|

Prestiż, pensje, pensum. Minister Czarnek ma "propozycje", a nauczyciele na to: ostatnio skończyło się strajkiem

- Minister zapowiada podwyżki i podniesienie atrakcyjności zawodu, a ja słyszę: "do dziesięciu odlicz", bo pewnie co dziesiąty z nas straci pracę. Wiem, co oznacza zwiększenie pensum. I, że gdy ktoś mówi "ruchy kadrowe", to ma na myśli zwolnienia - mówi Agnieszka, anglistka z 17-letnim stażem. O propozycjach ministra Przemysława Czarnka rozmawiamy z nauczycielami.
Artykuł dostępny w subskrypcji
TVN24
Dowiedz się więcej:

TVN24

"Etos" - sześć razy, "propozycje" - pięć, "wynagrodzenie" i "atrakcyjność" – po cztery. Więcej niż raz minister Przemysław Czarnek mówił tego dnia o "uatrakcyjnieniu" i "podwyżce".

Ostatnia konferencja prasowa ministra Czarnka, która odbyła się we wtorek 11 maja, trwała niespełna 24 minuty. W jej czasie wypowiadała się też dwójka wiceministrów, komentowano też powrót do szkół. Jeśli wyjąć to wszystko, zagęszczenie "etosu" i "atrakcyjności" było naprawdę duże.

Minister mówił ogólnikami, ale podkreślał: - To proces dochodzenia do decyzji, żadnych decyzji nie podjęliśmy, to wszystko jest w trybie dialogu.

W ten sposób Czarnek poinformował, że przesłał nauczycielskim związkom zawodowym i korporacjom samorządowym swoje propozycje "zmian kierunkowych" w zasadach pracy nauczycieli.

W konferencji nie brały udziału media, a dziennikarze musieli (to stała praktyka w resorcie edukacji) przesłać pytania na kilka godzin przed wystąpieniem Czarnka. Znany był tylko główny temat, bez żadnych szczegółów.

W efekcie, gdy rzeczniczka prasowa odczytywała pytania do ministra – pytania m.in. o to, czy jego propozycje będą wiązały się ze zwiększeniem liczby godzin pracy i zwolnieniami nauczycieli, ten dziennikarskie wątpliwości nazywał "nierozsądnymi" i "kuriozalnymi". A na pytanie o zwiększenie pensum postanowił "przez litość" nie odpowiedzieć. Nikt nie mógł zareagować.

Skąd tyle emocji u ministra? Musi zdawać sobie sprawę, że dyskusja o tzw. pensum, czyli liczbie godzin, które nauczyciel spędza przy tablicy, to coś, co doprowadzi do dużego konfliktu, a nawet - jak mówią nam niektórzy nauczyciele - może wywołać kolejny strajk. Dlaczego?

czarnek
Minister Czarnek o pieniądzach i prestiżu nauczycieli

Długie wakacje i krótki czas pracy

Nieroby, które mają dwa miesiące wakacji, piją kawkę, a na dodatek pracują tylko kilkanaście godzin w tygodniu, kiedy my musimy pracować po 40 godzin.

Znacie ten opis? Niestety tak o nauczycielach myśli spora grupa Polaków. A przynajmniej tych, którzy mają używanie na internetowych forach. Takie komentarze pojawiają się regularnie, gdy nauczyciele wnioskują o podwyżki, szybsze szczepienia na koronawirusa czy po prostu apelują o szacunek dla ich branży.

Krytyczny stosunek do nauczycieli to nie jest rzecz nowa. Spójrzmy na liczby.

W listopadzie 2012 roku badacze CBOS poprosili Polaków o ocenę zawodu nauczyciela. Zadawali im pytania dotyczące warunków zatrudnienia, trudności wynikających z uprawiania zawodu i jego społecznego odbioru.

Choć zdecydowana większość badanych (ok. 90 proc.) przyznawała, że to praca stresująca, trudna i odpowiedzialna, to raczej nie idzie to w parze ze zgodą na "nauczycielskie przywileje".

Niby krótki czas pracy - który będzie ważnym punktem tego tekstu - nauczycielom wypominali szczególnie ci, którzy mieli dzieci w szkole. Prawie 60 proc. badanych z tej grupy chciałoby dorzucić nauczycielom godzin pracy i skrócić wakacje.

Skąd przekonanie, że nauczyciele pracują za mało?

Czas pracy nauczycieli to 40 godzin tygodniowo. "Przy tablicy", a więc na pracy edukacyjno-wychowawczej z uczniami spędzają jednak tylko część tego czasu - w szkołach 18, a w przedszkolach 25 godzin w tygodniu. Ten czas to właśnie pensum, które często jest nauczycielom wypominane przez tych, którzy uważają, że pracują za mało. Tylko że to nie jest pełen obraz nauczycielskiej rzeczywistości. I są na to dowody.

Dekadę temu Instytut Badań Edukacyjnych postanowił sprawdzić, ile w szkole pracuje się naprawdę. Z badań wynikało, że przeciętny nauczyciel pracuje więcej, niż przewiduje Karta nauczyciela oraz Kodeks pracy - bo prawie 47 godzin w tygodniu. Z tego aż 14 godzin nauczyciele poświęcali na przygotowanie się do lekcji oraz sprawdzanie uczniowskich prac. 

Czynności wykonywane przez nauczyciela
Czynności wykonywane przez nauczyciela
Źródło: Instytut Badań Edukacyjnych

Rodzice mogą mieć inny obraz, bo się z nauczycielami swoich dzieci w zasadzie nie znają. Z badań IBE wynika, że nauczyciele zaledwie 35 minut swojego czasu oddają rodzicom uczniów. Co dziesiąty nauczyciel, poza wywiadówkami, nie spotykał się z rodzicami w ogóle, a co czwarty tylko raz w semestrze.

Polacy niespecjalnie przejmują się więc dolą nauczycieli. Kiedy w 2017 r. Varkey Foundation (organizacja pozarządowa co roku przyznająca milion dolarów najlepszemu nauczycielowi na świecie) zapytała ponad 27 tys. rodziców z 29 państw świata, na co w edukacji chcieliby przeznaczyć dodatkowe fundusze, w Polsce podwyżek dla nauczycieli chciało tylko 39 proc. Dla porównania w Niemczech – 76 proc., w Wielkiej Brytanii – 70 proc., a we Francji – 65 proc.

Wielką próbą dla naszych sympatii i antypatii był strajk nauczycieli wiosną 2019 roku (największy strajk branżowy po 1989 roku), który podzielił Polaków. Gdy Kantar w sondażu dla "Faktów" TVN i TVN24 zapytał, kto przede wszystkim odpowiada za brak porozumienia między strajkującymi a rządem, okazało się, że najwięcej - bo 36 procent ankietowanych udzieliło odpowiedzi: "obie strony po równo". Niewiele mniej respondentów - 34 procent - odpowiedzialność za brak porozumienia widziało przede wszystkim w rządzie. A 16 procent ankietowanych wybrało wariant "nauczyciele".

Kto odpowiada za brak porozumienia między rządem a nauczycielami?
Kto odpowiada za brak porozumienia między rządem a nauczycielami?
Źródło: TVN24

Ale pół roku po strajku nauczyciele znaleźli się na siódmym miejscu w zestawieniu 31 profesji pod względem szacunku społecznego w badaniu CBOS. Najbardziej poważanymi profesjami byli strażacy, dla których duży szacunek ma aż 94 proc. Polaków, a średni – 6 proc, oraz pielęgniarki (duży szacunek – 89, a średni – 10). W październiku 2019 roku dla nauczycieli duży szacunek zadeklarowało 77 proc. ankietowanych, średni – 19 proc, a niski – 3 proc.

Ale to już było

Nie bez powodu kolejne rządy bały się majstrować przy pensum. Politycy wiedzą, że czas pracy nauczycieli to temat budzący skrajne emocje.

Ostatni raz temat pensum pojawił się w debacie publicznej właśnie w kwietniu 2019, w czasie strajku nauczycieli. Ówczesna wicepremier Beata Szydło, która wraz z MIchałem Dworczykiem prowadziła negocjacje ze strajkującymi nauczycielami, zaproponowała, że dostaną podwyżkę - około 250 złotych brutto - właśnie za zwiększenie pensum o dwie godziny w tygodniu. Roztaczała też kuszącą wizję - niepopartą jednak wyliczeniami - że gdyby nauczyciele mieli 24 godziny pensum tygodniowo, to mogliby zarobić nawet 8 tys. zł brutto.

Wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli
Wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli

Przeciw zmianom w pensum były wówczas wszystkie związki nauczycielskie (to złe wieści dla ministra Czarnka), nawet Solidarność, która oficjalnie nie strajkowała i przyklaskiwała innym edukacyjnym pomysłom PiS. Ostatecznie jako jedyna podpisała porozumienie z rządem.

Skąd ten opór? Bo z analiz związkowców wynika, że zwiększenie pensum może też oznaczać spore zwolnienia nauczycieli. Sławomir Wittkowicz, przewodniczący Forum Związków Zawodowych, szacował, że zwolnienia mogłyby dotknąć nawet co 10. nauczyciela. Ci wyliczają zaś, że dla części kadry podwyżka mogłaby oznaczać "obniżkę". Chodzi m.in. o nauczycieli, którzy mają dziś nadgodziny – te zaś są lepiej płatne, gdyby wciągnięto je do pensum, nauczyciele zarobiliby mniej.

Wyższe pensum to także problem dla nauczycieli fizyki czy chemii w małych wiejskich szkołach, gdzie w każdym roczniku jest tylko jedna klasa. Już dziś, pracując w jednej podstawówce, mają tylko 4/18 etatu – po zwiększeniu pensum byłyby to 4/20. Gdyby chcieli uzyskać pełny etat, ucząc tylko jednego przedmiotu, musieliby pracować aż w pięciu podstawówkach.

Ostatecznie wyższe pensum mogłoby się przełożyć na problemy organizacyjne i wychowawcze. Bo inaczej pracuje nauczyciel, który ma być może mniej godzin, ale za to stały kontakt z uczniami, niż nauczyciel, który ma po dwie-trzy godziny w kilku szkołach.

Szydło przedstawiła warianty podwyższenia pensum
Materiał archiwalny. Szydło przedstawiła warianty podwyższenia pensum
Źródło: tvn24

Co to są dwie godziny?

Zapytałam nauczycieli, co dla nich oznaczałoby zwiększenie pensum o dwie godziny.

Fizyczka Małgorzata Żuber-Zielicz – wieloletnia nauczycielka, dyrektorka szkoły, radna zajmująca się oświatą – wylicza, że to jedna klasa do nauki więcej. - Czyli w stolicy 36 uczniów więcej - przypomina. Konkretniej? "To dodatkowo około setki prac do sprawdzenia - licząc na każdą pracę ze wszystkimi czynnościami (przygotowanie, wpisanie oceny, uwagi na pracy etc.) 15 minut, to jest 1500 minut dodatkowo (tylko z tego tytułu!), czyli 25 godzin (zegarowych) na semestr. No chyba że się przejdzie na testy wyboru - łatwo się sprawdza i produkuje oceny, ale one NIC nie dają (w sensie informacji zwrotnej) ani uczniowi, ani nauczycielowi". A to wyliczenia tylko dla jednej dodatkowej klasówki! W skrócie pomysł ministra nazywa "zagładą publicznej edukacji".   

Agata z Poznania boi się, że straci pracę. Uczy plastyki i muzyki. - Już teraz ledwo mogę "zgromadzić" etat, bo w szkole uczy jeszcze jeden muzyk - mówi. W ostatnich latach, by mieć większe szanse na zdobycie etatu, zrobiła podyplomówkę z informatyki i zdobyła uprawnienia do nauczania w edukacji wczesnoszkolnej.

Inna plastyczka, Anna Urban z Bogatyni, ma podobny kłopot. - Przy jednej godzinie tygodniowo mojego przedmiotu w klasach 4-7, już teraz mam problem z godzinami. A nawet gdybym uzupełniła etat w innej szkole lub godzinami na świetlicy, to i tak podniesienie pensum oznacza dla mnie obniżkę wynagrodzenia - twierdzi.

Agnieszka, anglistka z Torunia, o siebie się nie martwi, już dziś ma nadgodziny. - Ale kiedy minister zapowiada podwyżki i podniesienie atrakcyjności zawodu, to ja słyszę: "do dziesięciu odlicz". Wiem, co oznacza zwiększenie pensum. I że gdy ktoś mówi "ruchy kadrowe", to ma na myśli zwolnienia - podkreśla. I przypomina: - To, co proponuje ministerstwo, to tak naprawdę nie podwyżka, a wynagrodzenie za dodatkową pracę. Nazywajmy to po imieniu.

O pracę martwi się za to Elżbieta, która uczy języka polskiego w wiejskiej podstawówce na Dolnym Śląsku. - Przypuszczam, że szkoła nie będzie mnie dalej zatrudniać. Dziś uczę 10 godzin w tygodniu, a w szkole są jeszcze dwie polonistki. Moje godziny z tych dwóch klas zapewne pójdą na ich konto - mówi.

To się uczniom nie opłaca

Dla innej polonistki, Magdaleny Latoszewskiej z Łowicza, te dwie godziny pensum więcej to "mniej czasu na sprawdzanie matur, wypracowań, pracę z uczniem zdolnym, przygotowanie do olimpiady, z uczniem potrzebującym wsparcia i wytłumaczenia niezrozumiałego materiału". 

- Moja doba się nie wydłuży w żaden sposób. Ktoś zapomniał, że ja nie pracuję 18 godzin, ale często ponad 40. Czyli to nie dwie godziny do pensum, ale czas pracy wydłużony do około 50 godzin tygodniowo - wylicza.

Dla Aleksandry Korczak, polonistki z Warszawy, dwie godziny to najpewniej dodatkowa klasa do uczenia. - To co najmniej kilkanaście dodatkowych godzin sprawdzania wypracowań - mówi. - A będzie jeszcze więcej, bo na nowej maturze podniesiono minimum słów, których trzeba użyć w pracy pisemnej. Dziś uczę cztery klasy. Ich wypracowania będą dwa razy dłuższe niż obecnych maturzystów, więc będę je sprawdzać je dwa razy dłużej. A moi uczniowie nie piszą ich tylko raz w semestrze. Tworzenie wypowiedzi pisemnych to kluczowa umiejętność, trzeba ją trenować. Wielu polonistów będzie po prostu zadawało mniej wypracowań, co odbije się na kompetencjach uczniowskich - zauważa.

Aleksandra Korczak chciałaby, żeby minister zajrzał do eksperckich raportów na temat czasu pracy (szczególnie tego wspomnianego z IBE). I pilnował języka. - Ważne, żeby nie mówić, że "nauczyciele pracują 18 godzin". Bo my "realizujemy 18 lekcji w tygodniu", a pracujemy co najmniej 40 godzin - podkreśla.

Ola mogłaby odejść ze szkoły. Równocześnie z pracą robi doktorat, a jako korepetytorka w Warszawie mogłaby zarabiać przynajmniej dwa razy więcej niż teraz w publicznej szkole. - Tylko, że ja kocham uczyć i to się opłaca nie mi czy ministrowi, ale moim uczniom - dodaje.

Inna warszawska nauczycielka, Judyta, dorzuca z przekąsem: - Pracuję w podstawówce, moi uczniowie są obeznani w filmach na YouTube, więc i ja muszę. Dlatego gdy słyszę, że minister używa słowa "prestiż", to od razu przed oczami widzę popularnego patoinfluencera, który też lubi go używać. To złe skojarzenia. A mój prestiż nie wzrośnie od tego, że będę jeszcze więcej pracować. We wzrost płacy też nie bardzo wierzę - dodaje.

Broniarz o propozycji rządu dla nauczycieli
Materiał archiwalny. Broniarz o propozycji rządu dla nauczycieli

Czarnek daje więcej, ale...

Podsumowując: z propozycją ministra Czarnka problemy są dokładnie te same, jak były dwa lata temu z propozycjami Beaty Szydło. Tyle tylko, że on za zwiększenie pensum proponuje około 500 złotych brutto, czyli więcej niż była premier. Pamiętajmy: to podwyżka za dwie godziny więcej w tygodniu, a więc około osiem miesięcznie.

Zmiany w wynagrodzeniach proponowane przez ministra Czarnka
Zmiany w wynagrodzeniach proponowane przez ministra Czarnka

Ale minister i jego ludzie zdali wyciągnąć pewne wnioski z porażki Beaty Szydło. Sugerują, że nauczyciele w kwestii pensum będę mieli jakiś wybór - choć jest on na razie jest enigmatyczny.

Wiceminister Dariusz Piontkowski mówił we wtorek: - Chcemy, żeby nauczyciele godnie zarabiali, żeby nauczyciele mogli wybierać i zastanowić się, które rozwiązanie będzie lepsze.

A w ministerialnym dokumencie, który został wysłany do związkowców, czytamy: "Rozwiązania kadrowe będą uwzględniały decyzję nauczyciela o zwiększeniu pensum z jednoczesnym wzrostem wynagrodzenia lub zachowaniem dotychczasowego wymiaru pensum i ustaleniem proporcjonalnego wynagrodzenia zasadniczego". Ten zapis sugerowałby, że ci, którzy nie zgodzą się pracować więcej, podwyżki nie dostaną, ale ministerialny dokument tego nie tłumaczy.

W dokumencie słowo "podwyższenie" pada cztery razy - dwa razy w kontekście wynagrodzenia i dwa razy w związku z pensum.

Minister na konferencji prasowej oburzał się pytaniami o zwolnienia. Bo zwolnienia w jego dokumencie nie istnieją - są właśnie wypominane przez nauczycieli - ruchy kadrowe. To za nimi kryją się historie nauczycielek, które opowiedziały nam, co dla nich oznaczają dodatkowe dwie godziny pensum.

W ministerialnej propozycji opisane jest to lakonicznie: "Zwiększenie pensum będzie się wiązało z ruchami kadrowymi, w związku z powyższym proponuje się w trzyletnim okresie przejściowym zastosowanie działań osłonowych dla nauczycieli, dających możliwość elastycznego przechodzenia na nowy system".

Co to oznacza w praktyce? Dowiemy się najwcześniej 18 maja, bo wtedy Czarnek ma spotkać się z przedstawicielami związków zawodowych i korporacji samorządowych. - To nie są decyzje. My dopiero chcemy dyskutować - podkreślał wielokrotnie w czasie wtorkowej konferencji.

Porozmawiajmy o pracy i płacy

A dyskutować rzeczywiście jest o czym. Tuż po zakończeniu strajku nauczycieli prof. Mikołaj Herbst, specjalista od systemów edukacji z Uniwersytetu Warszawskiego, mówił mi: - Pracy nauczyciela nie da się sprowadzić do prostego "stania przy tablicy". Potrzebujemy refleksji o tym, jaka jest struktura czasu pracy nauczyciela. Czego robią za dużo, a czego za mało. Od razu okazałoby się, że np. za dużo czasu poświęcają na biurokrację.

Nauczyciele często mówią, że więcej czasu poświęcają na wypełnienie tabelek i dzienników, by udowodnić, że lekcje przeprowadzili, niż rzeczywiście mogliby poświęcić uczniom. Judyta, anglistka z Warszawy: - Zamiast dwóch godzin do pensum, chciałabym dostać dwie godziny na rozmowy z uczniami i nauczycielami.

Obecni ministerialni urzędnicy mają na to odpowiedź podobną do tej, którą miała Beata Szydło. Przedstawiają wykres o czasie pracy nauczycieli, opracowany przez OECD, sugerując, że mniej od polskich nauczycieli pracują tylko ci z Islandii. Jest tu jednak haczyk - to wykres uwzględniający tylko licea. I tylko godziny ustawowe.

Czas pracy nauczycieli według OECD
Czas pracy nauczycieli według OECD

Ministerialny dokument nie uwzględnia też, że nauczyciele w Polsce zarabiają zdecydowanie mniej niż ci w innych krajach europejskich. Ich roczna pensja jest znacznie poniżej średniej unijnej.

Zarobki nauczycieli w Unii Europejskiej
Zarobki nauczycieli w Unii Europejskiej

Prof. Herbst już w 2019 roku przestrzegał przed prostym porównywaniem polskiego pensum do czasu pracy nauczycieli w innych krajach. Bo tam na przykład lepiej uregulowane jest to, jakie obowiązki nauczyciele muszą wykonywać poza klasą i ile razy w tygodniu to robią. A to, że nasi nauczyciele pracują mniej godzin w klasie, nie oznacza, że pracują mniej na rzecz uczniów, szkół czy społeczności.

Jako rozwiązanie prof. Herbst postulował "uelastycznienie pensum". - Problem polega na tym, czy już mamy na tyle dojrzały zdecentralizowany system, w którym np. dyrektorowi szkoły można w odpowiedzialny sposób powierzyć decyzję o tym, czy dany nauczyciel miałby pensum 18 czy 21 godzin. I żeby ta decyzja wynikała z realnych potrzeb i zdrowego rozsądku, z myślenia o dobru szkoły, efektywności pracy danego nauczyciela. To jeden z tych tematów, które warto przetestować na mniejszą skalę, wybrać szkoły, w których przeprowadzi się pilotaż. Przecież wprowadzając elastyczne pensum w części placówek, moglibyśmy przeanalizować postawy nauczycieli, dyrektorów, samorządów i wyciągnąć wnioski - radził badacz.

Kłopotek: jeśli zmniejszymy biurokrację to nauczyciel zgodzi się na podniesienie pensum
Materiał archiwalny. Kłopotek: jeśli zmniejszymy biurokrację, to nauczyciel zgodzi się na podniesienie pensum
Źródło: tvn24

Co robi w domu pani od plastyki?

Minister Czarek już, co prawda, zauważył, że praca nauczycieli wygląda różnie, ale pochyla się nie nad tymi, którzy pracują najwięcej, a nad tymi, którzy jego zdaniem poświęcają swojej pracy najmniej czasu.

W ministerialnej propozycji znalazł się m.in. pomysł określenia wymiaru zajęć dodatkowych prowadzonych poza pensum, np. zajęć rozwijających zainteresowania. Kto miałby je prowadzić? "Obowiązkowo realizowaliby je nauczyciele przedmiotów, które wymagają mniej czasu na przygotowanie się do zajęć lub sprawdzanie prac pisemnych: nauczyciel wychowania fizycznego, nauczyciel plastyki i nauczyciel muzyki – dwie godziny tygodniowo".

Polska szkoła zna już poniekąd takie rozwiązanie – nazywało się "godziny karciane" i obejmowało wszystkich nauczycieli bez względu na przedmiot, którego uczą. Zlikwidowała je, a jakże, minister Anna Zalewska. Była minister edukacji uznała, że "karcianki" (wprowadzone w 2009 roku przez minister Katarzynę Hall), jako praca bez dodatkowego wynagrodzenia, są niewłaściwym rozwiązaniem. To, co teraz proponuje minister Czarnek, jest więc przywróceniem go dla części – wytypowanych przez niego – nauczycieli.

Minister ma też w planach inne zmiany, na których poległa Zalewska, na przykład nową ocenę pracy nauczycieli. Byłej minister marzyło się np. ocenianie postaw patriotycznych nauczycieli. Zalewskiej udało się zmiany wprowadzić, a potem, wskutek strajku, rząd się z nich wycofał. Podobnie jest z proponowaną przez Czarnka zmianą w awansie zawodowym. To też już raz PiS reformował, a następnie cofnął zmiany swojej minister, gdy ta już zdobyła mandat w Brukseli. Reformy odkręcał jej następca – Dariusz Piontkowski, dziś zastępca Czarnka.

- Analizujemy te wszystkie propozycje na spokojnie, ale już wychodzi nam, że wielu nauczycieli realnie na nich straci, bo przy zwiększeniu pensum minister proponuje też likwidację części dodatków. Może się okazać, że dla niektórych nauczycieli podwyżka nie będzie wynosiła 500 złotych, a 15-20 zł netto - twierdzi Sławomir Broniarz, prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego. - Jeśli minister uważa, że jesteśmy zmęczeni i zniechęci, niezdolni do kolejnego strajku, gdy nauczycielom będzie się działa krzywda, to oby się minister nie przeliczył - dodaje.

BRONIARZ
Sławomir Broniarz o zastraszaniu nauczycieli

Jak rosła pensja nauczycieli?

W latach 2008-12 nauczycielskie pensje rosły sześciokrotnie. W 2008 r. o 10 proc., w 2009 r. dwukrotnie po 5 proc., w 2010 r. o 7 proc., podobnie w 2011 r. Ostatnia podwyżka, z 2012 r., wynosiła 3,8 proc. Od tego momentu zamrożono zarobki nauczycieli. Po wygranych wyborach PiS nie zaczął ich natychmiast podnosić – w 2017 r. przeprowadził tylko waloryzację płac o mniej więcej 1 proc. Pierwszą podwyżkę przyznano w kwietniu 2018 r. – 5 proc., kolejne 5 proc. nauczyciele dostali od stycznia 2019 r., następne 9,6 proc., od września 2019 roku i jeszcze 6 proc. w 2020.

Brzmi imponująco? Problem ze wzrostem nauczycielskich płac jest taki, że rosną wolniej niż płace w gospodarce. W 2010 roku nauczyciel dyplomowany (najwyższy szczebel kariery) zarabiał 2,8 tys. zł brutto, co stanowiło ponad 80 proc. średniej płacy w sektorze przedsiębiorstw. W 2019 roku dostawał 3484 zł wynagrodzenia zasadniczego, czyli 70 proc. średniej krajowej. Podobna dysproporcja występuje w przypadku pensji nauczyciela stażysty: w 2010 r. zarabiał 60 proc. średniej krajowej, w 2019 – połowę.

Wynagrodzenie zasadnicze nauczycieli, którzy mają najwyższy wymagany poziom wykształcenia, czyli legitymują się tytułem zawodowym magistra z przygotowaniem pedagogicznym (stanowią oni ok. 96 proc. wszystkich nauczycieli), od 1 września 2020 roku wynosi dla nauczyciela stażysty – 2949 zł, nauczyciela kontraktowego – 3034 zł, nauczyciela mianowanego – 3445 zł, nauczyciela dyplomowanego – 4046 zł.

Czytaj także: