|

"Amnestia imienia Zbigniewa Ziobry". Dlaczego Piotr Kaszubski może uniknąć wieloletniego więzienia

Kaszubski został przewieziony do Polski w 2017 r. w policyjnym konwoju
Źródło: TVN24

Po trwających dekadę śledztwach prokuratura wysłała do sądu drugi akt oskarżenia wobec Piotra Kaszubskiego, który rozgłos zyskał jako "najmłodszy polski milioner". Tym razem oskarża go o oszukanie 180 tysięcy klientów, którzy kupowali m.in. jego "cudowną" pastę do zębów i środki na odchudzanie. I choć w teorii Kaszubskiemu grozi wyrok do 15 lat więzienia, nie będzie łatwo wysłać go na wiele lat za kratki. To efekt decyzji austriackich sądów, które uznały, że w Polsce nie może on liczyć na w pełni sprawiedliwy proces.

Artykuł dostępny w subskrypcji

Kilku prokuratorów, niezliczona liczba policjantów z pionów operacyjnych i dochodzeniowych zajmowali się "najmłodszym polskim milionerem" przez niemal dziesięć lat.

Jego interesy prześwietlały najpierw prokuratury rejonowe, później śledztwa "awansowały" do prokuratury okręgowej, by ostatecznie trafić do Prokuratury Regionalnej w Warszawie.

Sąd łączy sprawy

Pod koniec ubiegłego roku w Sądzie Rejonowym dla Warszawy-Mokotowa miał ruszyć pierwszy proces Piotra Kaszubskiego (zgadza się na publikację nazwiska). Akta tej sprawy to 50 tomów z dowodami mającymi świadczyć - według prokuratury - że mężczyzna popełniał m.in. przestępstwa z Kodeksu karnego skarbowego. W efekcie miał "uszczuplić należny podatek w kwocie ponad trzech milionów złotych", za co groziło mu do dziesięciu lat więzienia. Tego procesu ostatecznie nie udało się rozpocząć, bo sąd zdecydował się zbadać stan zdrowia oskarżonych.

W międzyczasie prokuratura poinformowała o przesłaniu do sądu kolejnego aktu oskarżenia. Tym razem nie do rejonowego, a do Sądu Okręgowego w Warszawie. Jednocześnie prokuratura złożyła wniosek o połączenie obu aktów oskarżenia. - Proces [w pierwszej ze spraw - red.] nie rozpoczął się. Chcemy, by oba akty oskarżenia były rozpatrywane razem. Manewr pozwoli prowadzić jeden proces, zamiast dwóch - tłumaczył nam prokurator Marcin Saduś, rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie. I tak też się stało. 31 maja wniosek śledczych został uwzględniony i obie sprawy w jednym procesie będą rozpoznawane przez Sąd Okręgowy w Warszawie.

Połączenie spraw ma być wygodne dla sądu, samego oskarżonego i odpowiadać temu, co prawnicy nazywają "ekonomiką procesową".

Drugi akt oskarżenia jest poważniejszy "gatunkowo" od poprzedniego, który koncentrował się na uszczupleniach podatkowych. Tym razem prokuratorzy oskarżyli Piotra Kaszubskiego o popełnienie 14 przestępstw z Kodeksu karnego, w tym oszustwa wobec 180 tysięcy klientów i wyłudzenie od nich niemal 31 milionów złotych.

- Wprowadzał w błąd klientów co do właściwości i skuteczności sprzedawanych produktów, możliwości zwrotu produktów i odzyskania pieniędzy. W przypadku większości produktów oskarżony przypisywał im właściwości produktów leczniczych, mimo że nie spełniały wymogów określonych w prawie farmaceutycznym - wylicza rzecznik Marcin Saduś.

Pozostałe zarzuty to m.in. wyłudzenie kilkudziesięciu tysięcy złotych, tzw. pranie brudnych pieniędzy w kwocie 10 milionów złotych, fałszowanie dokumentów czy podrabianie znaków towarowych. Maksymalna kara, jaka grozi Kaszubskiemu - przynajmniej w teorii - to nawet 15 lat więzienia.

Od milionera do zera
Od milionera do zera. Materiał z 2015 roku
Źródło: TVN24

"Amnestia" imienia Zbigniewa Ziobry

Mimo bardzo poważnych zarzutów i bardzo wysokiej łącznej sumy strat prokuraturze będzie trudno przekonać sąd do skazania Kaszubskiego na wieloletnie więzienie. A jeśli sąd zgodzi się ze stanowiskiem obrońcy oskarżonego, to może się okazać, że Piotr Kaszubski w ogóle nie odpowie za zarzucane mu przez prokuraturę czyny.

Dlaczego? By to zrozumieć, trzeba cofnąć się do końcówki 2015 roku, gdy prokuratura i policja były gotowe stawiać Piotrowi Kaszubskiemu zarzuty oszustw. Mężczyzna zdołał wtedy uciec z kraju. A stołecznym policjantom udało się go wytropić dopiero rok później, w Wigilię Bożego Narodzenia 2016 roku. Kajdanki zatrzasnęli mu na dłoniach austriaccy policjanci. Kilka miesięcy wcześniej wydano za Kaszubskim Europejski Nakaz Aresztowania (ENA) i to właśnie na jego podstawie - za zgodą austriackiego wymiaru sprawiedliwości - został sprowadzony do Polski.

Austriacki sąd prawomocnie zgodził się wówczas na sądzenie go jedynie za kilka przestępstw, bo tylko tych kilka przestępstw było wskazanych w Europejskim Nakazie Aresztowania, który w 2016 roku wystosował polski sąd. Jednak prokuratura cały czas gromadziła materiał dowodowy i po czasie, gdy Kaszubski był już w Polsce, chciała postawić podejrzanemu nowe zarzuty. Zgodnie z obowiązującym prawem musiał się na to zgodzić austriacki sąd. I w pierwszej instancji taką zgodę wydał.

- Ale jego austriacki prawnik cały czas walczył, by tamtejszy sąd drugiej instancji uznał polski wymiar sprawiedliwości za niegwarantujący mu uczciwego śledztwa i procesu - wyjaśnia oficer Komendy Głównej Policji.

I w drugiej instancji sąd zmienił decyzję, uznając, że nie można Kaszubskiemu stawiać dodatkowych zarzutów. Potem było jeszcze odwołanie strony polskiej od tego orzeczenia, ale nieskuteczne. W grudniu 2021 roku zapadł ostateczny i korzystny dla Kaszubskiego wyrok przed sądem apelacyjnym w Wiedniu.

- Takich spraw, gdzie podejrzani o poważne przestępstwa zyskują szansę, by nie odpowiedzieć karnie za swoje czyny, jest znacznie więcej. W naszym zawodowym środowisku, po cichu, określamy to mianem "amnestii imienia Zbigniewa Ziobry" - mówi tvn24.pl prokurator z Prokuratury Krajowej.

Do decyzji austriackiego sądu jeszcze wrócimy.

Od zera do milionera i z powrotem

Na czym polegał biznesowy "sukces" Kaszubskiego i jak to się stało, że ostatecznie uzyskał on szansę na uniknięcie wieloletniego więzienia? Odpowiedzi na te pytania można znaleźć w 50 tomach sądowych akt, do których reporter tvn24.pl dostał zgodny z prawem dostęp.

- Zawsze, jak byłem mały, miałem wielkie marzenia, chciałem stworzyć coś wielkiego, chciałem niezależności i sukcesu - tak mówił w 2012 roku w telewizji śniadaniowej podczas jednego z dziesiątków udzielanych wtedy wywiadów.

Błyskawicznie stał się rozpoznawanym biznesmenem celebrytą. Przedstawiał się wtedy jako właściciel firm sprzedających pastę do wybielania zębów, suplementy diety oraz jako "właściciel kliniki estetycznej".

Jak wynika z akt, już wkrótce po przywoływanym wywiadzie do prokuratur rejonowych dla warszawskiego Mokotowa i Żoliborza trafiły pierwsze zawiadomienia dotyczące działalności młodego biznesmena.

Poszkodowanymi poczuło się dwóch jego znajomych, którzy wyłożyli gotówkę na rozruszanie interesów.

Zgodnie z umową jeden z nich w zamian za 600 tysięcy złotych miał później otrzymywać procent z przychodów spółek coraz skuteczniej sprzedających "specjalną" i "cudowną" pastę do wybielania zębów, a chwilę potem ze środków na odchudzanie i różnych suplementów diety.

- Nie otrzymałem pieniędzy. Utrudniano mi także dostęp do rachunków firmy, by zweryfikować, jakie są realne przychody. Piotr Kaszubski tak to przygotował, że całość kosztów była po stronie naszej wspólnej działalności, a zyski trafiały do spółki zarejestrowanej na jego matkę - zeznał jeszcze w 2013 roku jeden z inwestorów.

Wyłudzenie tych środków "na rozruch" firmy to jeden z zarzutów stawianych Kaszubskiemu przez prokuraturę.

Sprawa Piotra K.
Źródło: "Fakty" TVN (materiał z 2015 r.)

Pasta pod kontrolą dentysty

Również niemal dziesięć lat temu swoje zawiadomienie do prokuratury wysłał sanepid, który pierwszy wziął pod lupę sprzedażowy hit Piotra Kaszubskiego, czyli pastę wybielającą zęby "Whiteline".

Sanepid już wtedy wskazał, co następnie potwierdzili śledczy z prokuratury – że pasta zawierała bardzo wysokie stężenie substancji czynnej. Dlatego mogła być używana wyłącznie pod ścisłą kontrolą stomatologa.

Technolog, która na zlecenie Kaszubskiego opracowywała formułę środka, potwierdziła to w prokuraturze: - Taki zapis [o kontroli lekarza - red.] znajduje się w dokumentacji formuły, którą przekazałam - zeznała.

Inny ze świadków twierdził: - Piotr każdą drogą będzie prowadził do wprowadzenia produktu na rynek, a substancja aktywna, którą sprowadza z Chin, jest bez żadnych badań. Technolog przekazała śledczym również SMS-a, którego otrzymała od Kaszubskiego. "Agnieszko chyba, że nie powiemy im o stężeniu substancji czynnej…" - brzmiała wiadomość.

W przypadku pasty wchodziła w rachubę wyłącznie odpowiedzialność za złamanie artykułu 14 obowiązującej wówczas ustawy o kosmetykach: "Kto, wbrew zakazom wynikającym z art. 5 ust. 1, wprowadza do obrotu kosmetyk - podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Za tę sprawę młody biznesmen ostatecznie został ukarany przez sąd karą grzywny dwóch tysięcy złotych. Młody milioner zapłacił ją dopiero, gdy sąd zagroził mu aresztem - przeliczając jedną dobę na sto złotych.

Równolegle rozwijało się prokuratorskie śledztwo, które z biegiem czasu "awansowało" z prokuratury rejonowej do okręgowej, a następnie jeszcze szczebel wyżej, czyli do prokuratury regionalnej.

Rozwijała się też biznesowa fantazja Kaszubskiego. Oprócz pasty sprzedawał także suplementy diet. I tu model interesu, na który - jak wynika z ustaleń prokuratury - Kaszubski pożyczył pieniądze od znajomych, opierał się przede wszystkim na reklamie. Dosłownie zalewał media ogłoszeniami. Najpierw umieszczał je w chętnie czytanych przez kobiety tytułach, obiecując szybkie i pewne efekty. "Gwarantowane 16 kilogramów mniej w ciągu miesiąca. Rekordziści schudli 26 kilogramów. Jesteśmy zalewani listami zachwyconych czytelników" - to treść jednej z reklam.

Potem stać go już było na kupno czasu reklamowego w ogólnopolskich telewizjach - na jedną kampanię potrafił wydać niemal 600 tysięcy złotych.

Cudowny lek na odchudzanie? Fałszywi eksperci, wątpliwe certyfikaty, setki skarg
Cudowny lek na odchudzanie? Fałszywi eksperci, wątpliwe certyfikaty, setki skarg
Źródło: TTV

Reklamacja na Wyspach Marshalla

Prokuratorzy i policjanci dotarli do zwabionych takimi reklamami klientów, którzy relacjonowali im faktyczne działanie "cudownych" środków.

- Kupiłam trzy opakowania za niemal 200 złotych, miała to być kuracja wystarczająca na 4,5 miesiąca. Otrzymałam przesyłkę kurierską, trzy opakowania po 100 gramów jakiegoś proszku. Gdy chciałam złożyć reklamację, okazało się, że nie ma problemu, ale najpierw muszę odesłać przesyłkę na Wyspy Marshalla - zeznawała jedna z poszkodowanych.

Inna z niezadowolonych klientek opowiedziała, że poszła nawet na komisariat policji, by złożyć zawiadomienie o oszustwie.

- Od policjanta usłyszałam, że w zasadzie to wysłali mi produkt, więc mogą zgłoszenie przyjąć, ale niewiele to da. Bo nawet w sądzie nie przejdzie, bo może i produkt nie jest zgodny z tym, co zamawiałam, ale tak to już jest, jak się robi zakupy w internecie - relacjonowała prokuratorom.

Reklamy w prasie i kampanie telewizyjne odsyłały zainteresowanych pod numery specjalnego call center działającego w tym samym warszawskim mieszkaniu, co inne spółki Piotra Kaszubskiego. Należało do jego matki. Wcześniej był tam prowadzony przez nią zakład kosmetyczny. W aktach sądowych można znaleźć informację, że jedną z pierwszych "biznesowych" decyzji Piotra K. było przemianowanie zakładu na "klinikę medycyny estetycznej".

Prokuratorzy przesłuchali kilkudziesięciu pracowników obsługujących infolinię - w jego firmach pracownicy zmieniali się bardzo często. Mimo to ich zaprotokołowane zeznania są podobne do siebie. Zgodnie mówią, że nadzór nad ich pracą bezpośrednio sprawował Kaszubski oraz jego "prawa ręka", czyli Mikołaj D. To kolega jeszcze ze szkolnych lat, z którym rozwijał firmy, byli także w nich wspólnikami. D. również jest oskarżonym w tej sprawie.

Wspólnicy - według zeznań pracowników - mieli ich ściśle kontrolować. Służyć do tego miało oprogramowanie zainstalowane w komputerach call center, które pozwalało słuchać rozmów pracowników z klientami. Pracownicy mieli być także stale podglądani poprzez kamery zainstalowane w pokojach.

- Piotr Kaszubski pytał się mnie, dlaczego nie przedstawiam się dzwoniącym jako lekarz lub dietetyk. Tak mi kazali mówić Piotr i Mikołaj - zeznała jedna z pracownic.

Metoda na księdza profesora

Inna pracownica wyjaśniła, że podstawową zasadą było podawanie dzwoniącym nieprawdziwych nazwisk. - Ja mówiłam, że środki są bezpieczne, sprawdzone przez sanepid, choć nie wiedziałam, czy to prawda - zeznała.

Zacząłem się przedstawiać dzwoniącym jako ksiądz profesor. Od tego momentu dostawałem najwyższe premie, za najlepszą sprzedaż.
Świadek w sprawie Piotra Kaszubskiego

Gdy akurat nie dzwonił telefon, pracownicy mieli za zadanie pisać pozytywne komentarze w internecie o sprzedawanych środkach.

- Niejednokrotnie rozłączał połączenie, gdy słyszał, że rozmawiamy z niezadowolonym klientem. Tłumaczył, że to blokuje infolinię sprzedażową - tak zeznała jedna z kobiet. Według świadków to Piotr Kaszubski wpadł na pomysł, jak rozwiązać problem z niezadowolonymi klientami, którzy dzwonili coraz częściej.

Oskarżony - jak wynika z ustaleń prokuratury - uruchomił specjalną infolinię dla reklamacji. Każda minuta połączenia kosztowała 7,69 złotych. Jeśli klient nadal chciał odesłać produkt i otrzymać zwrot pieniędzy, to słyszał, że aby uruchomić procedurę, musi najpierw odesłać preparat pod konkretny adres na Wyspach Marshalla lub Seszelach.

- Mieliśmy świadomość, że jest to rzecz nie do przejścia, szczególnie dla starszych osób. A takich klientów była większość - mówił podczas przesłuchania jeden z pracowników.

Jeden z zarzutów postawionych Kaszubskiemu dotyczy właśnie oszustwa związanego z uruchomieniem infolinii do reklamacji.

Jaka była skala interesów Piotra Kaszubskiego? Prokuratorzy i pracownicy fiskusa starali się to prześledzić, weryfikując umowy z firmami kurierskimi i magazynem obsługującym jego firmy. Wynika z tego, że dziennie wysyłano od dwóch do nawet czterech tysięcy przesyłek do klientów. Śledczym trudno było jednak ustalić prawdziwą skalę interesów biznesmena, gdyż od 2013 roku zakładał on też spółki w rajach podatkowych: w stanie Delaware w USA czy na wspomnianych już Seszelach i Wyspach Marshalla.

- Mówił mi, że będzie jeździł bentleyem i nigdy nie zapłaci grosza podatku - zeznawała w prokuraturze modelka, której twarz zachęcała do kupowania cudownego żelu do wybielania zębów.

Ostatecznie kupił lamborghini galardo, a potem, gdy uciekł już za granicę, szukał na nie kupca.

Samochód Piotra Kaszubskiego
Samochód Piotra Kaszubskiego
Źródło: fb.com/kaszubski.piotr

Ucieczkę zorganizował w 2015 roku dla siebie i swojego najbliższego współpracownika Mikołaja D., gdy śledczy wnikliwie przesłuchiwali jego znajomych.

Helikopterem do Czech

Prokuratorom nie udało się odtworzyć kulis ucieczki z kraju Kaszubskiego. Szczegóły zdradził im dopiero on sam, gdy już został zatrzymany w Austrii, a następnie wrócił w policyjnym konwoju do Polski, w 2017 roku.

Jak wyjawił, przygotowywał się do ucieczki, wypłacając gotówkę w polskich złotych z kont bankowych i wymieniając ją na euro - tylko podczas jednej takiej operacji kupił w kantorze znajdującym się w warszawskiej Galerii Mokotów 220 tysięcy euro.

- Razem [z Mikołajem D. - red.] wsiedliśmy do helikoptera, który miał oficjalnie zgłoszony lot do Zakopanego. Wysiedliśmy jednak w Czechach - mówił śledczym Kaszubski.

Okazało się, że kluczem do jego skutecznego zniknięcia był tzw. darknet, czyli część internetu gwarantująca większą anonimowość. Tam poznał informatyka z Rzeszowa, który pomógł mu przygotować ucieczkę. Najpierw pokazał, w jaki sposób zatrzeć za sobą ślady w internecie, następnie, jak – nie wychodząc z domu – wyposażyć się w komplet fałszywych dokumentów. W przypadku Piotra Kaszubskiego było to prawo jazdy wystawione na mieszkańca Nowego Jorku o nazwisku Peter Johnsen.

Nim wpadł, mieszkał jeszcze w Szwajcarii, Francji i Hiszpanii. Wytropili go policjanci z Komendy Stołecznej Policji tuż przed Wigilią 2016 roku. Pojawił się wtedy w Wiedniu, by spotkać się ze swoją koleżanką, która specjalnie przyjechała z Polski.

- Austriackim kolegom przekazaliśmy precyzyjne informacje. Nie pozostało im nic innego, jak zatrzymać Kaszubskiego - tak się o tym sukcesie wypowiadali wtedy rzecznicy policji.

Ciarka
Mariusz Ciarka o zatrzymaniu (wypowiedź z 2017 roku)
Źródło: TVN24

"Austria dostrzegła niewinność"

Jak już pisaliśmy, rozpatrując wniosek strony polskiej o rozszerzenie zarzutów Kaszubskiemu, austriacki sąd początkowo zgodził się, by odpowiadał on w kraju za najpoważniejsze zarzucane mu przestępstwa, czyli oszustwa na masową skalę, za co groziła mu kara nawet piętnastu lat więzienia. Ostateczne rozstrzygnięcie sądu w Wiedniu to jednak odmowa. O tej decyzji poinformował na jednym z portali społecznościowych sam Kaszubski.

"Austria dostrzegła STU PROCENTOWĄ NIEWINNOŚĆ!!!!!! Byłem w takim razie prawie 3 lata w areszcie bez procesu i bez zarzutów, oczerniany przez wszystkie media i dziesiątki milionów czytelników przez intrygi złego człowieka, który krok w krok grabił moje przedsiębiorstwo" - tak brzmiała część jego relacji (pisownia oryginalna).

Podobnie komentował w liście do naszej redakcji informację o nowym akcie oskarżenia wysłanym do sądu w maju 2022 roku. "Nikogo nie oszukałem. Po mojej stronie, stanął cały austriacki wymiar sprawiedliwości który ocenił merytorycznie całe 10 letnie śledztwo polskiego prokuratora i prawomocnie po ocenie wszystkich dokumentów, faktów i dowodów NIE ZGODZONO się na jakiekolwiek zarzuty dla niewinnej osoby - czyli mnie" (pisownia oryginalna).

Do oświadczenia dołączył swoje zdjęcie z prośbą, by publikować jego pełny wizerunek.

Piotr Kaszubski
Piotr Kaszubski
Źródło: Archiwum prywatne Piotra Kaszubskiego

Zdecyduje sąd

W aktach sprawy znajduje się tłumaczenie kluczowego wyroku wiedeńskiego sądu. To piętnaście stron drobiazgowego prawniczego wywodu, którego sentencja brzmi:

"Nie zezwala się na kolejne, wniesione przez polskie organy ścigania przekazanie ścigania Piotra Kaszubskiego (...) w związku z Europejskim Nakazem Aresztowania wydanym przez Sąd Okręgowy w Warszawie, w dniu 30 lipca 2018 roku" - tak wyrokował sędzia Christoph Bauer.

Co ten wyrok oznacza? Obrońcy Kaszubskiego i prokuratura interpretują go odmiennie.

- To wprost oznacza, że mój klient nie może odpowiadać karnie. Na pierwszej rozprawie w sądzie złożę wniosek o umorzenie postępowania na podstawie artykułu 17 par. 1 punkt 11 Kodeksu postępowania karnego - mówi tvn24.pl mecenas Rafał Rogalski, który reprezentuje Kaszubskiego.

Ten przepis brzmi: "Nie wszczyna się postępowania, a wszczęte umarza, gdy zachodzi inna okoliczność wyłączająca ściganie".

- W naszej opinii wyrok oznacza jedynie, że oskarżony nie będzie mógł zostać skazany na karę bezwzględnego więzienia za niektóre z zarzucanych mu przez nas przestępstw - mówi z kolei rzecznik Prokuratury Regionalnej w Warszawie prokurator Marcin Saduś.

Co do zasady prokuratura nie widzi jednak przeszkód, by prowadzić proces przeciwko Kaszubskiemu. Rzecznik podkreśla, że to Sąd Okręgowy w Warszawie zdecyduje, która z tych interpretacji jest właściwa. I zwraca też uwagę, że austriacki sąd prawomocnie zgodził się (jeszcze w 2016 roku), by Kaszubski odpowiadał za pierwsze stawiane mu zarzuty. W ich przypadku oskarżonemu grozi do 10 lat więzienia i, zdaniem prokuratury, nie ma przeszkód, by polski sąd, w przypadku uznania winy, orzekł karę bezwzględnego pobawienia wolności.

Kaszubski był już wcześniej skazany za atak na dziennikarkę TVN24 i zniszczenie jej kamery. Do zdarzenia doszło w maju 2015 roku. W 2018 roku sąd skazał go za to na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata, obowiązek naprawienia szkody oraz zapłatę zadośćuczynienia dla dziennikarki, którego nie zapłacił do dziś.

Najmłodszy polski milioner czy zwykły bandzior? Materiał z maja 2015 roku
Źródło: "Fakty" TVN

"Systemowe nadużycia"

W swoich późniejszych orzeczeniach (w 2019 i 2021 roku) austriackie sądy kierowały się wcześniejszymi wyrokami Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej dotyczącymi Europejskiego Nakazu Aresztowania.

Zgodnie z nimi do odmowy wykonania ENA nie wystarcza samo podejrzenie, że w Polsce może być naruszana zasada praworządności. TSUE uznał, że niezbędne jest, by wykazać, iż w konkretnej sprawie istnieje ryzyko nadużyć tak ze strony prokuratur, jak sądów. Takich argumentów użył austriacki sąd.

"Sprawiedliwy proces karny oparty na zasadzie praworządności nie tylko nie jest możliwy ze względu na ogólne obawy związane z obecną sytuacją polityczną w Polsce, ale w przypadku osoby zainteresowanej występują konkretne fakty i systemowe nadużycia władzy przez uczestniczące w tym polskie sądy i prokuratury zaangażowane w sprawę" - to fragment wyroku wiedeńskiego sądu.

Sędziowie zwrócili uwagę m.in., że Kaszubskiemu nie zapewniono leczenia, a listy, które próbował wysłać z aresztu do ambasady lub sądu, były blokowane. Polskiej prokuraturze zaś wytknęli, że nie zareagowała na pisma wysyłane jej przez wiedeński sąd, a jeśli już, to nie udzielała pełnych odpowiedzi.

- Rzeczywiście, w sprawie korespondencji doszło do błędu po naszej stronie - przyznaje rzecznik prokuratury Marcin Saduś.

Co więcej: wiedeńscy sędziowie uznali, że m.in. długotrwały areszt Kaszubskiego w Polsce był oparty na zarzutach, na które oni nie wydawali zgody, gdy decydowali o wydaniu go Polsce.

- W mojej ocenie ten wyrok [wiedeńskiego sądu krajowego - red.] jasno mówi, że nie jest możliwe prowadzenie procesu w Polsce przeciwko Kaszubskiemu. Takie uparte postępowanie prokuratury może spowodować, że inne państwa Unii jeszcze częściej będą odmawiać wykonywania Europejskiego Nakazu Aresztowania - ocenia były prokurator krajowy, a dziś adwokat Janusz Kaczmarek.

"Przykładów jest więcej"

Tymczasem nic nie stoi na przeszkodzie, by prowadzić proces, a następnie skazać wspólnika i matkę Kaszubskiego oraz osiem innych osób objętych aktami oskarżenia.

- Mikołaj D. sam wrócił do kraju, zgłosił się do prokuratury. Paradoksalnie nie ma takiej ochrony jak konsekwentnie uciekający aż do swojej wpadki Piotr Kaszubski. To dzieło ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. To on, walcząc z niezależnością polskich sądów, zniszczył ich reputację w całej Europie i takich przykładów, jak w sprawie Kaszubskiego, jest coraz więcej - mówi nam jeden z prokuratorów.

Nasi rozmówcy podkreślają, że wkrótce po zatrzymaniu Piotra Kaszubskiego w 2016 roku austriacki sąd prawomocnie zgodził się na jego ekstradycję do Polski. Później, co prawda nieprawomocnie, zgodził się na rozszerzenie mu zarzutów. Dopiero w 2019 roku zmienił swoją decyzję. A w kolejnym orzeczeniu, po odwołaniu polskiej prokuratury, ostatecznie podtrzymał ją w 2021 roku, podkreślając, że stoją za nią problemy Polski z praworządnością.

- Europejskie sądy obserwowały wojnę z niezależnością naszego sądownictwa, rosła świadomość tych problemów w krajach Unii Europejskiej. Sędziowie zaczęli znacznie uważniej, niż to robili wcześniej, prześwietlać wydawane przez nasze sądy Europejskie Nakazy Aresztowania - interpretuje nasz rozmówca z prokuratury.

Piotr Kaszubski podczas przekazania polskim policjantom w 2017 roku
Piotr Kaszubski podczas przekazania polskim policjantom w 2017 roku
Źródło: Policja

Są statystyki czy ich nie ma?

Spytaliśmy Ministerstwo Sprawiedliwości, ile w ostatnich latach było przypadków odmów realizacji Europejskiego Nakazu Aresztowania wobec poszukiwanych przez Polskę przestępców.

Ministerstwo odpowiedziało, że nie ma takich statystyk.

"Zarówno sądy, jak też prokuratura nie mają prawnego obowiązku przesyłania informacji [do Ministerstwa Sprawiedliwości - red.] o odmowie wykonania nakazu przez inne państwo" - brzmi odpowiedź, którą otrzymaliśmy z wydziału prasowego.

To samo pytanie zadaliśmy sądowi. 

- Informujemy, że Sąd Okręgowy w Warszawie gromadzi dane dotyczące Europejskich Nakazów Aresztowania. Poniższe informacje są przedmiotem statystyki publicznej i są przekazywane w okresach kwartalnych do Ministerstwa Sprawiedliwości - taką odpowiedź otrzymaliśmy z sekcji prasowej Sądu Okręgowego w Warszawie. 

Gdy redakcja tvn24.pl poprosiła Ministerstwo Sprawiedliwości o wytłumaczenie, dlaczego zostaliśmy wprowadzeni w błąd oraz o przekazanie tych danych, nie otrzymaliśmy już żadnej odpowiedzi.

Sprawdziliśmy więc, co wynika ze sprawozdań statystycznych, które zamieszcza Sąd Okręgowy w Warszawie na swojej stronie internetowej. Specjalna tabelka z liczbą odmów realizacji polskiego Europejskiego Nakazu Aresztowania przez sądy państw Unii pojawiła się pierwszy raz w 2019 roku. 

- Wcześniej nie była potrzebna, bo były to przypadki pojedyncze dla całego kraju. Zatem nie było potrzeby tego liczyć dla każdego sądu - usłyszeliśmy od jednego z sędziów warszawskiego sądu okręgowego. 

Ze sprawozdań wynika, że w 2019 roku sześciu Europejskich Nakazów Aresztowania nie uwzględniły sądy niemieckie, jednego - belgijski. W 2020 roku było to już 15 nakazów i tyle samo w ubiegłym roku. 

Dane o liczbie odmów realizacji Europejskiego Nakazu Aresztowania w 2021 roku
Dane o liczbie odmów realizacji Europejskiego Nakazu Aresztowania w 2021 roku
Źródło: Sąd Okręgowy w Warszawie

- Trzeba pamiętać, że za każdą odmową kryje się sprawca podejrzewany o popełnienie konkretnych przestępstw, od narkotykowych, przez kradzieże, po poważne przestępstwa ekonomiczne. A cieszą się z bezkarności, bo europejskie sądy wątpią, by w Polsce mieli uczciwy proces. Są poszkodowani, którzy nigdy nie doczekają się sprawiedliwości - mówi tvn24.pl jeden ze stołecznych sędziów.

Choć resort, jak twierdzi, nie gromadzi liczb, to jednak w odpowiedzi dla tvn24.pl przekonuje, że to nie podważanie niezależności polskich sądów jest najczęstszą przyczyną odmów realizacji ENA: "Większość z tych osób [objętych ENA - red.] od wielu lat przebywa poza terytorium RP, a podstawowym powodem opuszczenia Polski była ucieczka przed wymiarem sprawiedliwości. Osoby te, mieszkając na stałe w innych państwach UE uzyskują status rezydenta, a tym samym podlegają analogicznym ograniczeniom co do ich przekazywania do Polski na podstawie ENA, jak obywatele tych państw. I takich przypadków, czyli odmów realizacji ENA wydanych przez polskie sądy jest najwięcej".

Czytaj także: