoni. Dziękuję panu najmocniej, na razie, do widzenia - rzucił w słuchawkę Macierewicz i rozłączył się.

Przesłaliśmy byłemu ministrowi obrony narodowej także pytania pocztą elektroniczną, prosząc o wyjaśnienie, czy przed powołaniem w skład komisji znał się osobiście z Tomaszem L., a jeśli nie, to kto rekomendował urzędnika do prac w niej.

Zapytaliśmy również, czy i w jaki sposób weryfikował kandydatury członków komisji. Chcieliśmy także wiedzieć, jak ocenia zagrożenia dla bezpieczeństwa kraju w związku z postawieniem zarzutów szpiegostwa Tomaszowi L. Do momentu publikacji na nasze pytania nie odpowiedział.

Zapytany przez dziennikarza TVN24 na sejmowym komentarzu o to, kto rekomendował Tomasza L. do pracy w komisji likwidacyjnej, odpowiedział jedynie, iż on sam kierował komisją weryfikacyjną, w której nie było Tomasza L.

Podobnie zachował się przewodniczący komisji likwidującej WSI profesor Sławomir Cenckiewicz. Odmówił odpowiedzi na nasze pytania o Tomasza L., zasłaniając się śledztwem i odsyłając do organów ścigania. - Nic pan ode mnie nie wydusi - powiedział dziennikarzowi "Czarno na białym". - Nie mogę panu powiedzieć - brzmiała także odpowiedź na pytanie o to, jak weryfikowani byli członkowie komisji likwidacyjnej.

Czytaj także: