- Jak kurator już nie wystarczy, to się prokuratora wyśle - komentuje Małgorzata Moskwa-Wodnicka, wiceprezydentka Łodzi. To jedna z co najmniej trojga samorządowców, z którymi minister edukacji Przemysław Czarnek postanowił walczyć w prokuraturze. Czy to przedsmak lex Czarnek i lex Wójcik?
"Zawiadamiam prokuraturę!"
Ten zwrot w polskiej debacie politycznej występuje równie często, co "rozważam kroki prawne", "spotkamy się w sądzie" czy "moi prawnicy nad tym pracują".
Często takie ostre zapowiedzi kończą się na wielu wykrzyknikach na Twitterze lub odchodzą w niepamięć tuż po zakończeniu konferencji prasowej i wyłączeniu kamer.
Ale nie u ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka.
Co najmniej trzy samorządy muszą tłumaczyć się ze swojej działalności edukacyjnej przed prokuratorem po tym, jak zawiadomienie w ich sprawie złożył właśnie Czarnek. W Łodzi, Gdańsku i Warszawie prokuratorzy podjęli stosowne czynności, bo minister edukacji uznał, że interwencja kuratorium oświaty nie wystarczy, by samorządowcy działali zgodnie z prawem, czy też może raczej tak, jak on sobie życzy. Bo czy doszło do złamania prawa, to się oczywiście dopiero okaże.
Samorządowcy uważają, że minister nadużywa swojej pozycji, a to, jak ich traktuje, to tylko przedsmak tego, jak będzie się zachowywał, gdy wraz z ministrem Michałem Wójcikiem przeforsują w końcu swoje reformy.
Z czego biorą się te obawy?
Moskwa-Wodnicka zawiesza
Pierwsza o tym, że Przemysław Czarnek w przypadku prokuratury nie rzuca słów na wiatr, przekonała się wiceprezydentka Łodzi Małgorzata Moskwa-Wodnicka.
To ona zdecydowała, że dyrektorem liceum nie może być ktoś, kto zakazuje uczniom używania błyskawic.
Historia zaczęła się wczesną wiosną 2021 roku, kiedy to Dariusz Jakóbek, dyrektor XXXIV Liceum Ogólnokształcącego w Łodzi, wprowadził regulaminu, który zabraniał uczniom między innymi wykorzystywania błyskawic ze Strajku Kobiet. Przez władze Łodzi został zawieszony w pełnieniu funkcji za naruszanie praw i dóbr uczniów. Ale minister Czarnek uznał, że Jakóbek jest bohaterem i niemal natychmiast odznaczył go za "szczególne zasługi dla oświaty i wychowania". Dyrektor otrzymał Medal Komisji Edukacji Narodowej, a wkrótce został też przywrócony do pracy.
Minister zawieszenie dyrektora nazwał "skandalem" i już w kwietniu zapowiedział: - Odpowiemy na niego bardzo stanowczo.
"Stanowczo", czyli informując prokuraturę, że jego zdaniem Moskwa-Wodnicka przekroczyła swoje uprawnienia.
W obronie wiceprezydentki stanął łódzki poseł Lewicy, który postanowił wykorzystać tę samą broń co Czarnek i też zawiadomił prokuraturę. Zdaniem Tomasza Treli szef resortu mógł dopuścić się przestępstwa poprzez "stosowanie groźby bezprawnej w celu zmuszenia wiceprezydent Łodzi do odwołania decyzji dotyczącej zawieszenia dyrektora liceum". - Nie dam zastraszać samorządowców - podkreślał parlamentarzysta.
Jego zdaniem wypowiedź ministra "wypełnia znamiona przestępstwa zawartego w artykule 224 paragraf 2 Kodeksu karnego". Czyli: kto "stosuje przemoc lub groźbę bezprawną w celu zmuszenia funkcjonariusza publicznego albo osoby do pomocy mu przybranej do przedsięwzięcia lub zaniechania prawnej czynności służbowej", podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech lat.
Trela zawiadomienie skierował do Prokuratury Rejonowej Warszawa-Śródmieście.
- Prokuratura mnie przesłuchała, ale nie miałam poczucia, żeby uważali tam, iż popełniłam przestępstwo - zastrzega dziś Moskwa-Wodnicka. I dodaje: - Postąpiłabym dziś dokładnie tak samo, mam przekonanie, że powinnam posiadać prawo do zawieszenia pracownika, który nie wywiązuje się dobrze ze swojej roli.
Od październikowego spotkania w prokuraturze nic się w tym temacie nie wydarzyło. Moskwa-Wodnicka uważa to wydarzenie za "straszak" i "uprzykrzanie życia". - Człowiek musi chodzić i się tłumaczyć zamiast móc normalnie pracować - komentuje wiceprezydentka. - Obawiam się, że jeśli w życie wejdzie lex Czarnek, to więcej samorządowców będzie miało tę wątpliwą przyjemność. A minister dopiero nabierze wiatru w żagle - dodaje.
Lex Czarnek to przepisy, które zakładają, że to kurator będzie miał w szkołach większą władzę. Na przykład to on zdecyduje, jakie zajęcia dodatkowe mogą mieć uczniowie i uczennice. Przeciwko tym przepisom od wielu miesięcy protestują organizacje pozarządowe, korporacje samorządowe i Związek Nauczycielstwa Polskiego.
Trzaskowski pisze list
To z powodu lex Czarnek, a właściwie tego, co o nim pisał, będzie się w prokuraturze tłumaczył Rafał Trzaskowski, prezydent Warszawy.
List na temat przepisów prezydent stolicy wysłał w grudniu do wszystkich rodziców za pomocą elektronicznego dziennika.
"Czarne chmury zbierają się nad polską edukacją" - zaczął Trzaskowski, a w dalszej części przekonywał: "Nowe prawo ogranicza autonomię szkoły i rolę Was, rodziców, jako osób ją współtworzących. Odtąd największy wpływ na edukację, wychowanie dzieci oraz młodzieży będzie miał minister, reprezentowany przez kuratora".
Minister Czarnek był oburzony.
Portal TVN Warszawa w pierwszej połowie lutego informował, że Prokuratura Okręgowa w Warszawie wszczęła dochodzenie w sprawie listu krytykującego lex Czarnek. Tak jak zapowiadał, prokuraturę zawiadomił minister edukacji i nauki. Jego zdaniem prezydent Warszawy wykorzystał narzędzia służące edukacji do tego, by "skrajnie upolitycznić szkołę". - Za pomocą Librusa przesłał do wszystkich rodziców, do wszystkich rodzin w Warszawie, skrajnie polityczny i kłamliwy list na temat tej ustawy - mówił w grudniu ubiegłego roku na antenie Telewizji Republika.
Prokuratura nie bada jednak, czy list był "polityczny i kłamliwy". Rzeczniczka warszawskiej Prokuratury Okręgowej Aleksandra Skrzyniarz poinformowała, że chodzi o czyn z artykułu 107 ustęp 1 ustawy o ochronie danych osobowych, czyli nielegalne przetwarzanie danych.
Do czego służy e-dziennik?
- Trudno jest to komentować, bo my nie rozumiemy, gdzie jest problem - mówi Renata Kaznowska, wiceprezydentka Warszawy odpowiedzialna za edukację. - Przecież od tego jest e-dziennik, żeby za jego pośrednictwem przesyłać rodzicom informacje o sprawach związanych z oświatą. Czy jest dziś w edukacji rzecz ważniejsza niż zmiana przepisów planowana przez ministra? Trudno mi sobie wyobrazić taką. A pismo prezydenta było do bólu merytoryczne i zachęcało rodziców do zainteresowania się losem ich dzieci - dodaje.
W warszawskim urzędzie zwracają uwagę, że ministrowi Czarnkowi nie przeszkadzało, gdy za pomocą e-dziennika różnego rodzaju treści rozsyłało kuratorium oświaty. Dyrektorów zobligowano do przekazania rodzicom na przykład pisma Wojciecha Starzyńskiego, byłego radnego PiS, przewodniczącego stowarzyszenia Rodzice w Szkole, który przestrzegał przed Tęczowym Piątkiem.
- Takie wykorzystanie bazy kontaktów jest według ministra w porządku? - zastanawia się Kaznowska.
Sprawa jest na początkowym etapie, prokuratura przesłuchała dotąd pracownika resortu edukacji i nauki.
Trzaskowski już wcześniej komentował na Facebooku, że "straszenie go prokuraturą" to "skrajna bezczelność". Przekonywał też, że "Rządzący wykorzystują wszystkie dostępne środki i siły, by odebrać prerogatywy samorządom. A min. Czarnek pragnie szkoły, która nie uczy, tylko indoktrynuje".
Podobnie widzi to Dariusz Chętkowski, popularny łódzki polonista, który na swoim blogu z przekąsem napisał: "Trzeba oswoić się z myślą, że prędzej czy później minister złoży doniesienie przeciwko każdemu, kto nie popiera nowego prawa. Staram się ministra zrozumieć. Pewnie gdybym spłodził coś podobnego, też byłbym przewrażliwiony. Lex Czarnek to dziecko ministra. Wprawdzie brzydkie i głupie jak diabli, ale to twór jego lędźwi i intelektu, ma w sobie jego geny. Okażmy, na Boga, trochę zrozumienia dla tej miłości".
Serio, panie ministrze?
O lex Czarnek dużo rozmawiają też w Gdańsku. Minister edukacji i nauki złożył bowiem zawiadomienie do prokuratury w sprawie zajęć "Zdrovve Love", które odbywają się w gdańskich szkołach. To prowadzony od lat program edukacji zdrowotnej i seksualnej, w którym mogą brać udział - za zgodą rodziców - chętne nastolatki.
Ministrowi Czarnkowi od dawna się ten program nie podoba. I tak, prokuratura też już o tym wie.
W lutym w oficjalnym komunikacie urzędnicy z Gdańska napisali, że "14 placówek otrzymało pisma z Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Wrzeszcz, które dotyczą prowadzenia zajęć z programu 'Zdrovve Love'".
Nie kryli zdziwienia, bo jak doprecyzowała prezydentka miasta Aleksandra Dulkiewicz, pisma zostały skierowane do podstawówek. A w podstawówkach nigdy takich zajęć nie było. Program od początku był skierowany do starszych uczniów.
Z treści pisma opublikowanego przez ratusz i Dulkiewicz wynika, że prokuratura prowadzi czynności "sprawdzające z zawiadomienia Ministra Edukacji i Nauki w zakresie prowadzenia naruszającego art. 72 Konstytucji".
Czego dotyczy ten przepis? Mowa w nim o tym, że "Rzeczpospolita Polska zapewnia ochronę praw dziecka. Każdy ma prawo żądać od organów władzy publicznej ochrony dziecka przed przemocą, okrucieństwem, wyzyskiem i demoralizacją".
Demoralizacja to zaś jedno z ulubionych słów ministra Czarnka - tak też określał gdański program edukacyjny.
Dulkiewicz komentowała na Twitterze: "Projekt 'Lex Czarnek' jeszcze nie został podpisany przez Prezydenta Andrzeja Dudę, a już widzimy zastraszanie dyrektorów, nauczycieli i rodziców. W całym tym zawiadomieniu jest jeden problem. Program, będący elementem edukacji dotyczącej zdrowia prokreacyjnego, nigdy w Gdańsku nie był realizowany w szkołach podstawowych". A w kolejnym wpisie dodała: "Tylko pan minister i prokuratorzy nie wiedzą, że Zdrovve Love w podstawówkach nie ma".
Na ten wpis odpowiedział Czarnek, zamieszczając zdjęcie zawiadomienia, pytając: "Gdzie Pani widzi słowo 'podstawowe'. Jakiś ciężki weekend?".
"Serio panie ministrze Czarnek. Załączam pismo z prokuratury, gdzie jest napisane czarno na białym, do jakich placówek i z czyjego polecenia…" - odpisała Dulkiewicz.
Był kurator, to po co prokurator?
Pytamy Monikę Chabior, zastępczynię prezydent Gdańska do spraw rozwoju społecznego i równego traktowania, czy jej zdaniem prokuratura jest właściwym organem do rozstrzygania światopoglądowych sporów o edukację?
- Ministerstwo Edukacji i Nauki ma własne, gwarantowane prawem narzędzie do badania programów edukacyjnych. Są nim kuratoria i realizowane przez nie kontrole - odpowiada Chabior. I dodaje: - Zignorowanie w tym przypadku tego narzędzia i złożenie zawiadomienia do prokuratury jest bardzo niepokojące.
Zdaniem Chabior w sprawie dotyczącej programu "Zdrovve Love" widać niechlujne działanie wykonane "pod publiczkę". - Świadczy o tym niewyłączenie ze zgłoszenia szkół podstawowych oraz niesprawdzenie, że jest to program edukacji zdrowotnej, którego założenia zostały zatwierdzone przez Agencję Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji - zauważa wiceprezydentka. I przypomina: - Uchwała wprowadzająca program została przyjęta przez radę miasta i nie została zakwestionowana przez wojewodę. Program był kontrolowany przez komisję rewizyjną rady miasta, która nie zgłosiła zastrzeżeń. To nie koniec. Również kuratorium kontrolowało w przeszłości szkoły, w których był on realizowany i nie wydało żadnych zaleceń - wylicza.
Chabior zwraca uwagę na coś jeszcze, co jej zdaniem może być nawet ważniejsze. - To program pozaszkolny realizowany na terenie szkoły, ale mógłby być realizowany w dowolnym miejscu. Zgłaszanie go przez Przemysława Czarka do prokuratury może wynikać z jego potrzeby kwestionowania edukacji seksualnej nie tylko w szkołach, ale i poza nimi, a więc stoi w głębokiej sprzeczności z jego deklaracjami o uszanowaniu woli rodziców w odniesieniu do sposobu wychowania ich dzieci - ocenia wiceprezydentka. I dodaje: - Podsumowując, cała sprawa jest logiczna tylko w jednym wymiarze: fanatycznej potrzebie kontrolowania ludzi mających inne poglądy od aktualnego ministra.
To pierwsza taka sprawa, w której sam minister kieruje zawiadomienia przeciwko gdańskim szkołom do prokuratury.
Chabior niepokoi się o przyszłość edukacji. - Lex Czarnek dałoby kuratorom możliwość cenzurowania, kontrolowania i zwalniania dyrektorów, a lex Wójcik ułatwiłoby straszenie dyrektorów karą więzienia. Takie działania nie powinny mieć miejsca w polskich szkołach - podkreśla.
Co będzie dalej?
Właśnie - lex Wójcik. Choć przepisy kryjące się za tą nazwą nie wzbudzają aż tak wielkiego zainteresowania mediów, wśród osób związanych z oświatą budzą równie wielkie wątpliwości co zmiany forsowane przez ministra Czarnka.
Ten projekt ustawy w połowie grudnia został skierowany do pierwszego czytania na posiedzeniu sejmowej komisji edukacji. Przygotował go reprezentujący Solidarną Polskę Michał Wójcik (stąd nazwa) - były wiceminister sprawiedliwości, a obecnie minister w kancelarii premiera. Zdaniem Wójcika do polskiego prawa należy wprowadzić karę pozbawienia wolności do lat trzech za m.in. niedopełnienie przez dyrektora obowiązków "w zakresie opieki lub nadzoru nad małoletnim".
Rząd przekonuje, że te pomysły "wychodzą naprzeciw bezpieczeństwu dzieci i młodzieży". W uzasadnieniu czytamy: "W ostatnich latach odnotowano wysoki wskaźnik popełnianych przestępstw, np. na terenie szkół - w 2011 r. było to ponad 28 tys. incydentów, a w 2012 r. liczba ta przekroczyła 24 tys. Przestępstwa polegały m.in. na spowodowaniu uszczerbku na zdrowiu, udziale w bójce lub pobiciu. Przestępstwa miały miejsce również w żłobkach i przedszkolach". Nie wiadomo, dlaczego w uzasadnieniu przywołano dane sprzed dekady zamiast najnowszych.
Środowiska oświatowe - między innymi Związek Nauczycielstwa Polskiego i Ogólnopolskie Stowarzyszenie Kadry Kierowniczej Oświaty - zgłaszają obawy, że w efekcie proponowanych zmian dyrektor będzie ponosił osobistą karną odpowiedzialność za każdą bójkę, sprzeczkę czy inny incydent na terenie szkoły.
Według ZNP projekt "ma na celu wprowadzenie instytucji pozaprawnego i pozamerytorycznego wywierania nacisku na działania podejmowane w ramach czynności zarządczych przez dyrektora szkoły".
Jaki będzie dalszy los tych zapisów? Na razie nie wiadomo. Posiedzenie komisji na ich temat już raz zaplanowano, by na dzień przed obradami je odwołać.
Tymczasem Sejm odrzucił 9 lutego weto Senatu w sprawie lex Czarnek. Teraz ustawa czeka na decyzję prezydenta. Ten ma 21 dni na podjęcie decyzji w tej sprawie - może ustawę podpisać, odrzucić lub skierować do Trybunału Konstytucyjnego. Gdy 15 lutego prezydencka minister Bogna Janke spotkała się z przedstawicielami ruchu społecznego Wolna Szkoła, by porozmawiać o możliwych zmianach, zapewniła ich, że prezydent Andrzej Duda jeszcze nie podjął decyzji w tej sprawie.
- To oczywiste, że tego typu działania źle wpływają na codzienną pracę - komentuje wiceprezydent Chabior. I dodaje: - Społeczności szkolne są już mocno obarczone i umęczone pandemią. Wszyscy martwią się o stan zdrowia dzieci, a ja martwię się też o stan psychiczny dzieci i nauczycieli. Powinniśmy się zastanawiać nad tym, jak poprawiać warunki nauki, dostosowywać je do wyzwań współczesności, wzbogacać ich ofertę, zadbać o motywację nauczycieli i dyrektorów oraz ułatwiać im pracę i czynić szkołę atrakcyjnym miejscem pracy dla młodych. My natomiast wkładamy mnóstwo energii w dyskusję z człowiekiem, który o szkołach wie niewiele i moim zdaniem niszczy je dla czystej satysfakcji. To jest bardzo przykre, ale nie możemy się poddawać - dodaje.
Immunitet? "Nie zrzeknę się"
Choć minister Czarnek chętnie kieruje swoich oponentów do prokuratury, sam nie ma ochoty spotykać się z wymiarem sprawiedliwości. Tymczasem jeszcze w lutym sąd ma się zwrócić do Sejmu o wyznaczenie daty głosowania wniosku o uchylenie mu immunitetu.
Dlaczego? Z ministrem w sądzie chciałby spotkać się w sprawie karnej Ośrodek Monitorowania Zachowań Rasistowskich i Ksenofobicznych. Chodzi o słowa wypowiedziane na antenie telewizji rządowej w 2020 roku. - Skończmy słuchać tych idiotyzmów o jakichś prawach człowieka czy jakiejś równości. Ci ludzie nie są równi ludziom normalnym - mówił Czarnek, wówczas jeszcze poseł, odnosząc się do uczestników parady równości w Los Angeles.
W poniedziałek w RMF FM Robert Mazurek pytał Czarnka, czy ten zamierza zrzec się immunitetu. - W żadnym wypadku się nie zrzeknę. A tę śmieszną organizację proszę, żeby zachowywała się poważnie, a każdy człowiek, który nago chodzi po ulicy w centrum miasta, jest nienormalny. Mogę to powtarzać, ile chcą - skomentował Czarnek. I dodał, że słowa, za które został oskarżony, powtórzyłby jeszcze raz. - Powtarzam, tacy ludzie nie są normalni, a prawem człowieka nie jest ekshibicjonizm w centrum miasta i demoralizowanie innych - dodawał.
Na słowa prowadzącego, że po zrzeczeniu się immunitetu, mógłby bronić swoich poglądów przez sądem, Czarnek odpowiedział, że wtedy mogą posypać się kolejne pozwy. - Wtedy kilka takich śmiesznych organizacji natychmiast by poczuło krew i pozywało mnie co tydzień - ocenił.
Autorka/Autor: Justyna Suchecka
Źródło: tvn24.pl